Aktualności / Gruz, mech, beton

O cennym gruzie, dzikości jako wartości, czwartej przyrodzie, projektowaniu procesu, prostokreślnej wyobraźni, ceglanej inkrustacji i recyklowanym betonie mówią Justyna Dziedziejko z pracowni topoScape oraz Maciej Kaufman i Marcin Maraszek z pracowni Archigrest. W XXVIII konkursie Polski Cement w Architekturze konsorcjum obu firm otrzymało główną nagrodę
ex aequo za park Akcji „Burza” w Warszawie.
– Zaskakująco zgodna opinia głosi, że projekt parku pod Kopcem Powstania Warszawskiego jest ewenementem, ponieważ wniósł do polskiej architektury wartości wcześniej niespotykane albo bardzo rzadko obecne. W jakich obszarach?

Justyna Dziedziejko: – Wydaje mi się, że takich obszarów można wymienić kilka: zmiana podejścia do upamiętnienia wydarzeń historycznych w przestrzeni publicznej, wprowadzenie elementów gospodarki cyrkularnej w budownictwie wraz z ich wymiarem symbolicznym, a także zmiana paradygmatu obchodzenia się z przyrodą w mieście – docenienie tak zwanej czwartej przyrody.

Marcin Maraszek: – Naszym pierwotnym celem nie była innowacyjność. Chcieliśmy swoją pracę wykonać tak, jak trzeba, jak uważaliśmy za konieczne, czyli przede wszystkim poprawnie.
JD: – Tak, robiliśmy „po naszemu”. Może pierwszym „ewenementem” był nasz sposób pracy. Był to nasz trzeci wspólny projekt i trzeci wspólnie wygrany konkurs. Działamy jako zespół architektów i architektów krajobrazu. I zawsze zapraszamy do współpracy specjalistów z innych branż. Każdy projekt, od początku pracy nad nim, jest realizowany w grupie wielobranżowej. Zawsze pracę rozpoczynamy od wizyt na działce i zastanawiania się nad pryncypiami projektu. Sumujemy w ten sposób doświadczenie i zawodowe predyspozycje każdego z nas. Dzięki takiej metodzie dochodzimy do autorskich wniosków oraz inspirujemy siebie nawzajem.

MM: – W architekturze najczęściej jest tak, że architekci krajobrazu są dopraszani do projektu dużo, dużo później i to się odnosi również do pozostałych specjalistów. My zapraszamy specjalistów bardzo wcześnie i ich słuchamy, co wydaje się trywialne, ale nie jest.
JD: – Udział architekta krajobrazu we wczesnej fazie albo w późnej fazie różni się tym, że we wczesnej fazie architekt krajobrazu może mieć wpływ na projekt, a w później fazie już tylko ozdabia obiekt zielenią.
– Mówicie Państwo o podziale kompetencji wewnątrz zespołu, co okazuje się kluczowe, ale zapytam w imieniu kogoś, kto parku nie widział: czym on się różni od tradycyjnego miejskiego parku, takiego jak Ogród Saski, Łazienki czy krakowskie Planty?
JD: – Parki, które pan wymienił, mają swoją arbitralną kompozycję, która kiedyś przekształciła krajobraz albo nadała istniejącemu krajobrazowi własną estetykę, związaną z czasem, w którym parki powstały. Mówimy o parkach historycznych. W parku pod kopcem przeszliśmy trochę odwrotny proces. Bardzo dokładnie analizowaliśmy potencjał miejsca. Tym potencjałem była już istniejąca dzika przyroda, ale również historia i geologia. Dopiero na tej podstawie zaczęliśmy tworzyć ideę dla parku.
Maciej Kaufman: – Drugą sprawą było zachowanie materialności tego miejsca. Część osób na pewno oczekiwała, że gruzy, z których powstał kopiec, zostaną przykryte, że powstanie tradycyjny zielony park. Poszliśmy inną drogą. Postawiliśmy na to, żeby park pokazać w dużej części w takim stanie, w jakim go zastaliśmy, czyli jako widoczne gruzowisko. Właśnie taka jest historia tego miejsca, która poprzez materialność staje się jeszcze bardziej czytelna. Obawialiśmy się przyjęcia takiej nieoczywistej estetyki przez użytkowników, ale jak się okazało – niepotrzebnie.

