Aktualności / Bez polerowania murów

Bez polerowania murów

Od dawna w Europie Zachodniej i od niedawna w Polsce dawne fabryki są zamieniane w przybytki konsumpcji i kultury. Sceptycy powiedzą, że to zły trend, świadectwo upadku tradycyjnego przemysłu i zwycięstwa kultury hedonistycznej. Zwolennicy, że to sposób na ocalenie znakomitych przykładów industrialnego budownictwa, które systematycznie ulega degradacji i znika z pejzaży miast. Przywrócony do życia łódzki kompleks Monopolis zdobył równorzędną trzecią nagrodę w XXVI konkursie Polski Cement w Architekturze. Wcześniej wygrał w MIPIM Awards 2020 jako najlepszy projekt wielofunkcyjny na świecie, pokonując 228 rywali z 45 krajów.

Rzecz nazwana Monopolis jest zespołem budynków, które powstały w większości na przełomie XIX i XX wieku jako zakład należący do państwowego monopolu spirytusowego w Rosji. Zakłady funkcjonujące w Królestwie Kongresowym (zaborze rosyjskim) powstały na warszawskiej Pradze (obecne centrum artystyczne Koneser) i na łódzkim Starym Widzewie. Teren pod budowę łódzkich zakładów został kupiony w 1897 r., a fabryka rozpoczęła działalność pięć lat później. Projektantem inwestycji był polski architekt Franciszek Chełmiński, autor wielu pałaców i kamienic w mieście, którego rozwój demograficzny jest dla dzisiejszego umysłu trudny do wyobrażenia (z tysiąca do sześciuset tysięcy ludzi w ciągu osiemdziesięciu lat). Fabryka stanęła blisko lasku miejskiego (obecnie park 3 Maja), przy ulicy Zagajnikowej (obecnie Kopcińskiego), obok szosy prowadzącej do wsi Widzew (obecnie aleja Piłsudskiego). Monopol wódczany był trzecim największym zespołem fabrycznym w Łodzi, po zakładach włókienniczych Izraela Poznańskiego i Karola Scheiblera. Wśród budynków zespołu wyróżniał się główny gmach produkcyjny w formie neogotyckiej twierdzy. Funkcjonowała w nim rozlewnia wódki. Ten i inne ważne budynki stanęły na obwodzie działki, tworząc strzeżone miasto w mieście albo zamkniętą murem warownię z cegły. Do wnętrza kompleksu prowadziły ozdobne kute bramy. W fabrykach wódek, wbrew pierwszemu skojarzeniu, nie wytwarzano alkoholu. Spirytus był pędzony w dziesiątkach gorzelni i przywożony do zakładu wozami lub koleją, w beczkach lub cysternach. Również do łódzkiego monopolu była doprowadzona bocznica kolejowa. W fabryce spirytus poddawano filtracji i dalszej obróbce, a produktem były wódki czyste lub smakowe, rozlewane do butelek i wprowadzane do państwowego, kontrolowanego obrotu. W II Rzeczpospolitej łódzkie zakłady zatrudniały nawet 600 pracowników, w większości kobiety. Po drugiej wojnie światowej produkcję alkoholi wznowiono w tym samym miejscu. Za złoty okres zakładu uważa się lata gierkowskie, gdy łódzki Polmos uchodził za najnowocześniejszy w kraju. Z sześciu linii produkcyjnych schodziło miesięcznie milion półlitrowych butelek wódki. Zmiany ustrojowe po 1989 r. zwiastowały rozwój zakładu. Na fali optymizmu został otwarty pokazowy sklep przy fabryce, zaprojektowany przez piosenkarkę i profesjonalną architektkę Urszulę Sipińską. Ostatecznie doszło do upadku Polmosu. Ostatnie butelki wódki wyjechały z monopolu w 2007 r. W 2013 r. opuszczone budynki zostały kupione na licytacji komorniczej przez firmę deweloperską Virako. W 2020 r. w zrewitalizowanych i zaadaptowanych budynkach otwarto pierwszy etap kompleksu biurowo-usługowego Monopolis.

