Aktualności / Ociosany meteoryt
– Małe miejscowości też potrzebują dobrych przestrzeni – mówi architekt Łukasz Ligas, który pracuje w Bieruniu na Górnym Śląsku, a większość projektów realizuje w najbliższej okolicy. Zaprojektowane przez niego kino plenerowe w Suszcu zdobyło II równorzędną nagrodę w XXVII konkursie Polski Cement w Architekturze.
– Od jak dawna prowadzi Pan własną pracownię?
– Od trzech lat.
– Jest Pan absolwentem Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej. Wielu nagradzanych w konkursie architektów ukończyło ten wydział. Co dały Panu studia?
– Wspominam je bardzo dobrze. Ukierunkowały mnie pod względem pragmatycznego myślenia o architekturze. Dzięki temu w projektowaniu staram się solidnie stąpać po ziemi. Studia były o tyle ciekawie skonstruowane, że oprócz wiedzy z zakresu samej architektury jako bardziej dziedziny sztuki, był solidny program z części inżynierskiej. Takie kompleksowe wykształcenie jest istotne w życiu zawodowym. Jest to duża wartość tej uczelni. Poznałem wielu wykładowców, którzy czynnie projektowali, więc była możliwość czerpania wiedzy od praktyków zawodu, którzy byli widoczni w tej przestrzeni.
– Jakie były Pana pierwsze ważne doświadczenia zawodowe?
– Muszę pomyśleć, co uznać za ważne… Generalnie droga architekta to nieustanne wyzwania i każdy nowy temat jest inny niż wcześniejszy. Na bazie każdego wyciąga się nowe wnioski i buduje się doświadczenie. Zaraz po studiach inżynierskich przez krótki czas pracowałem w biurze w Gliwicach, gdzie pracowaliśmy głównie nad projektami konkursowymi. Potem znalazłem się w nieoczywistym miejscu dla architekta, bo w muzeum Auschwitz-Birkenau. Był tam stworzony zespół zadaniowy do opracowania koncepcji nowej wystawy głównej. Pracowałem na stanowisku asystenta architekta, opracowywaliśmy tę koncepcję w multidyscyplinarnym zespole projektowym. Ten okres trwał ponad dwa lata. Potem z chęci rozwoju zawodowego trafiłem do kolejnego biura projektowego, gdzie zbierałem doświadczenie bardziej praktyczne. Była to typowo rzemieślnicza architektoniczna praca, wiele projektów dużych i skomplikowanych od strony administracyjnej, inwestycyjnej lub konserwatorskiej, dlatego udało się zebrać solidne doświadczenie. Potem zdecydowałem się na założenie własnej działalności gospodarczej w postaci biura projektowego.
– Czy założenie własnej działalności okazało się dobrą czy złą decyzją?
– Wszystko ma dobre i złe strony. Jest to inny rodzaj wysiłku i dużo większy zakres odpowiedzialności. Więcej wyzwań. Daje to możliwość rozwoju i wdrażania własnych pomysłów. Po prostu prowadząc własną pracownię projektową, ma się większą możliwość działania i samorealizacji, ale wiąże się to z dużo większym zaangażowaniem i wysiłkiem. Trzeba poświęcić na pracę bardzo dużo czasu. Do tej pory pracowałem sam, natomiast do danego zadania każdorazowo dobierany jest zespół projektowy w zakresie branżowym. Teraz planuję powiększanie zespołu i rozwój pracowni.
– Czyli przy projekcie kina plenerowego w Suszcu zgromadził Pan wokół siebie kilka osób?
– Dokładnie. Jeśli chodzi o zakres konceptualny, w projekcie duży udział miał architekt Piotr Puszczewicz, potem był zespół składający się z projektanta konstrukcji, który miał duży wkład w projekt, dzięki czemu udało się zachować założenia architektoniczne; były też kwestie branżowe, instalacje elektryczne etc. Był powołany zespół projektowy specjalnie do tego zadania.
