Aktualności / Krajobraz jak skarb
Rozmowa z arch. Urszulą Forczek-Brataniec, profesorem Politechniki Krakowskiej, współautorką projektu całościowej rewitalizacji parku miejskiego w Starachowicach. Betonowy pawilon i aleje dolnej części parku zdobyły pierwszą nagrodę w XXV konkursie Polski Cement w Architekturze.
– Czy architektura krajobrazu jest piękniejszą siostrą architektury czy niedocenioną i lekceważoną krewną?
– Projektowanie krajobrazowe jest tak stare jak architektura i towarzyszyło jej od zarania. Jeśli sięgniemy do traktatu Witruwiusza, jest tam wiele architektury krajobrazu, czyli tego, co my rozumiemy pod tym pojęciem. Witruwiusz pisze o budowaniu akweduktów, otoczenia miast czy strukturyzowaniu miast, pisze o wrażliwości budowli na klimat i uwarunkowaniach krajobrazowych. Te dwie dziedziny były więc ze sobą związane, przy czym architektura krajobrazu nazwę i samodzielność zyskała stosunkowo niedawno, ponad sto lat temu. Frederick Law Olmsted jako pierwszy w historii nazwał się architektem krajobrazu, w momencie, w którym zaprojektował Central Park w Nowym Jorku. Wcześniej architektura krajobrazu była reprezentowana albo pochłaniana przez inne dziedziny.
– Architektura krajobrazu jest traktowana jako dodatek do twardej architektury, przez którą rozumiemy przestrzenne obiekty kubaturowe. Może się mylę, ale projektowanie krajobrazowe nie jest powszechnie uważane za integralny i konieczny element architektury.
– Kiedyś inżynierowie myśleli o architekturze bardziej całościowo niż dzisiaj. Architektura krajobrazu była dla nich oczywistością. Z „Ziemi Obiecanej” pamiętamy trudne warunki życia robotników w okresie rewolucji przemysłowej. Właściciele fabryk orientowali się, że pracownik niedotleniony i chory źle pracuje. Powstał nurt projektowania osiedli, w których panowały lepsze warunki socjalne. Mamy wzorcowe osiedla robotnicze Tony’ego Garniera, w których mieszkańcy mają dostęp do ogródków, światła i powietrza. Również w PRL-u mieliśmy znakomite przykłady. Halina Skibniewska projektowała osiedla, przywiązując dużą wagę do zieleni. Współpracująca z nią Alina Scholtzówna, ostatnio odkryta dla historii odbudowy stolicy, została nazwana zieleniarą Warszawy, bo dzięki niej miasto zyskało tyle świetnie zaprojektowanych terenów zielonych. W zespole budowniczych Nowej Huty była pracownia projektowania terenów zieleni, kierował nią Bronisław Szulewicz. W biurach projektowych byli zatrudnieni drogowcy, architekci, urbaniści i zawsze projektant zieleni. Było oczywiste, że projekt zieleni trzeba zrobić, bo blok nie kończy się na ścianie czy ogrodzeniu. Po przemianach ustrojowych projektowanie krajobrazowe zostało uznane za zbędne, niekonieczne i nieważne, tak samo jak projektowanie urbanistyczne. Tymczasem w urbanistyce i planowaniu mamy do czynienia z bezwładnością czasową, czyli skutki czegoś, co wydarza się dziś, widać po kilkudziesięciu latach. Dopiero dziś widzimy negatywne skutki decyzji, które zapadały 30, 20 lat temu. Gdy zespoły mieszkaniowe nie są projektowane całościowo w multidyscyplinarnym zespole, tylko jako pojedyncze budynki „odtąd-dotąd”, tak jak działka wskazuje, powstają przestrzenie, w których praktycznie nie da się żyć.
– W Polsce projektowanie krajobrazowe byłoby najbardziej potrzebne przy dużych inwestycjach w złożoną infrastrukturę drogową i kolejową. Paradoksem jest, że inwestycje setki razy droższe od budynków są realizowane w ogóle bez udziału projektantów. Ręka architekta ich nie dotyka.
– Infrastruktura powinna być projektowana przez inżynierów budownictwa, architektów i architektów krajobrazu, żeby wypracować formy na wysokim poziomie użytkowym i wysokim poziomie estetycznym. Dodatkowo, gdy taka infrastruktura powstaje w mieście, niezwykle ważne jest, jak oddziałuje na sąsiednie budynki czy ulice. Przykładem może być przebudowa linii kolejowej biegnącej przez centrum Krakowa. Budowa była szansą, niestety zmarnowaną, na spektakularne i służące ludziom zmiany w przestrzeni. Jeżeli zamiast wału ziemnego mamy estakady i możliwość przejścia pod spodem, otwiera się okazja dla miasta. Nie ma w tym nic nowego ani dziwnego. Niedawno w Budapeszcie przebudowywano ważny węzeł tramwajowo-drogowy i w tym celu powołano multidyscyplinarny zespół. Mówiono mi, jak bardzo się głowią, żeby rozwiązanie komunikacyjne było użyteczne, piękne i trwale, jak triada Witruwiusza. Jeżeli jest tylko trwałe, to za mało. Powinno mieć również pozostałe cechy.
