Aktualności / Fokus na prefę
Rozmowa z arch. Karolem Nieradką, założycielem i właścicielem pracowni maxberg. Architekci ze Szczecina otrzymali pierwszą nagrodę w XXVI konkursie Polski Cement w Architekturze za dom w Grzepnicy w gminie Dobra.
– Nazwa pracowni powstała z połączenia imienia i nazwiska ważnego niemieckiego architekta. Czy to wyraz Pana przekonań ideowych?
– Uderzyło mnie kiedyś, że Max Berg jest znany we Wrocławiu, ponieważ był architektem miasta przez kilka kadencji, jednak urodził się i rozpoczął pracę w Szczecinie. Szczecin przed wojną nie miał wyższych uczelni, był bardziej twierdzą czy fortem. Architekt wyjechał do Berlina, potem pracował w Breslau, zmarł w Baden-Baden, ale tutaj się urodził i nawet niedaleko miejsca, gdzie jestem. W archiwum przedwojennej policji budowalnej znalazłem trzy miejsca, w których mieszkał w młodości. W tym czasie zrealizował kilka dość klasycznych budowli z cegły. Obok miejsca, gdzie jestem, znajduje się szkoła rozbudowana według jego projektu. Max Berg nie istnieje w świadomości szczecinian. Przyznam, że niezbyt istnieje w świadomości Niemców. Nie był tak znany jak Hans Poelzig, mimo że architekt miasta był bardzo ważną funkcją w tamtych czasach. Dotarłem do materiałów, z których wynika, że w czasie drugiej wojny światowej, będąc starszym człowiekiem, sprzeciwiał się wojnie. Staram się, aby w Szczecinie któraś z ulic została nazwana jego imieniem.
– Rozumiem, że jest Pan lokalnym patriotą.
– Jestem posądzany o bycie fanatykiem tego miejsca. Kilka lat temu pojechałem z rodziną – jak to nazwałem – „do Polski” i tam zdałem sobie sprawę, że jestem w Polsce. Wiele miejsc zaskoczyło mnie trochę negatywnie. Jestem przyzwyczajony do solidnego porządku równych kamienic. Jeżdżąc po Polsce przekonałem się, że na Pomorzu Zachodnim jest ładniej niż w okolicach Warszawy czy w Łódzkiem. Nasiąkłem spuścizną niemiecką i źle reaguję na bezład Lubelszczyzny czy Mazowsza. Przywykłem, że wsie powinny być zwarte, a miasta zbudowane w „miejski” sposób. Gdy jadę do centralnej Polski czy na Śląsk, widzę inną urbanistykę, takie planowanie autostradami i szosami. Bardzo doceniam Szczecin. Jest to miasto, które powstało w większości pod koniec XIX i na początku XX wieku na planie układu gwiaździstego, podobnie jak Paryż.
– Szczecin leży na uboczu polskiej architektury. Z perspektywy Warszawy czy Krakowa jest miastem bardzo odległym. Może to problem bardziej mentalny niż rzeczywisty, ale zmierzam do pytania, jak się pracuje architektowi na dalekich kresach?
– Ze Szczecina do Warszawy jedziemy siedem godzin, a do Berlina półtorej godziny. Pamiętam, jak jeszcze przed dziesięcioma laty na mapie współczesnej polskiej architektury ze Szczecina nie było nic. To się zmieniło i od razu z wielkim hukiem, gdy filharmonia zdobyła główną nagrodę w konkursie Miesa van der Rohe dla najlepszego budynku w Europie. Rok później plac Solidarności z Muzeum Przełomów zdobyły nagrodę za najlepszą przestrzeń publiczną Europy. O Szczecinie zaczęło być głośno. Okazało się, że jest potencjał, jeśli chodzi o projektowanie, chociażby dlatego – i to jest przykład mojego biura – że duża część inwestycji powstaje nad samym morzem. Rynkiem zbytu dla architektów są inwestycje w Świnoujściu, Międzyzdrojach, Rewalu czy Kołobrzegu. W tych ośrodkach projektujemy. Dobrym przykładem jest Świnoujście, gdzie zaprojektowaliśmy budynek, w którym największy apartament sprzedano za 4,5 mln, czyli 40 tys. zł za metr. To są ceny sopocko-warszawskie i bardzo poważny rynek. Szczecin jest jednak wciąż daleko, jeśli chodzi o zabudowę mieszkaniową. Przyznaję, że mam wielką ambicję poprawić tę kwestię, bo w każdym większym mieście znajdę kilka wysokiej klasy budynków mieszkaniowych, gdzie jest urbanistyka, architektura, detal i wysoki standard wykonania. W Szczecinie mam z tym problem. W tej chwili robimy dwie duże inwestycje, które, mam nadzieję, dotrzymają kroku „normalnej” europejskiej zabudowie mieszkaniowej XXI wieku.
