Aktualności / Jakby były atłasowe

Jakby były atłasowe

Pierwszą nagrodę w XXVI konkursie Polski Cement w Architekturze otrzymał obiekt najmniej widowiskowy spośród wszystkich dwunastu nominowanych do finału. Czarny dom w Grzepnicy z pewnością nie jest rezydencją z przytupem. Znika w linii lasu i wysokich trawach za ogrodzeniem. Cztery bliskie sercu swojskie chałupy ze skośnymi dachami powstały z całkiem nieswojskich betonowych prefabrykatów. Konstrukcja domu stanęła w pięć dni.

Historia domu w Grzepnicy rozpoczyna się w mieszkaniu na czwartym piętrze starej kamienicy w zaniedbanej dzielnicy Szczecina. Na pięćdziesięciu trzech metrach młode małżeństwo przedsiębiorców prowadzi życie rodzinne i firmę, związaną bezpośrednio z przemysłem surowców budowlanych. Zarządzanie sporym przedsiębiorstwem z domu nie zraża właścicieli; przeciwnie, uważają, że łączenie miejsca pracy z miejscem do życia jest (wbrew opinii większości) całkiem niezłym pomysłem. Gdy rodzina powiększa się, a ulica pod oknem okazuje uciążliwa, pani Urszula i pan Paweł zaczynają szukać miejsca do życia i pracy poza miastem. Wybór pada na Grzepnicę w gminie Dobra, 18 km drogą z centrum Szczecina w kierunku północno-zachodnim. Stąd do granicy z Niemcami w linii prostej są tylko 4 km. Wybór wsi jest podyktowany romantyzmem i pragmatyzmem. Romantyczna jest rowerowa wycieczka Pawła, podczas której zatrzymuje się pod lasem, zachwycony zachodem słońca i chwytającym za serce landszaftem. Piękna, wąska, lecz długa na 130 metrów łąka okazuje się na sprzedaż. Z kolei pragmatyczna jest opinia, jaką cieszy się dobrze zarządzana podszczecińska gmina. Dobra (nazwa zobowiązuje?) oferuje usługi publiczne na wysokim poziomie i regularnie pojawia się w różnych rankingach wśród kilkudziesięciu najlepszych do życia gmin wiejskich w Polsce. Ma dwa poważne atuty: szybko się bogaci i leży na wyciągnięcie ręki od dużego ośrodka miejskiego. Oferuje zalety wsi bez zrywania kontaktów z miastem. Ten balans zawsze i wszędzie okazuje się argumentem za wyprowadzką z miasta na wieś, niezależnie od regionu, województwa czy kierunków świata.

Młodzi przedsiębiorcy nie mieli jeszcze sprecyzowanych wyobrażeń na temat własnego domu. – Wiedzieliśmy, że będziemy w nim spędzać dużo czasu; do pracy nie wychodzimy na ósmą, nie wracamy na osiemnastą; pracujemy w domu, więc chcieliśmy się nim cieszyć na co dzień – mówi pani Urszula. Do gry wkracza młody architekt ze Szczecina. Trzy lata wcześniej w tej samej gminie projektuje dom, który prywatnie określa jako populistyczny. Dom w Dobrej powstaje w technologii murowanej, ma urocze skośne dachy, fasadę z ciemnego klinkieru i łupek na dachu. Kształt i materiały dodają mu swojskości. Dom staje się popularny i ma dobrą prasę. Budzi sympatię. Nie jest rewolucyjny. Znajduje naśladowców. W podobnym czasie, między Szczecinem a Stargardem, nad jeziorem powstaje wielki Dom Atrialny. Jest to bogata rezydencja z prawdziwego zdarzenia, zbudowana z betonowych prefabrykatów na wyraźne życzenie właściciela, który jest przedsiębiorcą z branży spożywczej. Dom Atrialny również nie stoi po stronie rewolucji. Trzy nowoczesne stodoły z bardzo dużymi przeszkleniami zostają przykryte skośnymi dachami, zgodnie z rygorystycznym planem miejscowym, który nie godzi się na inne rozwiązania. Tymczasem architekt Karol Nieradka coraz bardziej przekonuje się do betonowej prefabrykacji w budownictwie indywidualnym, a kolejnym poligonem dla technologii staje się dom jednorodzinny w Wielgowie, tym razem na wschód od Szczecina. Prefabrykaty na wszystkie budowy powstają w zakładzie w Międzyrzeczu. Urszula i Paweł oglądają dom w Dobrej, który stoi blisko ich działki w Grzepnicy. Dom znany, lubiany i zbudowany w tak zwanej tradycji. Jednak na jego wyraz przemożny wpływ miały bardzo rygorystyczne (i rygorystycznie egzekwowane w trudnych rozmowach między inwestorami a urzędnikami) przepisy planu miejscowego. Określają one nie tylko formę dachu, ale wiele innych szczegółowych rozwiązań. Bywa, że negocjacje na linii inwestor – projektanci – urzędnicy trwają miesiącami i podobnie będzie z domem w Grzepnicy. – Pole manewru dla projektanta jest tu w gruncie rzeczy małe, ale nie jestem fanem kombinowania i nie uważam, że dom musi być odważny na siłę – mówi Karol Nieradka. – Większość planów miejscowych, jakie znam w województwie zachodniopomorskim, przewiduje dachy dwu- lub czterospadowe – dodaje.