– Ugruntowani architekci, którzy odbierają nagrody na scenie w SARP-ie, umieją ściągać klientów i zadbać o siebie w Warszawie, Wrocławiu czy Krakowie. Jak się pracuje architektowi w Bieruniu albo na wsi pod Bieruniem?
– Faktycznie jest to trudne, bo większe miasto daje większe możliwości. Mimo to uważam, że droga jest otwarta, ponieważ lokalizacja nie musi być powiązana z klientem. Nie determinuje to pracy całkowicie, tylko w jakimś obszarze. Zlecenia można pozyskiwać w różny sposób, również w drodze konkursów, i tu lokalizacja nie stanowi ograniczenia. Aktualnie skupiam się na pracy tutaj, wśród najbliższego otoczenia. Drugą ważną sprawą jest to, że małe miejscowości też potrzebują dobrych przestrzeni. Przestrzenie wielkich miast są w pewien sposób zagospodarowane, natomiast dobrej architektury brakuje wszędzie. Fajnie by było, gdyby dobra architektura równomiernie zapełniała mapę Polski.
– Jakich zadań podejmuje się Pan w najbliższej okolicy? Co Pan projektuje?
– Jednym z pierwszych projektów było właśnie kino plenerowe. Jednak głównym obszarem moich działań do tej pory były w większości domy jednorodzinne. Teraz mierzę się z ciekawym wyzwaniem. Projekt jest w trakcie opracowania i mam nadzieję, że efekt będzie zadowalający. Chodzi o zagospodarowanie terenu rekreacyjnego w przestrzeni pogórniczej, z wartościami przyrodniczymi i historyczno-kulturowymi. Z roku na rok pojawiają się nowe, ciekawe zlecenia. Jednak architektura wymaga czasu, jest to długodystansowa dziedzina, więc wszystko rozwija się powoli i w swoim tempie. Na razie działam przede wszystkim na Śląsku; najwięcej właśnie w obszarze powiatu bieruńsko-lędzińskiego, Pszczyny, Tychów, najbliższego otoczenia mojego biura.
– Zdarzają się w Bieruniu ciekawe tematy projektowe?
– W Bieruniu i w innych miejscowościach na Górnym Śląsku z pewnością istotny jest ten czynnik związany z eksploatacją górniczą. Gminy, na terenie których leżą kopalnie, są generalnie lepiej sytuowane, ale wiele gmin wchodzi lub znajduje się w okresie likwidacji górnictwa. Jest to ogromne wyzwanie na wielu płaszczyznach i pytanie, co się wydarzy później. Bieruń jest przykładem miasta, w którym trwa eksploatacja górnicza, funkcjonuje kopalnia KWK Piast-Ziemowit, natomiast został wyznaczony termin jej likwidacji. Jeśli chodzi o miasta, muszą one ten czas wykorzystać przede wszystkim na zmianę źródła dochodów. A kolejno przyjdzie zmierzyć się z terenami pogórniczymi, które zaczną tracić na wartości i negatywnie oddziaływać na przestrzeń. I tu pojawią się obszary wymagające działań projektowych i umiejętnego zagospodarowania, żeby stały się obszarami sprzyjającymi, a nie niechlubnymi. Ten temat, o którym wspomniałem wcześniej, znajduje się właśnie w Bieruniu. Projekt dotyczy zagospodarowania terenu na cele rekreacyjno-przyrodnicze w przestrzeni z ogromnym potencjałem. Jest to teren właśnie pokopalniany, w którym w wyniku eksploatacji górniczej powstała bezodpływowa niecka, a dzięki postępującej i nieograniczonej przez działalność człowieka sukcesji ekologicznej, teren zyskał niebywałe wartości przyrodnicze i krajobrazowe. Poza tym teren cechuje się istotnymi wartościami historyczno-kulturowymi związanymi z funkcjonującym tu od XVI do XIX wieku Wielkim Stawem Bieruńskim i pozostałą po nim XVI-wieczną konstrukcją grobli. Przy okazji pozwolę sobie na promowanie okolicy, ponieważ miejsc z potencjałem, które wymagają lub będą wymagać zagospodarowania w samym tylko Bieruniu, jest więcej. Znajduje się tu fenomenalny teren hałd górniczych zwany Paciorkowcami. Jest to przykład bardzo osobliwy i unikatowy na skalę Polski, a nawet Europy, ponieważ formowanie tych hałd od początku było realizowane w zaplanowanym założeniu krajobrazowym. Powstało pięć hałd, każda w nieco innej geometrii, o innym sposobie prowadzenia ścieżek na szczyt. Teraz stopniowo zarastają. Tak więc nawet w niewielkiej miejscowości mogą się zdarzyć bardzo ciekawe tematy projektowe.