Inwestycja jest przede wszystkim znakiem szczęśliwego czasu, w jakim powstała i w pełni doceni ją ten, kto jeszcze pamięta, w jak fatalnym położeniu znajdowała się Łódź od początku lat 90. XX wieku. Wówczas miasto znalazło się w gospodarczej zapaści i z największym trudem realizowało podstawowe zadania. W ślad za upadkiem przemysłu szła degradacja społeczna łodzian i degradacja cywilizacji materialnej (przede wszystkim kamienic i zamkniętych fabryk). Hasło ożywiania terenów przemysłowych jest dziś oczywistym tematem dyskusji o miastach, a nawet pewną intelektualną modą. Odmienia się je przez wszystkie przypadki i uważa za bezsporne (przynajmniej w dyskusjach teoretycznych). Jednak jeszcze dwadzieścia lat temu nie tylko w Łodzi, ale zwłaszcza w Łodzi, mogło być uważane za głos płynący z dalekiego, szczęśliwego świata, w którym miasta i inwestorzy nie mają większych zmartwień niż twórcze przekształcanie przemysłowego dziedzictwa. Z krajobrazu zdegradowanej Łodzi znikały wtedy jedne po drugich stare zespoły fabryczne. Rozebrano kompleks dawnej fabryki Roberta Biedermanna; budynki tkalni i przędzalni Norbelana; zakłady przemysłu dziewiarskiego Pafino czy fabrykę tekstyliów braci Schichtów. To przykłady, jedne z wielu. Niektóre obiekty przed rozbiórką nagle płonęły, w czym niemały udział mieli tak zwani nieznani sprawcy. Przemysłowe i kamieniczne dziedzictwo Łodzi przez lata funkcjonowało w szarej strefie: w teorii było wartościową spuścizną i nawet ewenementem w skali europejskiej, w praktyce nie mogło podlegać skutecznej ochronie. Ostatnią rzeczą, jaka mogła przyjść komuś do głowy, było zajmowanie się rewitalizacją historycznych zakładów w upadłym mieście.

Przełomowym wydarzeniem okazała się budowa na terenie byłych zakładów bawełnianych Izraela Poznańskiego centrum handlowo-rozrywkowego Manufaktura. Inwestycja, otwarta w 2006 r., z miejsca stała się ulubionym miejscem spędzania wolnego czasu. Sukces był tak duży, że w gruncie rzeczy sztucznie wykreowana wewnętrzna przestrzeń, nazwana „rynkiem Manufaktury”, zaczęła być uważana za jedyny prawdziwy miejski rynek w Łodzi. Jednak to właśnie Manufaktura była pierwszym obiektem, w którym budynki fabryczne zakonserwowano i włączono w wielki kompleks handlowy. Już sam fakt, że nie zostały rozebrane, lecz wyremontowane, mógł budzić sympatię. Z perspektywy 2023 r. widać jednak, jak bardzo zmieniło się przez kolejne półtorej dekady podejście do zjawiska rewitalizacji i jak bardzo Manufaktura wydaje się dzisiaj inwestycją starego typu, trochę przebrzmiałą, bo nastawioną głównie na handel wielkopowierzchniowy. Jeśli chodzi o sztukę konserwatorską inwestycji również można wiele zarzucić. Niektóre budynki zostały zburzone, w innych usunięto wnętrza, pozostawiając gołe mury. Wypolerowane na wysoki połysk cegły odebrały murom autentyczność, a blaszana galeria handlowa zabiera oddech miejscu. Jednak jako świadectwo epoki (nadal trudnych gospodarczo początku lat dwutysięcznych) inwestycja była bez wątpienia wartościowa, wręcz przełomowa. Wzbudzała podziw rozmachem i rozpoczęła proces powrotu miasta do korzeni.