Na biurku architekta powstają pierwsze szkice dla Urszuli i Pawła. W powietrzu unosi się surowy duch planu miejscowego, więc pomysły krążą wokół idei rodzimej stodoły. W domu oprócz części mieszkalnej muszą się znaleźć dwa garaże, każdy na dwa stanowiska, czyli wnętrza gospodarczo-garażowe zajmą nawet czterdzieści procent jego powierzchni. Dom powstanie w formule czterech chałup przykrytych czterema dwuspadowymi dachami. Trzy sklejone ze sobą chałupy tworzą główną bryłę domu, a czwarta stodoła jest wolnostojącym budynkiem garażowym. Układ zabudowań przypomina schemat wiejskiej zagrody, ze stojącą z boku stajnią albo budynkiem gospodarczym. W takim współczesnym „obejściu” czy „gospodarstwie” na podwórzu nie prowadzi się młócki, ale na przykład sadzi ozdobne drzewo (tak zrobiono w Grzepnicy), a we współczesnej stajni nie hoduje się zwierząt, tylko parkuje samochody. – Poza tym, wychodząc z domu, nie trafiamy od razu na ulicę, tylko jesteśmy w niewielkim, osłoniętym od słońca, wiatru i drogi podwórku – mówi architekt. Atutem okazuje się długa i wąska działka, bo dom można zbudować aż trzydzieści metrów od drogi (szczęśliwie niezbyt ruchliwej) i ustawić w ten sposób, aby zapewnić domownikom trochę intymności. Duże okna od południa otwierają dom na pozostałe sto metrów łąki, której na pewno nikt nie zabuduje, a dalej na las, który zamyka perspektywę. Tyle rozwiązań tradycyjnych. – Nasz dom wygląda na standardowy i wpisuje się w stodołowy klimat, ale ma ekstra rozwiązania, które dają mu smak. Bardzo się różni od zwykłego domu ze skośnym dachem – mówi Urszula.

Pierwszą różnicę robi kolor. Soczysta czerń na elewacji została wybrana osobiście przez właścicielkę. Zewnętrzne ściany betonowych prefabrykatów nie były barwione w fabryce. Elementy przyjechały na budowę szare i zostały pomalowane na miejscu. Po upływie ponad dwóch lat właściciele wydają się tak samo zachwyceni pomysłem jak pierwszego dnia. O betonie w czerni mówią z pasją. Słychać to w głosie, widać w gestach. Urszula amatorsko bawi się sztuką fotografii i odkąd mieszka w Grzepnicy, zrobiła mnóstwo zdjęć betonowego domu w różnych porach roku. – Od pierwszego dnia ściany wyglądają miękko jak materiał. Jakby nie były betonem. Jakby były atłasowe – mówi. Latem, w ostrym słońcu nie wydają się twarde. W smutnym (i bezlistnym) okresie jesienno-zimowym dom prezentuje się szczególnie pięknie w perspektywie lasu. Łatwo go kadrować i nawet (odrobinę) zwodzić widza, ponieważ fotografie pokazują dom w izolacji, jaką zapewnia spora działka. W rzeczywistości zaraz za drogą rozpoczyna się królestwo gęsto poustawianych domków z katalogu. Czarne ściany w Grzepnicy budziły jednak mieszane uczucia. Sąsiedzi, którzy przez jakiś czas widzieli dom Urszuli i Pawła tylko z oddali, uważali, że „robi wrażenie, ale chyba jest nieprzystępny”. Zmienili zdanie po poznaniu wnętrz, które okazały się przestronne, ciepłe, otwarte; w salonie wysokie aż po kalenicę (około pięć metrów, z zachowaniem skosów) – i bardzo jasne.

