Aktualności / Szlaka jak skała

Szlaka jak skała

Przez dziesięciolecia żużel wielkopiecowy ze starachowickiego wielkiego pieca był wywożony, wylewany i składowany na hałdzie, która teraz znajduje się praktycznie w środku miasta. Ostre kształty zastygłego wzgórza czas obłaskawił, pokrywając drzewami. Szlakowisko – bo tak nazywa się miejsce – należy do dziedzictwa Starachowic i ziemi świętokrzyskiej, bogatej w rudy żelaza i żyjącej z przemysłu. W przyległym parku miejskim powstał betonowy pawilon, którego idea zrodziła się pod wrażeniem kształtu, koloru i faktur sztucznej góry. Pawilon i aleje dolnej części parku zdobyły pierwszą nagrodę w XXV konkursie Polski Cement w Architekturze.

Starachowice są miastem skrajnych kontrastów. Widok z pociągu przywodzi na myśl wakacyjny kurort z jeziorem w dolinie, łodziami i sielskimi wzgórzami opartymi o brzeg. Gwałtowna zmiana perspektywy następuję po wizycie w Wierzbniku, najstarszej części miasta, gdzie czas dosłownie zatrzymał się trzydzieści lat temu. Jak na dłoni widać problemy gospodarcze i społeczne, z jakimi mierzą się Starachowice – nie tylko one, bo większość średniej wielkości miast polski powiatowej. Z kolei PRL-owskie osiedla wydają się zadbane; uwagę zwracają inwestycje komunalne prowadzone w ostatnich latach. Uderza historia geologiczna regionu widoczna jak na dłoni – wypiętrzone formacje skalne (wychodnie) stoją dosłownie między domami i blokami. Niektóre ulice pną się do góry niczym w Karpaczu. Górski krajobraz w środkowej Polsce robi wrażenie, ale nie przekłada się na jednoznacznie pozytywne odczucia. Przeciwnie. Przeszkadza świadomość chaosu przestrzennego i skutków niewątpliwego upadku społecznego, jakie przeżyło miasto po 1989 r. W 2014 r. władzę w trudnym mieście objął najmłodszy prezydent w Polsce – dwudziestopięcioletni Marek Materek. Po czterech latach (2018) wywalczył drugą kadencję, zdobywając już w pierwszej turze 84,4 proc. głosów. Priorytetem prezydenta stało się systematyczne przywracanie do życia zdegradowanych terenów. Starachowice biorą udział m.in. w programie modelowej rewitalizacji miast, który pozwala korzystać z dodatkowych unijnych środków na inwestycje. Prezydent jest świadomy roli, jaką urbanistyka i architektura mogą odgrywać w podniesieniu jakości życia. Prawdziwym fenomenem jest, że w mieście, liczącym mniej niż 50 tys. mieszkańców, funkcjonuje i aktywnie działa miejski architekt, którego opinia realnie wpływa na projekty i realizacje. Funkcję tę pełni Marcin Bednarczyk, który porzucił Warszawę dla rodzinnego miasta. W Starachowicach – to kolejny fenomen – ważne inwestycje są prowadzone według projektów wyłonionych nie w przetargach, ale w otwartych konkursach architektonicznych. W ten (wzorowy) sposób w 2017 r. został wyłoniony projekt rewitalizacji parku. Przez grzeczność nie podawajmy nazw prawie milionowych metropolii, w których miejscy architekci istnieją na papierze, nikt nie zna ich nazwisk, ani nie są znane żadne działania prowadzone przez ich urzędy.