– Niedoceniani w Polsce architekci krajobrazu mogliby znacząco wpłynąć na podniesienie walorów architektonicznych i funkcjonalnych inwestycji inżynierskich, przy tych samych lub tylko minimalnie wyższych kosztach.
– Jest to dziedzina całkiem zaniedbana i nie rozumiem tego, biorąc pod uwagę koszty budowy infrastruktury. Gdyby wziąć do zespołu architekta krajobrazu, koszty byłyby nawet mniejsze, ponieważ dobre rozwiązania działają pozytywnie na ekonomię. Odpowiednio użyte materiały, zagospodarowanie przestrzeni czy kolorystyka przynoszą zyski. Do naszej pracowni trafiło kiedyś zapytanie z GDDKiA o kolorystykę wiaduktów na zakopiance. Jako że doktorat pisałam z drogi jako elementu krajobrazu, podchwyciłam to jako wielką szansę dla zakopianki. Mieliśmy spotkania z dyrekcją, na których przekonywałam, że można świetnie zaprojektować ekrany akustyczne, wjazdy do tunelu i otoczenie tunelu. Miejsca obsługi podróżnych można rozwiązać jako perełki, które mają wszystkie walory estetyczne i środowiskowe. Niektóre konstrukcje miały być malowane na dziwne kolory, a my wyraziliśmy opinię, że betonu nie trzeba malować, bo ładnie komponuje się z krajobrazem. Naturalne kolory betonu są lepsze niż te, z którymi mamy do czynienia na polskich autostradach. Zazwyczaj kompletnie nie pasują one do tego typu obiektów, więc naturalna kolorystyka wychodzi finansowo na plus. Zakopianka jest jedyną polską drogą tej klasy rzeczywiście prowadzącą przez górski krajobraz, której zwieńczeniem jest dojazd do Tatr. Powinna być przykładem dobrego projektowania. Na drogach spędzamy bardzo dużo czasu. Drogi powinny być traktowane jak przestrzenie publiczne, z należytą starannością i z wykończeniem detalu. Niestety, dyrekcja nie była zainteresowana szerszą współpracą.
– Jednocześnie w świecie zachodnim obserwujemy renesans zielonego projektowania miast i rozwiązań komunikacyjnych.
– Wspomniany Frederick Law Olmsted, projektant Central Parku, był wizjonerem. W projektach i planach manifestował, że zieleń publiczna, jak parki i ogrody, musi zyskać należne miejsce w miastach, które gwałtownie się rozwijają i w których powstają nowe drogi i infrastruktura. We wcześniejszych epokach ogród był przywilejem władcy i dworu. W ogóle nie było ogrodów publicznych dla ludności miejskiej. Przemiany społeczne w XVIII i XIX w. wskazały, że każdy ma prawo do wolności, a z drugiej strony rozbudowa miast wymagała poprawy warunków życia. Z tego wypłynął nurt przebudowy miast i uznania, że zieleń czy park jest przywilejem każdego mieszkańca. Olmsted był autorem projektów dróg, słynnych greenwayów. W jego mniemaniu kierowca podróżujący samochodem powinien mieć podobne doznania estetyczne jak ktoś, kto jedzie powozem albo spaceruje aleją parkową, czyli podróż samochodem może być relaksem, przyjemną przejażdżką. Projektowano oprawy krajobrazowe dróg, które miały być greenwayami, łączącymi dzielnice. I on też zwracał uwagę na aspekty ekologiczne, że sieci rzeczne, nadwodne, stanowią ważny aspekt naturalny w strukturze miasta. Co ciekawe, kilka lat temu na konferencji w Budapeszcie byli Amerykanie – bo nie zawsze pomysły wizjonerów są realizowane, czasem pozostają w planach – i opowiadali mi, że odgrzebują stare plany Olmsteda i próbują je wdrożyć, ponieważ są ponadczasowe. Dzisiaj takie systemy zyskały nazwę zielonej infrastruktury i stały się podstawowym elementem projektowania współczesnych miast.
– Dlaczego wybrała Pani drogę architekta krajobrazu?