MM: – Dodałbym wielowątkowe podejście do komemoratywności, czyli nie skupianie się na jednym temacie określonym przez nazwę nadaną kopcowi, ale na wielu innych, które w tym miejscu współistnieją. Do idei monumentu dodawaliśmy kolejne narracje. W przestrzeniach publicznych w Polsce zwykle dzieje się coś odwrotnego. Jeżeli powstaje pomnik, to zazwyczaj jako coś jednoznacznego, coś skończonego. My zostawiamy użytkownika sam na sam z miejscem. On sam odkrywa, o czym „mówi” to miejsce. Nie zostało to przez nas podane w sposób jednoznaczny.

MK: – Najbardziej widoczne są gruzobetony, czyli wykorzystanie gruzu do budowy ścian. W pewnym sensie przywróciliśmy technologię gruzobetonową. Po osiemdziesięciu latach, jakie upłynęły od drugiej wojny światowej, dostaliśmy do ręki ten sam gruz i chcieliśmy go w jak najszerszym stopniu wykorzystać, użyć jako materiału budowlanego. Okazało się to możliwe tylko w części, ponieważ gruz, który długo leży w ziemi, nie ma już właściwości technicznych, które pozwalają na jego wykorzystanie jako pełnowartościowego materiału, ale jako komponent do mieszanki gruzobetonowej mógł być użyty. Niesamowite jest to, że gruz wniósł nie tylko wartość użytkowo-techniczną, ale również jako upamiętnienie. Inkrustacje z gruzu, fragmenty budynków, które można rozpoznać w ścianach, niosą historię i znaczenie. W ścianach zatopiliśmy fragmenty kominów, kafli piecowych, schodów, tralek i najczęściej po prostu cegieł. Coś, co dla ludzi odbudowujących Warszawę w latach 40. było w najlepszym wypadku materiałem do recyklingu, a w najgorszym – śmieciem, czyli odpadem wojny, my wyeksponowaliśmy.
JD: – Uznaliśmy, że zasobami tego miejsca są śmieci gruzowe i czwarta przyroda, czyli tak zwane samosiewy i gatunki inwazyjne roślin. Zazwyczaj w typowych projektach odrzuca się tego typu elementy jako bezwartościowe. My uznaliśmy je za wartość, po pierwsze ze względu na totalny charakter tych obiektów. To znaczy, że to sztuczne wzniesienie usypane z gruzu było w całości pokryte roślinnością czwartej natury. Nie chcieliśmy ani walczyć z zastaną materialnością, ani zaprzeczać charakterowi krajobrazu. Dla nas podstawową wytyczną w architekturze jest podążanie za miejscem, które niejako zaczyna „prowadzić” nasze idee projektowe.

– Budowanie najczęściej polega na ingerencji i przekształcaniu, narzucaniu idei, pozostawianiu śladu w naturze. Proszę wytłumaczyć, dlaczego uważacie za wartość podporządkowanie idei projektu dzikiej przyrodzie w mieście. Nie wydaje się to oczywiste.
JD: – Czwarta natura od około trzydziestu lat jest bardzo dokładnie badana. Cechuje ją duża bioróżnorodność i równowaga. Jej przewaga polega na tym, że nie trzeba jej pielęgnować, podlewać, przycinać, dosadzać. Ona jest w stanie sama funkcjonować, więc pracując z czwartą przyrodą działamy w zrównoważony, oszczędny sposób, minimalizując nakłady energii, materiałów i wody. Nasz priorytet to działanie w ramach szeroko pojętego zrównoważenia. Dodatkową wytyczną skłaniającą nas do oszczędności był niewielki budżet.
MM: – Działania skierowane na jednorazowy konkretny efekt bardzo ingerują w środowisko. Staramy się nakierować na proces, by nasze projekty były bardziej interwencjami niż gotowymi efektami. Przykładowo, nie wycinamy tak zwanych niepotrzebnych drzew, tylko drobnymi ingerencjami staramy się wpłynąć na kierunek, w jakim w przyszłości będzie się w parku rozwijać przyroda. Jest to działanie, powiedzmy, mało inwazyjne. Takie podejście do krajobrazu jest jednocześnie praktyczne, ponieważ pozwala zrobić więcej za mniejsza cenę.
MK: – Budowanie jest współcześnie czymś bardzo łatwym i wymaga mniejszego wysiłku niż kiedyś. Buduje się szybko wielkie budynki, a po dwudziestu latach je burzy, bo spełniły swoją funkcję ekonomiczną albo nie nadają się do zaadaptowania w zgodzie ze zmieniającymi się wymogami technicznymi. Ma to negatywne konsekwencje na środowisko i my, mając to na uwadze, chcieliśmy spróbować czegoś, co jest możliwe w świetle przepisów, ale rzadko stosowane. Pojawiają się już betony z komponentem recyklingu. Są jednak mało popularne, czuć opór ze strony dostawców betonu, którzy nie chcą robić rzeczy nietypowych i brać za nie odpowiedzialności. Nam w zastosowaniu tej technologii pomógł Krzysztof Kuniczuk. Wydaje się, że praca w architekturze krajobrazu jest obciążona mniejszym ryzykiem, dlatego pozwala na śmielsze eksperymenty, prototypowanie i innowacje.