Od tego czasu minęło siedemnaście lat. Jeżeli uznamy Manufakturę za znak-symbol Łodzi, która, nadal pogrążona w upadku, szuka mniej lub bardzie po omacku jakiejś drogi odrodzenia, to kompleks Monopolis możemy uznać za znak-symbol miasta, które właściwą drogę odnajduje, uczy się mówić i opowiada historię własnym głosem. Inwestorem Monopolis jest firma z lokalnym kapitałem. Jej prezes Krzysztof Witkowski jest uważany za miłośnika Łodzi, miejskiego patriotę i znawcę sztuki. Po zakupie dawnego monopolu Virako zorganizowało prywatny konkurs architektoniczny (za zaproszeniami) na zagospodarowanie terenu wraz z budynkami. Konkurs wygrała warszawska pracownia Grupa 5. Projektanci byli znani m.in. z remontu i przebudowy Dworca Głównego PKP we Wrocławiu czy budowy Wydziału Radia i Telewizji UŚ w Katowicach. W obu realizacjach widać pieczołowitość w pracy ze starą tkanką budowlaną, umiejętność doboru materiałów i szacunek dla detali. Przy Monopolis z Grupą 5 współpracowało Biuro Projektów Jerzego Lutomskiego z Łodzi. W koncepcji architektów dawny monopol wódczany staje się głównym bohaterem dobrze skonstruowanej architektonicznej opowieści. Bohaterem, a nie pretekstem dla innych działań. Fałszywie pojęta rewitalizacja często jest wymówką do przekształceń, które niszczą, zamiast reanimować. Nadużywa się też znaczenia słów, aby podnieść wartość inwestycji w oczach odbiorców. Dwupiętrowa „odnowiona kamienica” z folderu okazuje się domem, z którego zostawiono frontową ścianę, a nad nią nadbudowano trzy piętra bez związku z kontekstem. „Zrewitalizowana fabryka” okazuje się wydmuszką, w której (dla łatwiejszej komercjalizacji) wymieniono większość substancji budowlanej. Intencją właściciela i architektów Monopolis było nie doprowadzić do takich sytuacji. Dlatego słowem-kluczem inwestycji będzie autentyzm, co można rozumieć jako osadzenie nowych funkcji w historycznej strukturze, bez poczucia fałszowania historii miejsca.

Zakłady Przemysłu Spirytusowego Polmos zostały przejęte z dobrodziejstwem inwentarza. Przede wszystkim budynki nie zostały rozbudowane ani nadbudowane, mimo że jedno i drugie wydaje się najprostsze, gdy mowa o maksymalizacji przestrzeni komercyjnej. Głównym biznesowym pomysłem Monopolis jest oferowanie powierzchni biurowej na wynajem. Biura znajdują się w największym budynku produkcyjnym (dawnej rozlewni), czyli neogotyckiej twierdzy z wydatnym wewnętrznym ryzalitem. Charakter tych odnowionych wnętrz przypomina nieco warszawskie Brain Embassy, które w zeszłym roku wyróżniono w konkursie Polski Cement w Architekturze. Chodzi o propozycję skierowaną do najemców, którzy szukają niesztampowych miejsc pracy i czegoś więcej niż sformatowane przestrzenie czy boksy współczesnych biur. W budynku przyciągają uwagę zachowana konstrukcja i detale. Główna klatka schodowa ze stali nadal pełni swą rolę. Stropy między kondygnacjami nie były burzone, więc nad głową widać kolebkowe sklepienia z cegły, z których usunięto tynk z warstwami farby położonej w PRL-u. W pomieszczeniach wspólnych wiszą autentyczne lampy z hal produkcyjnych. Żeliwne słupy konstrukcyjne (po czasochłonnych badaniach nośności) pozostawiono na swoich miejscach. Zakonserwowano stare rozdzielnie elektryczne. Ozdobą są wiekowe płyty ze stali i betonu, którymi kiedyś wykładano posadzki techniczne w przemyśle. Fragmenty ogrodzenia, które przepadły, były odkuwane na nowo przez kowali-rzemieślników na podstawie zachowanych rysunków. Na aukcjach i pchlich targach skupowano ruchomości, które (dawniej rozproszone) mogły mieć coś wspólnego z monopolem albo pochodziły z podobnych fabryk z epoki. Architekci szukali w archiwach cegielni, która produkowała materiał na budowę zakładu 120 lat termu. O dziwo, zakład istnieje, więc cegły do uzupełnienia ubytków w ścianach przybyły z tego samego źródła. Stare cegły były czyszczone, impregnowane i uzupełniane spoiną, ale bez zdzierania patyny do żywej kości. Architekturę uzupełniają betonowe elementy wzmacniające konstrukcję oraz (liczne i niezbędne) nowe instalacje, dzięki którym budynek może funkcjonować w zgodzie z normami. Udało się wybrnąć z niemożliwego, czyli ukryć najwyższą kondygnację techniczną. W nowych budynkach biurowych instalacje na dachach pną się na wysokość sześciu-dziewięciu metrów i konstruuje się dla nich specjalne piętra. W Monopolis instalacje zostały schowane na poddaszu, więc z poziomu ulicy widzimy warstwy dachówek (lameli) na pozornie nienaruszonym spadzistym dachu. Jeśli chodzi o stan zachowania murów czy detali w budynkach, to paradoksalnie dużym szczęściem monopolu było, że zakład działał aż do początku XXI w., ponieważ warunkiem zachowania każdego domu w (co najmniej) dostatecznej kondycji technicznej, jest jego codzienne, zwyczajne użytkowanie.