– Czy pochodzi Pan ze śląskiej rodziny z dziada pradziada?
– W ogóle nie mam śląskiego rodowodu, pochodzę z Małopolski, z Podhala, dokładnie z Nowego Targu. Na Śląsku znalazłem się w pierwszym momencie z powodu edukacji, a na studiach poznałem żonę, która też jest architektem i już tutaj zostałem. Bieruń jest rodzinną miejscowością mojej żony. Na Politechnikę Śląską trafiłem ze względu na to, że jest to uczelnia, która mocno brała pod uwagę również aspekt techniczny w edukacji architektonicznej. Myślę, że to ważna sprawa, bo właśnie takie wyzwania stoją teraz przed projektami. Aspekt inżynierski staje się coraz ważniejszy ze względu na konieczność spełnienia coraz większej ilości przepisów, nie tylko z ogólnego zakresu, ale na przykład z zakresu ekologii. Rozwija się mocno inżynieria środowiska, która ma coraz większy wpływ na wymagania w stosunku do architektury.
– Na pewno stykał się Pan z pojęciem architektury śląskiej albo śląskiej szkoły architektury. Wielu projektantów przyznaje się do tego połączenia techniki z wyrafinowaną prostotą. Czy ma Pan własny styl albo sposób na architekturę?
– Lubię prostotę i minimum środków wyrazu. Ta historia Śląska determinuje tak naprawdę obraz architektury i naszego wykształcenia, z tego powodu, że jest to obszar, który się rozwijał bardzo mocno technicznie, inżyniersko. W obiektach przemysłowych widać przede wszystkim aspekt inżynierski i zasadę działania, działanie budynku. Architektura przemysłowa cechuje się takim minimalnym środkiem wyrazu, bo najczęściej chodzi o – jak by to określić – funkcjonalność i ekonomię po prostu, więc te obiekty zawsze były oszczędne w detalu czy w jakichś materiałach. W tym jest trudność, żeby stworzyć obiekt przy użyciu prostych środków, a jednocześnie atrakcyjny. Pragmatyzm wynika z historii przemysłowej i przemawia też w edukacji architektonicznej.
– We Frankfurcie nad Odrą zaprojektował Pan dom zbudowany z drewnianych prefabrykatów.
– Dom powstał z pełnowymiarowych elementów drewnianych i był odpowiedzią na potrzeby inwestorów. To inwestorzy chcieli zbudować dom w takiej technologii. W tym przypadku ważny był aspekt ekonomiczny i czas realizacji, ale też klimat i naturalność która jest związana z drewnem. Dom powstał we Frankfurcie, inwestorzy pochodzą z Polski, natomiast żyją w Niemczech. Chcieli żyć na skraju dwóch krajów. Ta technologia była najkorzystniejsza pod względem kosztów budowy i szybkości realizacji. Przy okazji daje możliwość atrakcyjnych rozwiązań i uwidocznienia drewna we wnętrzu budynku.
– Za kino plenerowe zdobył Pan m.in. nagrodę Architektura Roku Województwa Śląskiego 2023 za najlepszą przestrzeń publiczną oraz nagrodę w plebiscycie publiczności. Jak pan myśli, dlaczego ta bardzo mała rzecz stała tak popularna i lubiana?