– Zatrzymajmy się przy betonach. W parku pojawiają się w kilku odsłonach, ale najmocniejszy wyraz uzyskują w wąwozach, którymi została poprowadzona ścieżka na szczyt kopca. Beton wygląda jak przekrój geologiczny ziemi. Jaka była główna zasada powstawania tych ścian?
JD: – Dostaliśmy wytyczne konserwatorskie, według których całość urobku musiała pozostać na działce, nic nie wolno było wywieźć. Kopiec w całości jest usypany z gruzu wymieszanego z ziemią. Takie informacje o przekroju wynikały z badań geologicznych. Już we wczesnej fazie realizacji projektu zdawaliśmy sobie sprawę, że udostępnienie terenu parku odbiorcom o szczególnych wymaganiach będzie wiązało się z dużą ilością prac ziemnych. Zaprojektowaliśmy zasady segregacji urobku i opisaliśmy je w projekcie. Określiliśmy, na jakie frakcje gruz będzie dzielony. Potem tworzyliśmy przepisy na zagospodarowanie poszczególnych frakcji i elementów.
MM: – Na początku przeszliśmy przez cały teren kopca. Na powierzchni było widać duże leżące obiekty. One zostały sfotografowane, naniesione na mapę przez geodetę, zmierzone, a ich przeznaczenie opisane. Zrobiliśmy inwentaryzację i katalog gruzów; niektóre obiekty są ciekawe, bo przypominają fragmenty budynków i warto je wyeksponować. Niektóre są zupełnie nieciekawe i można je użyć w mniej znaczący sposób; niektóre można wrzucić do ścian oporowych, a niektóre przekruszyć i użyć jeszcze inaczej.

MK: – Niewielu mieszkańców Warszawy wiedziało, że góra powstała z gruzu przedwojennego miasta. Należało to w jakiś sposób wyeksponować i pokazać użytkownikom parku. Naturalny przekrój geologiczny nie nadawał się jednak do pokazania wprost, bo gruz był wymieszany z piachem i gliną, rozmyłyby go deszcze. Dlatego stworzyliśmy beton, który umieściliśmy w miejscach, w których masy gruzu zostały rozsunięte, żeby utworzyć ścieżki. Gruzobeton miał przypominać przekrój kopca z jego warstwami geologicznymi.
– W ścianach widoczne są fragmenty cegieł i mniejszych artefaktów znalezionych na miejscu. Z kolei największe elementy, mury, betony, kafle stoją na postumentach jak okaleczone rzeźby. Wszystkie pochodzą z ruin Warszawy. Zamysł jest czytelny, aby pokazać materialność zniszczeń i uhonorować te odzyskane pozostałości.
JD: – Tak. Nadaliśmy tym rzeczom inną rangę. Nie są już leżącym śmieciem, bryły gruzu uzyskały cokół, opis, stały się eksponatem…
MM: – Zimą widać, że stoki kopca są zbudowane z gruzu. Natomiast latem i wiosną wegetacja w parku jest tak bujna, że zasłania powierzchnię ziemi. Dlatego duże i charakterystyczne elementy gruzu wynieśliśmy na postumenty, żeby można było je znaleźć i zobaczyć wśród zieleni.
JD: – Park wita odwiedzających przestrzenną formą lapidarium. Lubię waszą opowieść o tym labiryncie gabionów – brył gruzu, jako scenografii symulującej wrażenie powojennej Warszawy.
MK – Znamy relacje mieszkańców, którzy wracali do Warszawy i w ich wspomnieniach przewija się obraz błądzenia w labiryncie ruin. Chcieliśmy odtworzyć taki labirynt, ponownie utworzyć z gruzu elementy, w których można zabłądzić. Taka była geneza formy labiryntu.