Park został założony w 1961 r. w miejscu, w którym zachował się fragment sosnowego lasu z przewagą (około 80 proc.) drzew iglastych. Z upływem lat proporcje odwróciły się i drzewa liściaste stanowią większość drzewostanu. Był to naturalny i niekontrolowany proces. Jeśli chodzi o drzewostan, park nadal sprawia wyraźnie wrażenie (i jest to jego atut), że nie był strukturą komponowaną przez człowieka, ale pozostał pierwotnym, półdzikim krajobrazem. Według fachowej terminologii kompleks leśny ma charakter grądu subkontynentalnego. Wytyczne do konkursu na koncepcję urbanistyczno-architektoniczną zagospodarowania parku powstały po konsultacjach społecznych prowadzonych jesienią 2016 r. podczas spotkań i kawiarenek obywatelskich. Mieszkańcy zwracali uwagę na przeszłość parku, w którym przez pierwsze dwadzieścia lat funkcjonowała muszla koncertowa z kilkoma rzędami widowni; na dolnej polanie stał chętnie odwiedzany bar „Krakus”, a w najwyższym miejscu wzgórza urocza chatka „Baba Jaga”, przypominjąca beskidzkie bacówki. Z czasem nastąpiła pełna degradacja infrastruktury, ścieżki i schody rozsypały się, a niepielęgnowana niska zieleń zdziczała. Park popadł w ruinę. Miejsce stało się niebezpieczne i zyskało miano „dżungli w mieście”. Alejki, przecinające na przełaj zieloną enklawę na linii wschód-zachód, zaczęły służyć mieszkańcom jedynie do szybkiego przedostania się tranzytem z osiedla na osiedle. Upadek parku spędzał sen z powiek Marcina Bednarczyka, który będąc świeżo upieczonym architektem – na początku zamierzchłych lat dwutysięcznych – swoją uwagę skierował na park i pierwszy samodzielny projekt poświęcił koncepcji uporządkowania terenu. Obecny konkurs architektoniczny (przeprowadzony we współpracy z kieleckim SARP-em) miasto rozpisało w grudniu 2016 r. Zwyciężył projekt eM4.Pracowni Architektury.Brataniec z Krakowa, znanej z harmonijnego łączenia architektury z projektowaniem krajobrazowym. Nie była to pierwsza realizacja Marcina Bratańca, Urszuli Forczek-Brataniec i ich zespołu w Starachowicach. Wcześniej (2008) przebudowali główny plac Wierzbnika, a na ziemi świętokrzyskiej zbudowali Centrum Nauki w Podzamczu Chęcińskim. Prace budowlane w parku trwały dwa lata (2019-2021) i były finansowane z dwóch unijnych programów: bioróżnorodności i rewitalizacji.

Z przystanku kolejowego (w dolinie nad zalewem) droga do parku zajmie krótkie pięć minut. Ulica Radomska z każdym metrem pnie się w górę i po chwili staje się jasne, że największym atutem zielonej enklawy, jej główną atrakcją jest położenie na stromym zboczu. Żadna sztuczna atrakcja, żadna kreacja nie będzie w stanie przebić tego efektu. Najlepszym (może jedynym) podejściem do przestrzeni, jakie może w tym miejscu podjąć odpowiedzialny projektant, będzie podążanie krok po kroku za zmieniającym się krajobrazem i projektowanie rozwiązań, które staną się dla niego oprawą. Rozpoczynająca bieg przy hałaśliwej ulicy szeroka aleja, wyłożona jasnym betonem, wiedzie w dolinę; mijamy nową bramę do parku w postaci nadwieszonej stalowo-drewnianej konstrukcji; przechodzimy pod ażurową pergolą zbudowaną z tych samych materiałów i po łagodnych schodach wchodzimy na dach betonowego pawilonu przytulonego do skarpy. Pawilon, płaska polana, na której stanął, oraz geometryczny splot betonowych alejek rozchodzących się we wszystkie strony od tej niewielkiej budowli – wszystko znajduje się w najniższej części parku, w dolinie strumienia zwanego Pakułowym Smugiem. Wyłącznie ta architektoniczna kompozycja została zgłoszona do konkursu Polski Cement w Architekturze, ale należy pamiętać, że przycupnięta na skraju parku betonowa pieczara z przyległościami zajmuje może pięć procent jego powierzchni. Jest jednym z wielu wątków parkowej opowieści.