Drugą różnicę robią cztery dachy, ponieważ wiejskie chałupy tak nie wyglądają. W domu w Grzepnicy dachy są przede wszystkim niesymetryczne. Każda z ośmiu połaci została ustawiona pod innym nachyleniem i na różnej wysokości. Inicjatywę w tej sprawie przejął Paweł: – Zawsze lubiłem rozwalać wszelkie osie symetrii – deklaruje. Każda z czterech stodół została zwieńczona osobnym skośnym dachem, a każdy dach różni się w proporcjach od pozostałych. Jednak niesymetryczne i zwielokrotnione dachy stały się nieoczekiwanie źródłem biurokratycznej udręki. Na etapie zatwierdzania projektu przez kilka miesięcy toczyła się nerwowa batalia z właściwym urzędem, czy proponowany dach można nazwać dwuspadowym. Zdaniem urzędników projekt domu został zwieńczony dachem pilastym lub szedowym, którego w tej sytuacji prawo (rzekomo) nie przewiduje. Dachy pilaste najłatwiej podpatrzeć na starych halach przemysłowych, na których tworzą charakterystyczne zębate zwieńczenia. Negocjacje zakończyły się sukcesem, pomysł architektów przeszedł, ale opóźniło to rozpoczęcie budowy o kilka miesięcy. Trójkątne ściany szczytowe powstały z prefabrykatów, a konstrukcja więźby dachowej z lekkich i łatwych w montażu wiązarów kratowych, ułożonych w zaledwie kilka dni i pokrytych niedrogą blachą panelową. Za to kosztowna i wymagająca prawdziwych rzemieślniczych zdolności okazała się obróbka blacharska dachów (prowadzenie ukrytych rynien, rur i odpływów w miejscach przecinania się połaci dachowych). Tematu podjęli się zaufani i solidni dekarze ze Szczecina, którzy współpracują z architektami we wszystkich realizacjach. – Krótko mówiąc, dach był tani, a rynny drogie i w dodatku ich nie widać – kwituje architekt.

Trzecią i najważniejszą różnicę robi technologia ścian. Czas nagli, a biurokratyczne przepychanki opóźniają budowę. Prace rozpoczną się w środku zimy i w tej sytuacji prefabrykacja wydaje się jeszcze bardziej atrakcyjna. Poza tym Paweł kalkuluje, że pracując w Szczecinie nie może być non stop obecny na budowie. Karol już wcześniej podpowiada rozwiązanie i inwestorzy je akceptują. Znają też historię budowy Domu Atrialnego. – Zdecydowaliśmy się na prefabrykację, technologię droższą, ale taką, która miała gwarantować, że budowa będzie szła sama z siebie – mówi Paweł. Z fabryki w Międzyrzeczu do Grzepnicy mamy ponad 150 km, ale koszt transportu materiałów jest do zaakceptowania. Początek tygodnia, w którym powstaje konstrukcja domu w Grzepnicy, właściciele zapamiętują jako scenę prawie filmową. – Przyjechała ekipa, sami młodzi ludzie z modnymi bródkami, w okularach, z walizeczkami, ciężarówkami i własnym dźwigiem; wszystkie narzędzia czyściutkie, nieubrudzone; wyglądało to bardzo profesjonalnie – wspomina Urszula. Układanie prefabrykatów na wcześniej zbudowanej płycie fundamentowej trwało od poniedziałku do piątku. Dla architektów ważne było pokazanie rysunku na styku płyt, aby to, co powszechnie uważa się za wadę technologii, przekuć w atut. – Pokazujemy tektonikę ścian, chociaż nie na każdym zdjęciu wyraźnie to widać, bo budynek jest czarno-czarny – mówi Karol Nieradka. Przez pewien czas w powietrzu unosi się pomysł, aby miejsca, w których prefabrykaty łączą się ze sobą, jeszcze bardziej podkreślić. Przygotowano nawet długie listwy (kątowniki), pomalowane na żółto, które miały być zatopione w rowkach na stykach czarnych modułów. Architekci uznali jednak, że byłby to krok za daleko, a podziały płyt zbyt nachalne, więc jedynym kontrastowym elementem na fasadach pozostała ciepła, miodowo-żółta stolarka okienna. Inwestorzy podkreślają całkiem praktyczny wymiar betonowej fasady. Siedem cm betonu zamiast baranka na styropianie robi kolejną różnicę. – Mamy dwójkę małych dzieci i dużo obowiązków, więc chcieliśmy, żeby to było trwałe i raczej łatwe w utrzymaniu – mówi Urszula. Z tego samego powodu zdecydowali się na betonowe płyty na tarasie. – Gdy była mowa o deskach, okazało się, że co roku trzeba je odnawiać czy malować – dodaje.