– Gdzie szukaliście inspiracji dla niepowtarzalnych górotwórczych form?
JD: – Szukaliśmy naturalnej formy geologicznej, związanej z erozją, która mogła stać się prototypem dla ścian. Najpierw analizowaliśmy, jak wyglądają wąwozy naturalne, powstałe w lessowych glebach w procesie erozji wodnej. Oglądaliśmy również typowe rysunki przekrojów geologicznych, które pokazują kolejne uwarstwienia; one mają bardzo charakterystyczną grafikę. Chcieliśmy posłużyć się tą grafiką w rysunku ścian naszych sztucznych wąwozów. Szukaliśmy również rozwiązania, które będzie organiczne. Wymyśliliśmy piaskowe szalunki dla betonu, nadające ścianom charakterystyczną tektonikę i podział na warstwy. Na etapie projektu mieliśmy jedynie wyobrażenie o tym, jak będą wyglądać ściany wąwozów. Wspieraliśmy się pomocą pana Krzysztofa Kuniczuka; określiliśmy konieczność budowy kilku prototypów w rzeczywistej skali.
MK: – Wiele decyzji zapadło na budowie, nie tylko z udziałem pana Krzysztofa, ale również kierownika budowy i ekipy sześciu rzemieślników, którzy ten beton układali. Modyfikowaliśmy technologię, oglądając kolejne próbki. W ten sposób zrezygnowaliśmy z dokładnego czyszczenia ścian z piasku. To dało im charakterystyczny ciepły kolor, inny niż pierwotnie zakładaliśmy. Zgodnie z pierwotnym projektem beton miał być ciemny, dlatego mieszanka jest barwiona w masie antracytem. Jest jedno miejsce, gdzie to widać: beton został mocno wyczyszczony i jest wręcz niebieskawy.

MM: – Doceniamy oczywiście pana Krzysztofa Kuniczuka, ale nie możemy nie wspomnieć o projektancie konstrukcji panu Krzysztofie Guraju. Dzięki niemu w wąwozach nie trzeba było budować ścian oporowych. Masy ziemne są przytrzymywane i rozpierane przez płytę chodnika, a beton, o dziwo, spoczywa sobie na tych nachylonych stokach. Po wykopaniu wąwozów stoki stały przez kilka miesięcy i nie spływały, bo gruz jednak się klinuje i jest stabilny. Bezpośrednio na tym układano gruzobeton, bez izolacji od strony zasypowej.
MK: – Wąwóz prowadzi krętą linią, omijając grupy drzew, które rosną przy samej jego krawędzi. Gdyby grunt był w jakiś sposób wzmacniany, trzeba byłoby wyciąć wiele z nich. Użycie betonu pozwoliło nam działać przy samej krawędzi wąwozu i ochronić korzenie tych drzew.
– Czy elementy gruzu, nazwijmy je świadkami historii, były układane w betonie według jakiegoś planu?
JD: – Były układane ręcznie. Ich średnica nie pozwalała włożyć ich do mieszanki. Wartością było chaotyczne rozmieszczenie elementów w betonie, a jest to trudne, żeby coś rozmieścić chaotycznie (śmiech). Na początku wykonawcy układali kawałki cegieł w równiutkich odstępach, jak wzór. Ściana wąwozu widoczna była dopiero po rozszalowaniu, na tym polegała trudność wykonania tej pracy.

MM: – Mur jest zapisem pracy robotników, którzy go wykonywali, zapisem ich własnej ekspresji. Długo dochodziliśmy do właściwego kształtu, robiliśmy rysunki, które okazywały się nieczytelne. Ostatecznie wypracowaliśmy pewną metodę, dzięki której ściany uzyskały organiczny kształt. Konieczna do tego była pewna doza spontaniczności, do której robotnicy nie są przyzwyczajeni. Architektura i beton są „od linijki”, a projektanci egzekwują dokładność jego wykonania. Okazało się, że każdy z nas nieświadomie dąży do estetyzowania, systematyzowania, dlatego pierwsze ściany wyszły bardzo regularne. Nie przypominały dzieła natury, do czego dążyliśmy.
– Materiał użyty w parku pod kopcem nazwaliście betonem bioreceptywnym. Co to znaczy?
JD: – Nazwaliśmy tak ściany wąwozów, dlatego że one absorbują wodę opadową, ze względu na swoją tektonikę schodkową, pokrycie piaskiem oraz fakt, że w strukturze gruzu i betonu znajdują się fragmenty cegieł. Są to zwykłe stare cegły, które absorbują wilgoć. Jak wspomniał Marcin, ściany od strony stoku nie mają izolacji przeciwwodnej, więc również wilgoć z gruntu może być wchłaniana przez mur. Te warunki stwarzają możliwość do startu wegetacji. Zakładamy, że betonowe ściany będą podlegały dalszej erozji. Erozja będzie polegała na tworzeniu się coraz większych niszy i ubytków, między innymi po cegłach, w których będzie się gromadziła materia organiczna opadająca z góry, czyli liście. W ten sposób stoki z roku na rok będą coraz bardziej zarastały. Już obserwujemy tę dynamikę, gdy na wiosnę pojawia się dużo siewek młodych drzew.
MM: – Dopowiem, że w naszym klimacie niezabezpieczona na zewnątrz cegła parcieje. Dlatego między innymi nie należy gruzu ceglanego wrzucać do mieszanki betonowej. Zrobiliśmy to, ponieważ chcemy, żeby w przyszłości powstały pustki, które wypełnią się roślinami. Za pięć-dziesięć lat ściany będą wyglądały całkiem inaczej, jeszcze bardziej naturalnie, i to było naszym celem.