– Obiekt jest o nietypowej funkcji i myślę, że to jest w dużym stopniu czynnik decydujący. Jest to obiekt, który odpowiada na potrzeby społeczności lokalnej. Tu ukłony dla inwestora za inicjatywę, za tego typu pomysł. Forma również została zauważona, ta prostota, minimalizm. No i generalnie trzecia rzecz, czyli aspekt wykonawczy. Kino zostało wykonane tak, że oddało założenia projektowe. W architekturze zawsze chodzi o to, żeby wszystkie te tryby zagrały i tylko wtedy powstaje coś fajnego. Był łut szczęścia, że pojawił się taki temat i do końca został zrealizowany w pierwotnym założeniu.
– Kino plenerowe kojarzymy z jednorazową konstrukcją, którą stawia się okazjonalnie przy okazji jakiegoś wydarzenia, można też wykorzystać istniejący amfiteatr pod gołym niebem lub muszlę koncertową. Jednak kino w Suszcu wygląda jak sala kinowa, którą ktoś wyjął z budynku i postawił w ogrodzie. Krótko mówiąc – jest to trwała konstrukcja.
– Tak. Została ubrana w siermiężną – że tak powiem – formę. Już na starcie było założenie inwestorskie, że obiekt ma być trwały. Kino plenerowe, letnie, rzeczywiście budzi skojarzenie z czymś nietrwałym. Inwestorzy chcieli mieć obiekt trwały, otwarty, dostępny. Kino pełni również funkcję sceny dla plenerowych koncertów, a wewnątrz mogą się odbywać różne zajęcia, na przykład dla dzieci. Jest to otwarta przestrzeń publiczna. Od razu padło skojarzenie z trwałością betonu, który nie wymaga opieki, faktycznie jest odporny. Beton nasunął się od razu. Można powiedzieć, że wpisuje się to w jakimś sensie w charakter krajobrazu pogórniczego. W Suszcu istniała kopalnia Krupiński, która została już zlikwidowana. Komuś skojarzyło się to z bryłą węgla, z surowością nieociosanej formy, z przeszłością Śląska. Jednak surowość materiału została zmiękczona przez naturalny szalunek drewna. Beton bywa negatywnie odbierany i wielu architektów walczy z tym odbiorem. Deskowanie, które zostało użyte, pozwala na trochę inny odbiór betonu. Faktura elewacji z zastosowaniem szalunku drewnianego jest bardzo naturalna. Projekt był dla mnie debiutem, jeśli chodzi o pracę z betonem jako elementem finalnym, wykończeniowym.
– Czy przygotowując się do zadania oglądał Pan podobne obiekty plenerowe? Inspirowały Pana realizacje architektury na wolnym powietrzu?
– Myślę, że kino jest obiektem dość unikatowym. W przestrzeniach publicznych projektuje się plenerowe sceny czy miejsca na różne wydarzenia, które są w różny sposób rozwiązywane. Inwestor miał pewną inspirację, która pokazywała zasadę działania i skalę, a forma została zaprojektowana. Kino jest niewielkich rozmiarów, wynika to z wielkości gminy Suszec. Na pewno odróżnia się od okolicznej zabudowy. W jednej z recenzji konkursowych napisano, że przypomina zrzucony na ziemię meteoryt.
– Czy w kinie pojawiły się nietypowe rozwiązania konstrukcyjne? Może trudniejsze tematy?