Budowa domu nie przebiegała (żadna nie przebiega) bezproblemowo. Każdy, kto kiedykolwiek budował dla siebie dom, wie, że może się nazwać „człowiekiem doświadczonym” we wszystkich znaczeniach tego słowa. Powinien być również dumny z siebie. Patrząc z dzisiejszej perspektywy (jako człowiek doświadczony), Paweł przede wszystkim zachwala decyzję, do której nie był w pełni przekonany, gdy rozpoczynał tę przygodę. Decyzję, aby zamówić projekt u profesjonalnych architektów, a nie brnąć w adaptację, przerabianie czy przystosowywanie projektu z powszechnie dostępnych katalogów. – Usługa architektoniczna jest wydatkiem, ale jak się człowiek zagłębi, okazuje się, że na tle inwestycji było to pół procenta wartości domu. Za te pół procenta dostaliśmy sto procent przystosowania do naszych potrzeb i jeszcze w gratisie mamy piękną bryłę. Jest to superinteres – mówi Paweł. – Zachęcam inwestorów do korzystania z usług architektów – dodaje. Z kolei Karol Nieradka zwraca uwagę na relację technologii do kosztów budowy. Prefabrykacja nadal uchodzi za technologię drogą, zwłaszcza gdy mówimy o zdarzeniu jednostkowym, jakim jest budowa prywatnego domu. Jest w tym wiele prawdy. Zakłady prefabrykacji w gruncie rzeczy niechętnie podejmują się współpracy z klientem, dla którego mają opracować indywidualny zestaw elementów. Bardziej logiczne wydają się systemy gotowych domów z prefabrykatów. Projekty „składanych” domów pojawiły się w Polsce zaledwie kilka lat temu i (jak dotąd) mozolnie torują sobie drogę do przeciętnego klienta. Najczęściej są to oferty przygotowane przez firmy związane z zakładami prefabrykacji. W kontekście domu w Grzepnicy i projektów na zamówienie warto zwrócić uwagę na nieco inną rzecz. Tu nieoczekiwanym sojusznikiem okazuje się możliwość wyceny całej inwestycji na bardzo wczesnym etapie. Ile w przybliżeniu dom będzie kosztował – wiadomo w momencie przygotowania wstępnego projektu koncepcyjnego. Na jego podstawie można wysłać zapytanie do zakładu prefabrykacji. – Z fabryki otrzymaliśmy wstępną ofertę, której, po wpłaceniu zaliczki, oni się trzymali – mówi architekt. – Znaliśmy cenę ścian i termin montażu z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, a to jest bardzo ważne dla naszych klientów – dodaje. W ten sposób kilka kluczowych spraw staje się jasnych już na początku, a nie na końcu procesu. Budując dom w sposób tradycyjny, na żadnym etapie nie jest się pewnym, jakie są rzeczywiste koszty budowy. Wycena prac bywa arbitralna, ekipy zmieniają zdanie, a koszty można w przybliżeniu szacować, dopiero mając w ręku gotową dokumentację.

Transmisję z rozdania nagród małżonkowie oglądali w Internecie. Mówią, że werdykt był prawdziwą niespodzianką. Ich dom nie jest przecież wielką, białą, modernistyczną rezydencją. Określają go słowem „wystarczający”. Nie duży, nie mały – właśnie taki „wystarczający”. – Zostaliśmy docenieni, mimo że jesteśmy zwykłą rodziną, a dom nie kosztował dziesięć milionów – mówi Urszula. Bohaterem wieczoru w Warszawie był architekt Karol Nieradka: – Właściciele są niezwykle zaangażowani we własny dom, kibicowali nam, dlatego przy odbieraniu nagrody powiedziałem: najbardziej cieszę się z tego, że oni się cieszą.

Paweł Pięciak

Galeria Zdjęć