– Co było Pana pierwszym znaczącym sukcesem? Kołem zamachowym dla pracowni albo zwyczajnie czymś ważnym osobiście?
– W moim przypadku był to proces, a nie jedno wydarzenie. Mój pierwszy budynek jednorodzinny powstał dla klientów z ulicy, którzy za strasznie marne pieniądze chcieli po prostu mieć dom. Chcieli zrobić dom ze mną; nie wiem dlaczego, może byłem przekonujący. Oczywiście na początku chodziło o adaptację typowego projektu, ale udało mi się ich przekonać, że działka jest warta więcej niż daje dom katalogowy. Udało mi się namówić klientów na dom indywidualny, w którym nie ma nic nadzwyczajnego, ale jest przyzwoita bryła, dobrze wykorzystany potencjał narożnej działki, prawidłowe strefowanie domu i przestrzeni zewnętrznej. Udało nam się zrealizować również wnętrza. Dzięki temu zwykłemu domowi powstał kolejny dom w Dobrej, który otrzymał Brick Award 2019. Staliśmy się znani w mediach i udało się zwiększyć zasięgi naszej rozpoznawalności. Dzięki temu trafił się kolejny bardzo ciekawy i duży dom. Zaproponowaliśmy w nim wewnętrzne atrium, a budynek powstał z betonowych prefabrykatów. Udało się ruszyć kulę śniegową i powoli ją rozpędzać. Od trzech-czterech lat wszystko gwałtownie nabrało tempa, bo właścicielem Domu Atrialnego jest człowiek, któremu tak się spodobało budowanie z prefabrykatów, że razem ze wspólnikiem postanowił zainwestować w działki i w fabrykę w Międzyrzeczu. W tej chwili przygotowujemy dla nich projekty o łącznej powierzchni co najmniej 60 tys. mkw., a kolejne 35 tys. jest w kolejce. Lawina toczyła się powoli, ale Dom Atrialny był tym największym kamieniem.
– Czy ma Pan własną wersję idealnego domu? Czy istnieje coś takiego?
– Architekt buduje dla innych, ale gdy ma budować dla siebie, to pomysłów, decyzji i konfliktów jest tyle, że projektowanie może nigdy się nie skończyć. Miałem pomysł, żeby ktoś zaprojektował mój dom, ale stało się inaczej i lepiej. Kupiłem stuletni dom na Pogodnie, w przepięknej willowej dzielnicy Szczecina. Nie wiem, do czego mógłbym ją porównać. Pogodno ma unikatową urbanistykę i przedwojenną zabudowę. Nie ma tu nowych budynków, bo nie ma ich gdzie wcisnąć, poza pojedynczymi plombami. Na bardzo małej działce kupiłem dom wolnostojący z fajnym starodrzewem. Stuletnich drzew nie sposób zasadzić, a ja je mam. Zaletą jest, że dom stoi w miejscu, w którym żaden inny dom nie powstanie. Jest osiem metrów do każdego budynku wokoło – i koniec. Nikt nie zepsuje tej przestrzeni. Widziałem zdjęcie tego miejsca z lat trzydziestych i prawie nic się nie zmieniło. Od frontu dom jest słodki jak cukierek z dachem stromym jak góralska chatka. Niczego nie budowałem, nie wykonano żadnych przyłączy ani dróg dojazdowych, nie zająłem ani metra ziemi. Wykonałem jedynie przebudowę w obrysie istniejącego domu, żeby wprowadzić znacznie więcej światła i wyremontowałem wnętrza. To znaczy, że mamy do czynienia z najbardziej ekologicznym domem świata, oprócz domu, który nie został zbudowany. Jak wiadomo, najbardziej ekologiczny budynek to taki, który nigdy nie powstał.