– Było trochę wyzwań, mimo że skala obiektu jest nieduża. Pewna nietypowość była związana z przewieszeniem widowni i zapewnieniem nośności konstrukcji. Wyzwaniem było również połączenie poszczególnych odcinków technologicznych betonu, żeby efekt nie został zepsuty na etapie realizacji, żeby nie było niekorzystnych łączeń betonu. Wykonawca zdawał sobie sprawę, że ma tylko jedną szansę, bo na tym polega trudność materiału, że o ile gdzie indziej na koniec wykonuje się okładzinę, tutaj betonowa konstrukcja jest finalną elewacją. Wykonawca opalał drewniane ściany szalunku, żeby wiórki z drewna nie zostały w betonie. Konstrukcja nie jest ocieplana i właśnie dlatego, że obiekt jest otwarty, idealnie nadawał się, żeby zbudować go w technologii betonowej. Nie ma tu w ogóle tematu ocieplenia. Przy obiekcie, który jest przestrzenią ogrzewaną, surowy beton może być pokazany we wnętrzu, ale z zewnątrz funkcjonuje bardziej jako okładzina albo coś, co już nie jest de facto konstrukcją, tylko warstwą osłaniającą. Natomiast kino było faktycznie czystą formą, gdzie konstrukcja jest wykończeniem. Nie ma tu żadnych warstw. Trzeba było też zatroszczyć się o instalacje elektryczne, żeby ukryć je w betonie, żeby nie były prowadzone gdzieś po wierzchu. Trzeba było się zastanowić, żeby instalacja elektryczna była wykonana de facto na etapie zbrojenia.
– Dzięki kinu zyskał Pan pewną popularność, stąd pytanie: Co Pan sądzi o betonie…?
– Jest to materiał podstawowy i trudno sobie wyobrazić jakikolwiek budynek bez elementów betonowych. Poza wyjątkowymi sytuacjami, on i tak się pojawia. W przypadku kina wykorzystaliśmy barwienie betonu i jego fakturę, jako rezultat zastosowania drewnianego szalunku. Beton się kojarzy z czymś ciężkim, ale jest szalenie plastyczny. Czasem bywa odbierany negatywne. W przypadku realizacji jakichś przestrzeni publicznych pojawiają się zarzuty betonozy, ale jest to materiał, który można stosować w bardzo szerokim spektrum i przy właściwym użyciu stanowi wartość. Dziś na przykład pojawiają się nowe rozwiązania związane z przepuszczalnością betonu. Używa się go w przestrzeni publicznej na ciągach pieszych, gdzie pełni formę nawierzchni przepuszczalnych. Pojawia się coraz więcej różnych typów barwienia, różnych struktur. Trzeba szukać nowych możliwości zastosowania materiału i czerpać z tego.
– Jak Pan widzi swoją przyszłość w architekturze? Co chciałby Pan osiągnąć?
– Na razie skupiam się na rozwoju firmy i realizacji ciekawych projektów. Generalnie staram się wydobyć z każdego zadania maksimum potencjału. We wszystkim, czym się człowiek zajmuje, zawsze jest ukryty jakiś potencjał, który można wydobyć. W architekturze chodzi o łączenie różnych aspektów, czyli spełnienie potrzeb użytkowników, wpisanie się w kontekst miejsca, zachowywanie wartości i walorów przyrodniczych czy historycznych. Myślę, że tylko wtedy architektura ma sens, jeśli łączy wszystkie czynniki. Architektura sama w sobie, tylko jako forma – nie działa. Budynek, który tylko ładnie wygląda, tak naprawdę nie jest nikomu potrzebny. Jeśli chodzi o przyszłość, to generalnie – budownictwo i inżynieria są coraz bardziej skomplikowane i nawet w aspekcie domu jednorodzinnego jest coraz więcej czynników, które wymagają wiedzy. Nawet zwykły Kowalski musi się wykazać specjalistyczną wiedzą, żeby był w stanie podjąć jakąś decyzję. Dlatego ta dziedzina będzie się bardziej profesjonalizować i angażować w proces projektowy coraz więcej specjalistów.
– Czy kino w Suszcu stało się dla Pana przełomowym projektem? Przybyło Panu klientów?