Idei pawilonu-kawiarni (albo bunkra, jak określają go niektórzy mieszkańcy) szukamy w przemysłowej przeszłości Starachowic i regionu, a region od czasów prehistorycznych jest związany na dobre i na złe z wytopem metali. Na terenie dzisiejszego parku w dziewiętnastym wieku działał szyb kopalni rudy żelaza Herkules. Znakomicie zachowany do dnia dzisiejszego wielki piec z 1899 roku (świetnie widoczny z parku) jest świadkiem prosperity przemysłu żelaznego w zaborze rosyjskim i dwudziestoleciu międzywojennym. Czy przemysłowa przeszłość jest powodem do dumy czy obciążeniem? Bywa obciążeniem. Jednak chodząc po parku, z narastającym zdziwieniem obserwujemy, jak wiele uwagi architekci włożyli, aby przywrócić tę pamięć i zachować jej ślady. Betonowy pawilon jest pierwszym z elementów tej gry. – Produktem ubocznym produkcji stali jest szlaka, która była wylewana na sąsiednim wzgórzu. Zastygła szlaka zachwyciła mnie. Może nieświadomie w formie pawilonu zapisaliśmy proces jej wylewania, spływania ze zbocza i formowania budynku, a potem kształtowania betonowych alejek wokół pawilonu – mówi arch. Marcin Brataniec. Kolor szlaki przypomina barwę betonu, a stężała wielkopiecowa lawa do złudzenia przypomina zastygły beton towarowy. Kanciasta pieczara-jaskinia (najbardziej pierwotna forma znana człowiekowi) została wylana swobodnie i z dezynwolturą; nie było mowy o betonie architektonicznym. Drewniane szalunki zostały ułożone nierówno, nieheblowane deski nie łączyły się szczelnie ze sobą, więc w miejscach ich styków rysują się wąskie strużki wezbranego betonu. Betonowa konstrukcja skutecznie chroni wnętrze przed hałasem ulicy. W pieczarze ma funkcjonować parkowa kawiarnia, która wypełni lukę po miło wspominanym PRL-owskim barze, niegdyś stojącym bliżej środka polany. Dach budynku jest tarasem i jednocześnie kontynuacją betonowej alejki, którą łagodnie pokonujemy różnicę terenu. – Pawilon nie jest najważniejszym aktorem, tylko częścią narracji o kulturze i przemysłowej historii miasta. Został wbity w zbocze, a jego geometria przełamuje się, wspina i wpisuje w teren, żeby w ciasnej dolinie zrobić więcej miejsca dla ludzi – mówi arch. Urszula Forczek-Brataniec.

Na polanie przed pieczarą zbudowano trzy betonowe mostki przerzucone przez strumyk. Ścieżka prowadzi w górę strumienia i zwężającej się doliny. Kolejne kilkadziesiąt metrów jest królestwem Urszuli Forczek-Brataniec, która traktując strumyk jak nitkę, igłą zaplotła wokół niej parkowe ogrody. Przed pawilonem powstał ogród egzotyczny z kolekcją roślin ozdobnych, które kontrastują z naturalistycznymi rabatami i parkiem leśnym. Ogród egzotyczny (jako uzupełnienie architektury pawilonu i placu przed nim) jest jednak wyjątkiem na tle innych kompozycji, ukształtowanych w większości z rodzimych roślin. Z alei (której ciekawa faktura została uzyskana przez szczotkowanie betonu na mokro) odbijamy na drewniany podest. Zawieszony nad ziemią stumetrowy trap prowadzi przez kolejne ogrody: bylinowy światłolubny (rodzime rośliny bylinowe wzmacniają ekosystem rzek, a w starachowickim parku – strumienia); ogród bylinowy cieniolubny (z rodzimymi gatunkami bylin i traw, które wzmacniają korytarze ekologiczne) i ogród deszczowy jako mokradła, naturalne siedlisko paproci, roślin bagiennych i wodnych. Formy rabat kwiatowych są łagodne i przechodzą w poszycie parku. Nie są izolowanymi wyspami dizajnerskiej twórczości, raczej punktowymi ingerencjami, które wzmacniają lokalne siedliska i – gdzie trzeba – eliminują gatunki inwazyjne. Ich przyszłość czy żywotność na pewno zależy od pielęgnacji, zgodnie z zasadą, że „park jest taki, jak jego utrzymanie”. Jednocześnie projektantka zakłada, że spontaniczna wegetacja roślin i zasiedlanie rabat przez okoliczne gatunki nie umniejszy ich naturalnego piękna. Drewniany pomost kończy się ślepo. Po powrocie na polanę (tą samą drogą) żwirowa ścieżka wspina się w górę wąwozu. W oddali, między koronami bezlistnych o tej porze roku drzew (plusem wczesnowiosennej pory są otwarte perspektywy) cztery piętra nad głową majaczą stalowe platformy widokowe. Ażurowe konstrukcje zostały zakotwione w skarpie. Na końcu wąwozu natrafiamy na osobliwość – czerwony staw. Barwa wody bierze się z żelazistych wysięków, zasilających zbiornik.