– Na co powinien zwrócić uwagę człowiek, który planuje zbudować dla siebie dom?
– Jeśli pyta pan o dom idealny lub doskonały, to jest to przede wszystkim mały dom. Niewiele osób potrzebuje domu większego niż 120 metrów. Paradoks polega na tym, że w mieście mieszkanie wielkości 120 metrów uznaje się za wielki penthouse, z salonem, tarasem, dwiema łazienkami i WC, a gdy mówimy o domu, to z jakiegoś powodu w zwykłych sytuacjach startuje się od razu od 180 czy 250 metrów. W zasadzie dom i mieszkanie różnią się od siebie tylko wiatrołapem. Reszta jest podobna, bo potrzeby przestrzenne i funkcjonalność są w sumie dosyć podobne, niezależnie od zasobności portfela. Oczywiście, w przypadku domu myślimy o miejscu na kosiarkę i dwustanowiskowym garażu. Upraszczam, ale jest w tym myśl, że rodzina wcale nie potrzebuje gigantycznego domu. Ludzie chcą posiadać duże domy, ale moim zdaniem niekoniecznie wynika to z potrzeb i przemyśleń.
– W Pana portfolio przeplatały się domy budowane w technologii tradycyjnej i betonowe domy prefabrykowane. W jakich okolicznościach prefabrykacja stała się dla Pana ważna?
– Dla architektów kamieniami milowymi bywają ważne projekty, a dla mnie kamieniem milowym stała się technologia. Na początku podchodziłem do niej z niechęcią. W przypadku Domu Atrialnego klient przyszedł po bardzo indywidualny i bardzo drogi parterowy dom ze skośnym dachem. Takie rzeczy w zasadzie są zaprzeczeniem prefabrykacji, ponieważ nie mamy powtarzalnych ścian ani kondygnacji. Klient wybrał prefabrykację, bo nie chciał ganiać za pracownikami i uważał, że łatwiej zapanuje nad budową. Podchodziłem do tego z niedowierzaniem. Sądziłem, że porywamy się z motyką na słońce albo, mówiąc inaczej, wielką siekierą próbujemy zabić komara. Chcemy zrobić domek, a projektujemy strasznie skomplikowaną geometrię ścian w 3D i jedziemy do wielkiej fabryki prefabrykatów. Potem zrobiliśmy kolejny dom z prefabrykatów, potem trzeci i wreszcie dom w Grzepnicy. Zaprzyjaźniłem się z tą technologią. Biur, które mają doświadczenie z prefabrykacją, jest może kilkanaście. Staliśmy się takim biurem i wykorzystujemy cały potencjał prefabrykacji. Zdarza się, że pracujemy z deweloperami, którzy trafiają do nas dlatego, że robimy z prefabrykatów, a nie dlatego, że podoba im się nasza estetyka. Mamy bezpośredni kontakt z fabryką i coraz bardziej korzystamy z rzeczy, o których nie wszyscy wiedzą i do których nie każdy ma dostęp. Właścicielem jednej z fabryk jest nasz inwestor, więc pewne technologie czy sposoby obróbki będą powstawać specjalnie dla inwestycji, które my dla niego projektujemy. Pracujemy zgodnie z ideami – może to wielkie słowo – bauhausowymi. To znaczy, że od początku współpracujemy z przemysłem, żeby dowiedzieć się, co możemy, czego nie możemy; jak wyciągnąć z technologii maksimum możliwości; co będzie taniej, co drożej i którą ścieżką nie warto iść.
– W jakim segmencie architektury betonowa prefabrykacja sprawdzi się najlepiej?