– Chyba za wcześnie, aby to ocenić. Architektura jest dziedziną, która wymaga czasu. Pracę nad projektem zacząłem niedługo po założeniu pracowni, jak mówiłem, był to jeden z pierwszych projektów i na pewno wyjątkowy. Wszystko, projekt i jego realizacja, trwało około dwóch lat, czyli stosunkowo krótko, i jest to dość wyjątkowa sytuacja, że kino zostało szybko zbudowane i działa. Co więcej, miało szansę zostać poddane ocenie. W większych obiektach, a nawet w domach jednorodzinnych, sam okres przygotowania dokumentacji, potem realizacja, często trwa dłużej. Tu budowa trwała około sześciu miesięcy. I to zainteresowanie związane z nagrodami przyszło stosunkowo niedawno. Pewnie wywoła jakiś efekt, ale trochę czasu na pewno musi upłynąć.
– Zajmuje się Pan, można powiedzieć, codzienną architekturą w zwykłej Polsce, czyli budowaniem poza dużymi miastami. Chcielibyśmy, żeby te codzienne budynki były na pewnym poziomie estetycznym, ekonomiczne, przyjazne w obsłudze. Codzienność jest pewnie ważniejsza niż ewenement.
– Dokładnie tak. Chodzi o to, żeby architektura była na dobrym poziomie, ale nie musi być czymś niesamowitym. Wiele osób uważa, że w Polsce nie brakuje dobrej architektury wielkiej skali, ale jest deficyt dobrej architektury codziennej. Myślę, że obraz polskiej architektury to przeważnie obraz małych miejscowości. Jest w nich sporo do zrobienia, ale jest to trudne, bo wymaga szerokiej edukacji architektonicznej społeczeństwa i włodarzy gmin. Tego, żeby wiedzieli, jaka wartość tkwi w architekturze, że ona tak naprawdę buduje wartości przestrzeni i tożsamość miejsca. Teraz blisko sto procent inwestycji publicznych jest realizowanych w trybach przetargu. W gminach jest duży opór przed konkursami, związany z tym, że zorganizowanie konkursu jest po prostu trudniejsze dla małej gminy i nie tylko dla małej. Poza tym ludzie często nie mają świadomości, po prostu nie wiedzą, że da to lepszy efekt. Rolą architektów jest edukować we własnym otoczeniu, sugerować, że takie rozwiązania są lepsze. Wybieranie projektanta na zasadzie ceny nie zapewni jakości rozwiązania, a cena projektu w stosunku do kosztów realizacji jest znikomym czynnikiem. Za ceną idzie ilość przeznaczonego na projekt czasu, a czas ma bezpośrednie przełożenie na jakość rozwiązań, na komfort użytkowania budynku, z którego społeczność będzie korzystać przez lata. Takie myślenie nie przyczynia się do jakiejkolwiek oszczędności, bo prawdziwe koszty inwestycji to budowa, obsługa itd. Tam jest ewentualna oszczędność, a nie na etapie projektowym.
– Ciekaw jestem, czy człowiekowi z Podhala dobrze się żyje na Górnym Śląsku?
– Na pewno brakuje pewnej wolności, jeśli chodzi o przestrzeń, o tę przyrodę, bo to jest aspekt, który odróżnia Podhale od Śląska… chociaż na Śląsku też są góry i wiele pięknych miejsc, jak mówiliśmy wcześniej. Śląsk jest kojarzony z pewnym nieaktualnym już dzisiaj obrazem, że szary, że brudny; to się diametralnie zmieniało już nawet na przestrzeni moich studiów. Wszystkie inwestycje w Katowicach, które powstały w centrum, na osi kultury, to jest ten okres. Katowice, Gliwice – to, co jest teraz, a to, co było jeszcze parę lat temu, to są dwa różne światy. Do Polski dociera, że Śląsk może być piękny. Wielu ludzi przyjeżdża tu, żeby zobaczyć architekturę przemysłową, właśnie tę modernistyczną. Natomiast jeśli chodzi o zieleń, to Śląsk jest bardzo zielony, wbrew stereotypowi.
– Dziękuję za rozmowę.
Paweł Pięciak