– Wieść niesie, że na beton była natryskiwana mieszanka kefiru i mchu… W jakim celu?
MM: – Koleżanki wymyśliły pewną metodę. Mech, który rósł na gruzach, został częściowo zebrany, zmielony i zmiksowany z kefirem. Betonowe ściany zostały spryskane dziesięcioma litrami takiej zawiesiny. Kefir zmienia zasadowy odczyn pH betonu na kwaśniejszy, odpowiedniejszy dla mchu. Dodatkowo pomaga rozwinąć się organizmom symbiotycznym, niezbędnym, żeby mech mógł wyrosnąć. Zapewnia też niezbędną ilość masy składników organicznych do startu wegetacji. Mech się przyjął, co jest sukcesem, bo potrzebuje do rozwoju wilgotnych i zacienionych miejsc.
– Czy beton użyty w parku pod kopcem można nazwać gruzobetonem w sensie ścisłym? Nazwa ta określa materiał, jaki został opracowany w pionierskich latach odbudowy Warszawy, spełnił swoją historyczną rolę, ale później raczej nie był stosowany.
MK: – Moim zdaniem można go nazwać gruzobetonem, ponieważ nie ma ścisłej definicji gruzobetonu. Gruzobeton to beton z gruzem, ale to nie jest taki gruzobeton, jaki był używany w powojennej odbudowie. Wtedy w roli kruszywa zamiast kamienia czy żwiru używano pokruszonych cegieł. Po wojnie z różnych przyczyn nie działały cegielnie, ale działały cementownie, które wcześniej były częścią przemysłu wojennego. Z gruzu ceglanego, którego było w zburzonych miastach pod dostatkiem, i ze świeżego cementu produkowano bloczki gruzobetonowe. Dzisiejsze przepisy właściwie nie dopuszczają użycia gruzu ceglanego w roli kruszywa. Jako kruszywa do betonu można używać przekruszonego odzyskanego betonu i nasz gruzobeton spełnia normę, ma określony procent kruszywa z recyklingu.
MM: – W projekcie zakładaliśmy, że beton znajdziemy w gruzie na kopcu. Betonowe elementy przebadamy, przekruszymy i włożymy do mieszanki – ale tego betonu nie było. W tamtych czasach prawie nie stosowano betonu. Użyliśmy współczesnego betonu z recyklingu, który został przekruszony i wrzucony do świeżej mieszanki.