– Zdecydowanie w wielorodzinnym budownictwie mieszkaniowym i to w tej chwili realizujemy. Ta rzecz powinna wrócić do łask. Jest moją misją przywrócenie dobrej opinii na temat prefabrykacji, która do dziś kojarzy się z wielką płytą i na przykład systemem szczecińskim. Jednak dziś każda ściana jest projektowana indywidualnie. Mamy lepsze materiały, precyzję wykonania i technologię montażu. Prefabrykacja wyzbyła się wszystkich wad tamtej technologii. Każdą ścianę projektujemy indywidulanie wszystkie powstają w 3D, łącznie ze zbrojeniem i elektryką. Są to bardzo zaawansowane modele. Nie dość, że dostajemy indywidualny projekt, w którym bardzo wiele można wymyślić, to dostajemy budynek – jak go nazywam – twardy, czyli można w niego uderzyć i go nie zepsuć. Mamy 7 cm warstwy żelbetowej, która chroni ścianę. Nie cierpię domów w tynku na styropianie. Nie trzeba wróżyć z fusów, czy prefabrykacja jest przyszłością. To się dzieje, głównie dlatego, że wzrastają koszty pracy. Nikt nie będzie chciał tracić czasu i pieniędzy na wykonawstwo na placu budowy. Można to zrobić pod dachem w kontrolowanych warunkach atmosferycznych, przywieźć i zmontować suchy budynek w środku zimy.
– Zwrócił Pan uwagę na współpracę architekta z przemysłem. Częściej wyobrażamy sobie architekturę jako ideę i pewną zamkniętą bańkę.
– Jest obraz architekta jako szalonego twórcy w białym szaliku. Nie miałem takich ambicji, nie czułem się ani utalentowany, ani rzeźbiarzem, ani artystą. Uważam się raczej za inżyniera i kogoś, kto stara się wycisnąć maksymalny efekt z ograniczeń, w jakich się znajduje. Jest to ciężka praca, w której staram się do maksimum wycisnąć ograniczenia i możliwości, jakie daje nam świat. Świat to finanse, technologie, działka, warunki zabudowy albo plan miejscowy; także kwestie wykupu czy przejęcia działek, czyli sprawy w pewnym sensie polityczne. Wszyscy poruszamy się w takiej zupie ograniczeń. To, co staramy się robić, to wycisnąć z tych ograniczeń jak najwięcej, dając inwestorowi satysfakcję, jeśli chodzi o jego zarobek – i to jest bardzo ważne. Jeżeli uda się zrobić ciekawą architekturę, którą inwestor dobrze sprzeda, to potem jest mu łatwiej podejmować odważne decyzje dotyczące na przykład materiałów. Jeżeli udaje nam się przekroczyć chociaż o jeden krok któreś z tych ograniczeń, wtedy dzieją się rzeczy bardziej niż zwyczajne. Jeżeli udaje się wycisnąć z technologii coś, czego jeszcze nikt nie zrobił albo osiągnąć coś w zakresie estetyki, optymalizacji, obniżenia kosztów, wtedy robimy mały krok albo przekraczamy jakąś kolejną granicę. W każdym naszym projekcie staramy się przesunąć ten „suwak” i namówić inwestora na coś więcej. Tak było z domem w Grzepnicy. Domy prefabrykowane robiliśmy wcześniej, ale tu pierwszy raz wykorzystaliśmy rysunek, czyli tektonikę układania płyt wielowarstwowych.
– Znalazł się Pan wśród młodych architektów, którzy kilka lat temu wzięli odpowiedzialność za SARP. Co chciał Pan osiągnąć w stowarzyszeniu jako prezes oddziału szczecińskiego?
– Jestem lokalnym społecznikiem. Mam tę wadę i wiele osób na tym cierpi (śmiech). Najważniejszym impulsem, żeby zająć się działalnością społeczną pro bono, była organizacja Westivalu Architektury. Jest to festiwal, który odbywa się co dwa lata i dotyczy promocji architektury. Przeformatowaliśmy to wydarzenie na dosyć istotne w skali kraju. Próbujemy na nasze lokalne podwórko ściągnąć ludzi, którzy myślą trochę dalej i trochę bardziej. Mamy uczestników z Polski i zagranicy, a lista gości jest imponująca. To był bezpośredni powód. Pośredni jest taki, że miałem potrzebę rozmawiania, uczenia się i działalności społecznej. Widzę, że ta potrzeba jest w młodych ludziach, którzy kończą studia i zastanawiają się, czy praca jest wszystkim. W latach dziewięćdziesiątych było tak, że przede wszystkim trzeba było zasuwać, ale za to pieniądze były duże i szybkie. Trzeba było się na nie załapać, a kto się nie załapał, spadał z roweru. Myślę, że dojrzeliśmy, aby dawać z siebie bezinteresownie troszkę więcej niż wtedy.