Ważną decyzją właściciela Monopolis była rezygnacja z wielkiego handlu. W kompleksie nie ma centrum handlowego, praktycznie nie ma tu żadnych sklepów. Podstawowym pomysłem biznesowym są biura w głównym gmachu produkcyjnym i w dwóch nowych budynkach, które, zgodnie z projektem Grupy 5, flankują teren fabryki od północy i południa, ale nie przytłaczają historycznego zespołu. Biurowiec od południa powstał w drugim etapie inwestycji i już funkcjonuje; budowa biurowca od północy ma niebawem ruszyć. Pozostałe budynki dawnej fabryki zostały oddane sztuce i konsumpcji. Inicjatywą, która cieszy się w Łodzi pewnym rozgłosem, jest Scena Monopolis, czyli teatr animowany przez Virako, działający w dawnym magazynie spirytusu i kotłowni. Z kolei w dawnym budynku wódek smakowych znajduje się Monosfera, miejsce działań kreatywnych przeznaczone dla dzieci. Miejscem, które najbardziej zapada w pamięć i może być traktowane jako wizytówka projektu, jest długi pasaż z restauracjami i kawiarniami. To autorski pomysł architektów, który spina Monopolis w konsekwentną całość, łącząc ze sobą wszystkie historyczne budynki. Pasaż jest pieszą uliczką, deptakiem albo czymś na kształt podłużnego placu miejskiego lub agory. Jest zagłębioną w ziemi osią, kręgosłupem Monopolis. Przestrzeń została wydrążona między budynkami na osi północ-południe i znajduje się na poziomie minus jeden. Budując pasaż, jednocześnie odsłonięto, pogłębiono i udostępniono piwnice dawnej rozlewni oraz budynku laboratorium. Przy okazji podpiwniczono magazyn spirytusu, w którym działa teatr. Jest to podróż do miejsc, które nigdy wcześniej nie były publiczne. Dookoła pasażu, w dawnych piwnicach i nowych podcieniach pracują restauracje. Działa też małe (naprawdę ciekawe) muzeum opowiadające historię monopolu poprzez wspomnienia jego byłych pracowników. Ta szlachetna i stosunkowo nowa (przywędrowała do nas kilkanaście lat temu) metoda jest nazywana „historią mówioną”. Polega na nagrywaniu wspomnień i relacji, na oddaniu głosu bezpośrednim świadkom przeszłości. Historia, która wyłania się z dokumentów, jest tu konfrontowana z historią, która wyłania się z pamięci naocznych świadków.