– To ważne wyjaśnienie, ponieważ niefachowca może zmylić, że w murach są widoczne elementy gruzu. Te rzeczy są integralną, może najważniejszą częścią murów, ponieważ definiują ich znaczenie.
MK: – Tak. Jedna z definicji architektury mówi, że jest to nadawanie znaczenia przestrzeni. Bez tego mamy do czynienia tylko z budownictwem. Widoczne w licu ścian gruzy nie przeszły przez ciąg technologiczny betoniarni, tylko na miejscu zostały włożone w szalunki.
JD: – Nie mogliśmy zastosować w mieszance gruzu pochodzącego z kopca, ponieważ był wymieszany z ziemią, z gliną. Prowadziliśmy rozmowy z betoniarniami, czy jest to możliwe, ale ze względu na ochronę własnego sprzętu i technologii zakłady produkcyjne nie mogły przyjąć gruzu zanieczyszczonego ziemią, ponieważ zniszczyłaby własny ciąg technologiczny.
– W projekcie parku pod kopcem idee ważne dla architektury, tak jak ją rozumie inżynier po politechnice, schodzą na dalszy plan, a najważniejsze stają się tematy dotąd uważane za mało ważne. Krótko mówiąc, zmieniacie priorytety, inaczej ustawiacie hierarchię idei, inaczej traktujecie materiał budowlany. Trzeba się z tego wytłumaczyć.
MM: – Właśnie tego się baliśmy, więc wyposażyliśmy park w wystawę, dlaczego jest tak, jak jest. We wstępnej fazie projektu inwestor przeprowadził konsultacje społeczne. W trakcie i po zakończeniu budowy oprowadziliśmy po parku prawie pół tysiąca chętnych osób. Chcieliśmy, aby zaproponowane przez nas podejście spotkało się ze zrozumieniem, a nie z pytaniami, dlaczego to nie jest Ogród Saski.
JD: – Dla nas ważne jest projektowanie procesu, w naszej pracy nie skupiamy się na tworzeniu końcowej formy. Zanim zaczęliśmy wykonywać projekt, obserwowaliśmy dynamikę zmian przyrodniczych zachodzących na kopcu. Obserwowaliśmy, jakie procesy tam zachodzą. Projekt, tak jak my go rozumiemy, polega na wspieraniu procesów oraz przeciwdziałaniu negatywnym skutkom, na przykład erozji wodnej na stokach. Nasz projekt uzupełnia procesy, które już istnieją. W związku z tym nie wiemy, jaka będzie finalna forma parku, choć mamy pewne przypuszczenia. Finalną formę stworzy przyroda. Elementem, który ideologicznie przyświeca naszej działalności, jest zmiana podejścia ludzi do przyrody w kierunku zaprzestania kontroli albo przynajmniej jej znacznemu ograniczeniu. Tak jak pan powiedział, w naszej kulturze jest bardzo silny paradygmat kontroli nad przyrodą, objawiający się w nieustannych próbach jej „porządkowania”.

MK: – Park pod kopcem nie jest Ogrodem Saskim również dlatego, że obraz Ogrodu Saskiego jest statyczny, tak został z góry zaprogramowany i dlatego wiadomo, jaki będzie w przyszłości. Ogród Saski pozostanie Ogrodem Saskim, a Łazienki na szczęście pozostaną Łazienkami. W parku pod kopcem wiedzieliśmy jedynie, jak ta góra gruzu wyglądała trzydzieści lat temu. Tam nie było drzew, była tylko niska pionierska roślinność. Potem samoistnie wyrósł las ruderalny, ale wiemy, że on również się zmieni. Z czasem teren przejmą rodzime gatunki roślin. Ekosystem będzie przechodził ewolucję i stanie się zupełnie inny. Architektura parku i jego przyroda to rzeczy ze sobą połączone. Na gruzowisku nie ma gleby, ona się dopiero stopniowo wykształca, jest w fazie inicjalnej. Pierwsze duże drzewa umierają, rozkładają się i tworzą pierwszą warstwę żyznego humusu. Dopiero to pozwoli wyrosnąć na kopcu bardziej rodzimemu lasowi.
JD: – Zawsze chcemy wiązać projekt z miejscem. Powiązanie projektu z miejscem jest jedną z najważniejszych rzeczy, czyli działamy site-specific. To daje oryginalność rozwiązań, dlatego że każde miejsce ma inne wytyczne. Daje to oszczędność nakładów na realizację projektu, związaną z wykorzystaniem zasobów znajdujących się na działce, minimalizuje transport, co z kolei zmniejsza ślad węglowy. Na działce planujemy tworzenie cykli obiegu materii; określamy, jak wykorzystać wszystkie zasoby, pozostawiając je na miejscu i wbudowując w tkankę projektu.
MK: – Ten park w pewnym sensie już tam był. Pracowaliśmy z zastaną zielenią. Minimalizowaliśmy ilość zmian i wykonaliśmy interwencje, które poprawiły dostępność i subiektywne poczucie bezpieczeństwa. Okazuje się, że to drugie można poprawić małymi interwencjami.