– Również architektura przestaje być traktowana jako rzecz izolowana; omawia się ją w kontekście innych zjawisk społecznych z pozoru niezwiązanych z nią bezpośrednio.
– Zdecydowanie więcej mówimy o społecznych i ekologicznych aspektach architektury czy o gospodarce obiegu zamkniętego, a mniej czy budynek wygląda jak Zaha Hadid albo Frank Gehry. Mniej gadamy o estetyce. Gdy widzi się pierwsze nagrody w konkursie Miesa van der Rohe albo laureatów Pritzkera, to architektura wydaje się zupełnie niespektakularna. Trzeba się dopiero dowiedzieć, dlaczego on wygrał – że tam jest jakaś specjalna technologia albo stał za tym jakiś ruch społeczny, albo został rozwiązany jakiś ważny problem w mieście. Na pewno nie wygrał dlatego, że budynek jest ciekawy albo ładny. Nikt nie wie, co znaczy ładny. Myślę, że SARP jest miejscem, w którym taka wymiana myśli następuje; w przeciwnym wypadku bylibyśmy rozproszonymi ziarenkami, które nie stanowią większej całości. Architekturą można troszeczkę zmienić świat. Nie przeceniam jej i nie twierdzę, że architektura na przykład wpływa na zdrowie. W pewnym sensie tak, ale jak ktoś będzie pił wódkę i palił, architektura go nie uzdrowi.
– Czy budownictwo zmienia się w wyniku takich zjawisk jak epidemia, kryzys lub wojna? Jedni mówią, że tak, a inni, że niezależnie od okoliczności budowanie polega zawsze na tym samym. Jakie jest Pana zdanie?
– Bliżej mi do drugiej opinii. Będziemy budować i będziemy budować z betonu, mimo że jest widziany nieprzychylnie w trendach ekologicznych, konsumpcji energii czy konsumpcji wody. Niemniej świat był i jest budowany z betonu. Moim zdaniem zmienia się trochę społeczne funkcjonowanie architektury, ale na to bardziej wpłynął kryzys związany z wojną niż covid. Po covidzie ludzie szukali większych mieszkań, mówili, że skoro więcej pracujemy w domu, może dobrze mieć gabinet. Były to jednak drobne ruchy. Przyszła wojna i jednym wystrzałem zakończony został temat covidu. Okazało się, że nie będziemy robić większych mieszkań, tylko mniejsze, bo mało kogo na nie stać. Budownictwo już zdrożało o kilkadziesiąt procent, wynajem też, a zdolności kredytowe nie tylko Polaków zmalały radykalnie. Czeka nas nie jakaś radykalna zmiana w budownictwie, ale w społecznym aspekcie zamieszkiwania. Coraz mniej ludzi stać na mieszkanie, więc będziemy szli w kierunku niemieckiego modelu wynajmu. Jest coraz więcej ogromnych światowych graczy, którzy kupują całe osiedla, wynajmują je i kalkulują zysk na poziomie trzydziestu lat, a nie szybkiej sprzedaży. Ma to zalety i wady. Mieszkania będą sprzedawane całymi osiedlami. Te budynki będą nadal docieplane styropianem, budowane z bloczków lub wylewane z żelbetu.
– Jaką rolę w tym procesie może odegrać prefabrykacja?