W tym miejscu rozpoczyna się druga najważniejsza aleja prowadząca przez park – ścieżka żelaza. Ścieżka nie istniała wcześniej. Została wytyczona przez architektów jako edukacyjna podróż przez historię, geologiczną przeszłość miasta i związki Starachowic z żelazem. W sztuce projektowania parków i ogrodów wyróżnia się dwa rodzaje ścieżek: proste sectio (służące do przejścia z miejsca na miejsce) i spacerowe ambulatio (służące do przechadzania się, wytyczane zwykle po łuku lub okręgu). W parku nie brakowało tych pierwszych. W rolę ambulatio wcieliła się nowa ścieżka żelaza, poprowadzona łagodnym trawersem. Wytyczenie drogi nie było możliwe wirtualnie, w oparciu o model czy trójwymiarowe odwzorowanie terenu. Projekt powstawał na miejscu, dzień po dniu, a najbardziej użytecznym narzędziem w tej pracy okazało się kilkaset metrów zwykłej taśmy. Idąc od drzewa do drzewa, od kamienia do kamienia, zwijając i rozwijając taśmę, lokalizując korzenie, sprawdzając spadek terenu, projektanci stworzyli łagodną i meandrującą ścieżkę, po której można poprowadzić wózek z dzieckiem. Przy czerwonej (od koloru nawierzchni) ścieżce żelaza pojawiły się wbite w ziemię tabliczki ze stali kortenowskiej. Na tablicach wyryte są krótkie opowieści o związkach regionu i miasta z przemysłem (od dymarek i osad hutniczych po produkcję samochodów Star i MAN). Dzieje geologiczne i historia miasta przeplatają się, poznajemy ją we fragmentach i okruchach. Ta narracja z pewnością nie jest skierowana do przyjezdnych. Ma inny cel: przywrócić mieszkańcom dumę z miejsca, w którym żyją. Wzbudzić ciekawość. Ugruntować szacunek. Wzmocnić poczucie zakorzenienia. Może spełni rolę łagodnej terapii albo podręcznika pozytywnego myślenia w trudnym mieście.

Ścieżka żelaza (nadal meandrując) biegnie przed frontem amfiteatru, zbudowanego ze stali i drewna, mniej więcej w połowie wysokości wzgórza, na miejscu spalonej w latach osiemdziesiątych muszli koncertowej. Ścieżka przecina teraz prostopadle szeroką (wcześniej istniejącą) aleję, która ostro pnie się z polany prosto na grzbiet. Dla wygody spacerowiczów w trakcie przebudowy alejka została pozbawiona barier-schodów. W miejscach największego nachylenia drogi wyzwaniem stało się zaprojektowanie bezpiecznej (antypoślizgowej) nawierzchni. Aleja została wyłożona pasami betonowych kostek o zmiennych fakturach oraz na przemian… najprostszymi ażurowymi kratami, używanymi na parkingach. Z trywialnych materiałów, krat i kostek, postał ładny, dizajnerski wzór. Dróżka żelaza wyprowadza spacerowicza na skraj parku, skąd widać – jak na dłoni – wielki piec, w którym obecnie funkcjonuje Muzeum Przyrody i Techniki. Zawracamy prawie o sto osiemdziesiąt stopni i zielonym jęzorem dochodzimy do kapliczki św. Barbary, patronki górników. Za granią i ulicą Pileckiego leży druga część parku ze słynnym szlakowiskiem – cichym bohaterem tej opowieści i impulsem dla architektonicznych koncepcji. Teren nie wchodził jednak w zakres konkursowego opracowania. Sztuczna lawa czeka na swój czas.

Arch. Urszula Forczek-Brataniec: – Chińczycy twierdzą, że w ich kulturze każda góra jest grzbietem smoka. Moim zdaniem to czytelna metafora. Jeśli góra jest grzbietem, pod jej powłoką kryje się cały organizm i struktura; woda, skały, historia, kościec geologiczny, przepływ materii i energii. Takie spojrzenie na krajobraz powinno się stać naszą codziennością. Powinniśmy mieć znajomość tych procesów i wykorzystywać je w projektowaniu.

Paweł Pięciak

Galeria Zdjęć