– Przy kilku projektach pracownie Archigrest i topoScape tworzyły zespół. Znów można odnieść wrażenie, że działacie na marginesie głównego nurtu architektury. Idziecie boczną ścieżką obok głównej drogi.
MK: – Pracujemy razem, ale mamy też osobne zlecenia, bo koleżanki robią projekty krajobrazowe, gdzie nie ma architektów, z kolei my projektujemy również budynki. Konkurs na park wymagał obecności obu naszych branż. Początkiem Archigrestu były prace badawcze zlecane przez urząd miasta i inne podmioty. Gdy w 2018 roku otwierał się Warszawski Pawilon Architektury „Zodiak”, dostaliśmy zamówienie na instalację artystyczną Maszyna Czasu, gdzie Kuba Szczęsny wyznaczył nam ciekawe zadanie: mieliśmy zgromadzić najdziwniejsze, zwariowane, niezrealizowane architektoniczne pomysły dla Warszawy. Tam pojawił się między innymi wątek kopca. Warszawa od stu lat próbowała w różnych lokalizacjach wystawić sobie kopiec. Nie doszło do tego. Ostatecznie kopiec powstał, ale przez symboliczny recykling góry gruzu. Nie dostrzegano w niej symbolicznego potencjału, dopóki Eugeniusz Ajewski, weteran powstania warszawskiego, nie powiedział: to jest ten kopiec, którego nie mogliśmy przez sto lat zbudować. Gdy rok później wystartował konkurs na park, mieliśmy już spory bagaż researchu historycznego. Do dziś znaczna część naszej pracy czerpie z wiedzy zgromadzonej w teoretycznych albo historycznych badaniach, które robiliśmy w pierwszej fazie naszej działalności.

JD: – Również nietypowe są nasze ścieżki edukacji. Ukończyłam architekturę krajobrazu, a potem studia architektoniczne. W 2004 roku mój dyplom „Teatr Tańca” wykonywany pod kierunkiem Krzysztofa Jaraczewskiego otrzymał pierwszą nagrodę w konkursie Architektura Betonowa. Już wtedy szalenie interesowały mnie styki architektury i krajobrazu, percepcja przestrzeni przez człowieka. Pracownię topoScape współtworzę z Magdaleną Wnęk, którą z kolei interesują styki krajobrazu i natury.
– Co okazało się szczególnie trudne w realizacji parku pod kopcem?
MK: – Najtrudniejsze były ściany z gruzobetonu. Już na etapie konkursu wiedzieliśmy, że gruz chcemy jakoś przetwarzać. Myśleliśmy o glinobitce, czyli wymieszaniu go z ziemią i ubiciu ścian bez wykorzystania cementu. Jednak specjalista od glinobitki wyperswadował nam ten pomysł. Wtedy zaczęliśmy rozmowy na temat gruzobetonu. Wymyśliliśmy proces, który miał prowadzić do stworzenia formy w taki organiczny sposób, poprzez system pracy sześciu rzemieślników. To by się na pewno nie udało, gdyby nie wykonawca, firma Sorted, która chciała to zrobić dobrze. Również inwestor, Zarząd Zieleni Warszawy, pozwolił nam na eksperyment. Obaw było wiele. Pamiętam, że po odsłonięciu ścian mieliśmy moment zawahania, czy nie przesadziliśmy, czy mieszkańcy coś takiego zaakceptują.

– Czy wydmy, fałdy, fale, tektonika rodzą się w wyobraźni jako ukończone, czy raczej są kompromisem, jaki powstaje na przecięciu pomysłów, możliwości, ograniczeń i w końcu jakiejś budowlanej partyzantki…?
MK: – Zaczęło się od tego, że Justyna poinformowała nas, że musimy wykopać wąwozy, żeby łagodnie połączyć dwa poziomy kopca. Na etapie konkursu, w naszej architektonicznej, prostokreślnej wyobraźni, wąwozy były proste. Jednak Justyna powiedziała, że musimy ominąć grupy drzew. W ten sposób powstał kształt, który nazwaliśmy „jelitem”, i trochę byliśmy z tego z Marcinem niezadowoleni… że to będą nieracjonalne, arbitralne, ozdobne formy. Potem przekonaliśmy się na sto procent do tej decyzji.

JD: – Ja też bałam się radykalizmu pomysłu – ściany są wysokie, jest to motyw, który wielokrotnie powtarzamy w różnych miejscach parku. Z całą pewnością stają się one dla parku rodzajem „landmarku”. Prawidłowe, ciekawe ich opracowanie było kluczem powodzenia projektu. Na początku mieliśmy tylko wyobrażenie na temat tego, jak mogą wyglądać. Nasze pomysły przedstawiliśmy panu Krzysztofowi Kuniczukowi, który przygotował dla nas prototypy. Ostateczny kształt murów powstał już w czasie ich realizacji i zawdzięczamy go współpracy z wykonawcą, firmą Sorted.
MK: – Opowiem anegdotę. Któregoś dnia na budowie pojawiło się dwóch kierowców z dostawą materiałów. Pierwszy segment ściany był wówczas gotowy. Panowie zaparkowali, wyszli z szoferki, stanęli pod ścianą, zadarli głowy, po czym jeden z nich powiedział: „Ale ku… zajebiste, jak to jest zrobione?” Zrozumiałem wtedy, że na osobach, które znalazły się tam przypadkowo, robi to wrażenie. To była próbka późniejszego odbioru społecznego (śmiech).
JD: – Bardzo pochlebne dla nas są pomyłki, gdy ludzie myślą, że widzą autentyczny przekrój geologiczny, przez nas zostawiony i tylko trochę utrwalony.
MK: – Innego dnia inspektor nadzoru inwestorskiego zaskoczył mnie w wąwozie pytaniem: „Jak się wpada na takie pomysły?”. Odpowiedziałem, że nie wiem, że chyba ze znajomości historii kopców i gruzobetonu.