– Przyszłością jest na pewno gospodarka obiegu zamkniętego i tu prefabrykacja ma dużo do powiedzenia. Prefabrykat jest opisany, wiemy z jakiej klasy betonu powstał, jakie ma zbrojenie, więc możemy to wykorzystać: przenieść budynek w inne miejsce, rozebrać, zbudować z tych klocków inny obiekt, nawet nie wykorzystując wszystkich elementów. Budynek murowany trzeba zburzyć i z gruzu zrobić co najwyżej podsypkę na autostradę. Niewiele surowca odzyskamy. Ciekawe jest, że obecnie większość stali zbrojeniowej pochodzi z pełnego recyklingu i to jest trend globalny. Niewiele pozostało wielkich pieców. Pręty w stu procentach są odzyskiwane ze złomu. W tej sytuacji żelbet nie wydaje się nieekologiczny pod warunkiem, że piasku nie przywozimy z Australii, jak w Dubaju. W Polsce piasku nie brakuje, większym problemem jest brak wody.
– Czy pracownie prowadzone przez Pana rówieśników w Szczecinie również zajmują się prefabrykacją?
– O ile wiem, w Szczecinie jesteśmy ewenementem. Trzeba podkreślić różnicę między budynkami z prefabrykatów jednowarstwowych i wielowarstwowych. Jednowarstwowe to proste ściany z dziurą na okno, które wymagają obłożenia styropianem i zrobienia elewacji. Jest to wylewanie uproszczone. W prefabrykatach wielowarstwowych przykładem odczarowania była Sprzeczna 4 w Warszawie i inwestycja TBS w Toruniu. Trudno mi wymienić jakąś trzecią. My w tej chwili mamy dwie inwestycje w Świnoujściu i kolejne na etapie projektu. Dlatego pozwoliłem sobie powiedzieć, że biur, które mają obycie w prefabrykacji, jest może kilkanaście. Pomijam prefabrykowane schody czy balkony, które są powszechnie stosowane. Jeśli chodzi o pełne wykorzystanie możliwości prefabrykacji, na pewno jesteśmy przodownikami.
– Dziękuję za rozmowę
Paweł Pięciak
Biuro projektowe maxberg nazwę zawdzięcza wybitnemu architektowi i urbaniście początku XX w. urodzonemu w Szczecinie. Założyciel biura arch. Karol Nieradka jest absolwentem Wydziału Budownictwa i Architektury Politechniki Szczecińskiej, gdzie w 2006 r. obronił dyplom. Praktyczne umiejętności wykonywania zawodu zdobywał przez pięć lat w biurze Mellon Architekci (Sietnicki/Raczyński), pracując przy projektach koncepcyjnych, budowlanych oraz wykonawczych obiektów apartamentowych, rekreacyjnych oraz użyteczności publicznej, jak również opracowaniach urbanistycznych. Od 2010 r. prowadzi biuro projektowe maxberg, stale doskonaląc swoje umiejętności projektowe i menadżerskie. W 2014 r. uzyskał międzynarodowy certyfikat zarządzania projektami IPMA (International Project Management Association), a w 2013 r. certyfikat londyńskiego The Institute of Leadership and Management.
W tym samym roku uzyskał uprawnienia budowlane w specjalności architektonicznej bez ograniczeń. Jest prezesem szczecińskiego oddziału SARP. Laureat nagrody Polski Cement w Architekturze 2022 oraz Brick Award 2019. Jego dom w Dobrej znalazł się w gronie 10 najlepszych zrealizowanych domów jednorodzinnych w 2018 r. wg portalu Archinea. Dom w Blankensee powtórzył ten sukces w 2019 r., a Dom Atrialny znalazł się w zestawieniu najlepszych domów w Polsce portalu F5. Wybrane projekty i realizacje biura projektowego maxberg: zespół budynków mieszkalnych Tarasy Klonowica w Szczecinie (2021); zespół budynków apartamentowych Greeneri Park w Świnoujściu (2021); Apartamenty Bałtycki w Świnoujściu (2019); Dom Przekręcony w Szczecinie – w realizacji; Dom w Ostoi – w realizacji; dom w Podkowie Leśnej pod Warszawą (2021); dom w Grzepnicy (2019); budynek szeregowy w Trewirze w Niemczech (2017); Dom Atrialny (2017); dom w Dobrej Szczecińskiej (2016); dom w Blankensee w Niemczech (2015)