Materiałami pasażu są przede wszystkim beton i korten. Rytm podcieni jest wyznaczony przez prefabrykowane płyty elewacyjne z betonu, a w opadających tarasami betonowych donicach posadzono kwiaty. Szerokie (obłożone drewnem) betonowe stopnie są miejscem nieformalnych nasiadówek w dzień, a wieczorem pełnią rolę widowni na wolnym powietrzu. Może tu działać scena muzyczna lub kino letnie. Zagłębiony pasaż służy zarówno pracownikom biur, którzy w przerwach schodzą na obiad czy kawę, jak też przede wszystkim łodzianom, którzy spędzają w Monopolis wolny czas. Przy okazji wypadu do teatru czy letniego kina widzą kawał dziedzictwa własnego miasta podany w uczciwej formie. Średniowieczni (anonimowi) budowniczowie poświęcali czas i rzeźbili w kamieniach swoje znaki, podpisy, gmerki. Za podpis, jaki architekci zostawili w Monopolis, można uznać ich pieczołowite podejście do autentycznych szyn, które prowadziły z bocznicy kolejowej na zaplecze głównego budynku produkcyjnego. W miejscu, w którym biegła ta krótka żelazna droga, znalazł się teraz wydrążony, zagłębiony pasaż, więc teren obniżył się o cztery-pięć metrów. Fragmenty torów udało się jednak pozostawić… w tym samym miejscu. Ciężkie szyny zawisły w powietrzu, stabilizowane stalowymi linami. Architekci nalegali, żeby nie zamieniać świadka historii na lżejszą atrapę. Inwestor wsparł tę inicjatywę, podobnie jak wszystkie, które zmierzały do zachowania tego, co historyczne.

Warszawa stała się nieodwołalnie europejskim miastem przesytu, łatwości życia i poszukiwania wrażeń. Tu prędzej czy później musiało się zrodzić (choćby na zasadzie naśladowania zachodnich trendów albo z poczucia zwykłej nudy) zamiłowanie do przestrzeni poindustrialnych. Hala Koszyki, dawny Koneser, Elektrownia Powiśle, fabryka Norblin, Browary Warszawskie w ostatnich latach zostały zamienione w przybytki konsumpcji i miłego spędzania czasu. Architektoniczny rozmach i klasa tych adaptacji zapiera dech, a ryzyko, że inwestycja zrobi klapę, jest bardzo małe. Tłumy zamożnych klientów, zaludniających te przybytki do późnej nocy, skazują je na sukces. Jednak życie w Łodzi nadal wygląda trochę inaczej. Wprawdzie w ciągu ostatniej dekady miasto wyraźnie ustabilizowało swoją pozycję i zaczęło się zmieniać, również pod względem rozwoju infrastruktury (zmiany są widoczne na każdym kroku), to prywatny pieniądz w dalszym ciągu musi być oglądany dwa razy, zanim zostanie wydany. Monopolis w Warszawie byłoby (słusznie) wydarzeniem architektonicznym i medialnym. Monopolis w Łodzi jest czymś więcej. W tle za architekturą widzimy konkretnych ludzi, którzy podjęli finansowe ryzyko i wygląda na to, że są na dobrej drodze, aby odnieść komercyjny sukces w nieporównanie mniej sprzyjających okolicznościach.

Paweł Pięciak

Kompleks biurowo-usługowy Monopolis – etap I
Łódź, ul. Kopcińskiego 60 i 62
Autorzy: Grupa 5 Architekci Sp. z o.o. Grzelewski, Leszczyński, Dziedziejko, Mycielski, Zelent, architekci prowadzący Rafał Grzelewski, Krzysztof Puta, Tomasz Szponar
Współpraca: Jerzy Lutomski Biuro Projektów; architekci Dominika Leonowicz, Maciej Balcerek, Łukasz Wawrzyniak
Architektura krajobrazu: STUDIO KA Katarzyna Świerczewska
Konstrukcja: PKBI Spółka z o.o. Sp.k.
Projektanci instalacji: Jarosław Grzelak, Michał Augustyniak, Łukasz Kazimierczak, Sebastian Szokalski, Agata Wojciechowska
Generalny wykonawca I etapu: BUDIMEX
Inwestor: WYD4 Sp. z o. o.
Deweloper: Virako Sp. z o. o.
Powierzchnia terenu: 15 424 m2
Powierzchnia zabudowy: 7940 m2
Powierzchnia użytkowa: 29 942 m2
Powierzchnia całkowita: 47 338 m2
Kubatura: 194 350 m3
Projekt konkursowy: 2016
Realizacja: 2018-2020

Galeria Zdjęć