JD: – W czasie opracowywania idei projektu czytaliśmy dzienniki Józefa Sigalina. Wtedy poczułam fenomen odbudowy Warszawy, pracy z gruzem. Fascynujący okazał się sam proces odbudowy, a nie tylko fakt ukończenia budowy budynków. W 1945 roku porażała skala zniszczeń, ilość gruzu oraz pytanie, jak go zagospodarować.
MK: – Czytałem wspomnienia ludzi wracających do zrujnowanych miast, po raz pierwszy konfrontujących się ze skalą zniszczenia i uczuciem bezradności: „Czy w ogóle da się coś z tym zrobić?”. Czy nie łatwiej zbudować drugą Warszawę gdzie indziej? Zaraz po wojnie robiono kalkulacje, że gdyby do wywożenia gruzu użyć całego taboru kolejowego w Polsce, trwałoby to dwadzieścia lat.
JD: – Niesamowite jest to, jaka była wola ludzi, mieszkańców, robotników, projektantów, żeby jak najszybciej odbudować miasto. Zafascynował nas ten proces. Dostrzegliśmy, że kawałki gruzu na kopcu, te resztki, to są ostańce, które przeszły przez ręce ludzi odgruzowujących ulice, to pamiątki tego właśnie procesu. Należało opowiedzieć tę historię.
– Dziękuję za rozmowę.
Paweł Pięciak

Archigrest został powołany w 2018 r. jako autorska pracownia architektów Marcina Maraszka i Macieja Kaufmana (na zdjęciu od prawej). Projektuje obiekty w różnych skalach – prywatne domy, budynki użyteczności publicznej, duże kompleksy urbanistyczne i krajobrazowe. Angażuje się w działalność doradczą, edukacyjną i badawczą. Poszukuje nieoczywistych inspiracji w „ruinach przyszłości”: niezrealizowanych i zapomnianych wizjach lepszego jutra, na zatrzymanych budowach i porzuconych przestrzeniach przejętych przez czwartą przyrodę. Najważniejsze zlecenia zdobywa na drodze zwycięstw w konkursach architektonicznych z wiodącym kryterium jakości. Wraz z pracownią architektury krajobrazu topoScape zaprojektował dwa warszawskie parki – park Żerański (w budowie) i park na Kopcu Powstania Warszawskiego. Park na kopcu otrzymał liczne nagrody, m.in. został wybrany najlepszą przestrzenią publiczną Europy – European Prize for Public Space 2024 w konkursie Centre de Cultura Contemporània de Barcelona, spośród 297 zgłoszeń z 35 państw europejskich.

Pracownia architektury krajobrazu topoScape powstała w 2017 r., w wyniku współpracy dwóch projektantek: Justyny Dziedziejko (na zdjęciu) i Magdaleny Wnęk. Zajmuje się projektowaniem krajobrazu w kontekście współczesnych miast oraz wyzwań antropocenu; jej projekty obejmują całokształt elementów ożywionych i nieożywionych tworzących krajobraz, z uwzględnieniem potrzeb zrównoważonego rozwoju. Dorobek pracowni tworzą projekty publiczne i prywatne, w tym parki, obiekty kultury i edukacji, osiedla mieszkaniowe i obiekty biurowe. Zespół topoScape wspólnie z pracownią Archigrest zdobył pierwsze nagrody w czterech konkursach na przestrzenie publiczne: projekt Centrum Lokalnego „Skwer Orszy”, park na Kopcu Powstania Warszawskiego, park Żerański w Warszawie oraz projekt adaptacji zabytkowego zespołu pałacowego w Bieżuniu. Za realizację parku na Kopcu Powstania Warszawskiego obie pracownie otrzymały m.in. Grand Prix nagrody architektonicznej prezydenta m.st. Warszawy, Grand Prix nagrody architektonicznej Polityki, międzynarodową nagrodę LILA przyznawaną przez Landezine, najważniejszy portal architektury krajobrazu na świecie.
Galeria Zdjęć





