– Studia rozpoczęłam we Wrocławiu, potem z Marcinem przenieśliśmy się do Krakowa. W Krakowie trafiłam na zajęcia z architektury krajobrazu. Było to projektowanie zagospodarowania kamieniołomu w Bodzowie. Działanie w terenie o bardzo zróżnicowanej topografii spodobało mi się. Tutaj, na Politechnice Krakowskiej, spotkałam się z mocnym środowiskiem architektów krajobrazu. Podsumowaniem moich zainteresowań był dyplom, czyli droga widokowa prowadząca przez Pieniński Park Narodowy, teren o wybitnych walorach przyrodniczych, wykonany pod kierunkiem prof. Marii Łuczyńskiej-Bruzdy. Dyplom był nietypowy, ponieważ na architekturze projektowało się budynki, sale koncertowe, szpitale czy kościoły. Moje zainteresowania znalazły inne ujście. Potem od razu zostałam wciągnięta w projektowanie planów ochrony parków narodowych i różne analizy widokowo-krajobrazowe, w pracę naukową i dydaktyczną. Spojrzenie na krajobraz jako strukturę przestrzenną zostało mi wpojone już na studiach.
– Mówiła Pani kiedyś, że architektura powinna być jedynie tworzeniem ram albo oprawy dla życia. Czy chodzi o to, że powinna zostawić ludziom pewien zakres swobody, aby człowiek mógł ją wypełnić własną aktywnością?
– Miałam na myśli, że architektura nie powinna nas przymuszać do takich czy innych zachowań. Powinna raczej być na tyle elastyczna, żeby przyjąć różne aktywności. Mówi się słusznie, że my budujemy architekturę, a architektura buduje nas. Człowiek nie pozostaje obojętny na przestrzeń, w której przebywa i tu jest wielka odpowiedzialność architektów. Nie tylko architektów – też inżynierów, bo przecież na drogach i w przestrzeni komunikacyjnej niektórzy spędzają pół dnia! Natomiast ta przestrzeń komunikacyjna jest traktowana bardzo instrumentalnie, czyli jest to tak zwana infrastruktura konieczna do wybudowania. I nic więcej. A my przecież na co dzień stykamy się z tą przestrzenią, może więcej niż z innymi obiektami architektury, a do jej projektowania w Polsce nie przywiązuje się należytej wagi.
– Z której realizacji pracowni eM4 jest Pani najbardziej zadowolona?
– Nie we wszystkich projektach pracowałam równie aktywnie. Ważna dla mnie była modernizacja starówki w Gorlicach, bo jest to moje rodzinne miasto. To był czas, w którym dojrzewało nasze podejście do projektowania. Udało się tam przede wszystkim pokonać różne bariery przestrzenne. Rynek, który wcześniej był dostępny tylko z kanałów drogowych, samochodowych, udało się połączyć z okolicznymi ulicami. Wejście na rynek jest teraz dużo płynniejsze. Płyta rynku, która de facto była odizolowana od otaczających ją pierzei, stała się dostępna. Naszym celem było scalenie przestrzeni i przyniosło to efekt. Druga rzecz to udrożnienie ciągów pieszych, ponieważ ulice były zdominowane przez samochody i ludzie z siatkami, idący z placu targowego, musieli się między nimi przemykać. Udało się udrożnić główną oś komunikacyjną od małego ryneczku – Dworzyska, do rynku i deptaka miejskiego. Udało się przywrócić walory widokowe, otwarcie na kościół i pierwotną strukturę. Udało się przywrócić urok i malowniczość miasta. Po Gorlicach można teraz bez przeszkód spacerować. Wcześniej ulice były poszarpane różnymi barierami.
– Rok temu główną nagrodę w konkursie Polski Cement w Architekturze zdobył warszawski pawilon Kamień. Jaka była Pani rola w projekcie?
– Kamień, wiadomo, jest landmarkiem, formą zwracającą uwagę, nośną formą, która przyjmuje różne znaczenia. Przy nim powstała polana edukacyjna, której idea i koncepcja stanowi mój wkład w projekt, rozwiązywany szczegółowo oczywiście przez cały zespół. Polana jest przykładem, jak budować – nie za wiele budując. To znaczy, że przede wszystkim trzeba podjąć ważne decyzje przestrzenne, dobrze wyznaczyć ciągi piesze, żeby ludziom się wygodnie chodziło; połączyć trakty komunikacyjne, żeby nie było wrażenia, że gdzieś nie można trafić; wyznaczyć je tak, aby maksymalnie zachować istniejącą zieleń. I to już jest wielka sztuka. Nasza polana raczej buduje klimat niż wyrazistą przestrzeń. Jest to zgodne z moim podejściem do architektury krajobrazu, żeby przestrzeń nie była przeprojektowana i nie narzucała się za bardzo swoją formą. Największym atutem krajobrazu jest jego charakter i duch miejsca. Zadaniem projektanta jest w zasadzie stworzenie warunków, żeby dało się odczuć klimat miejsca, a nie dominować go własną wizją czy dezorientować ludzi. Czasem wystarczy delikatnie wydobyć to, co w krajobrazie jest najcenniejsze.
– Jak to się dzieje, że projektując krajobrazowo, można bardzo małym kosztem i bardzo małymi ingerencjami dokonać ogromnych pozytywnych zmian? Bez wydawania milionów, pewne rzeczy porządkując, otwierając, regulując. Czy nie na tym polega cud projektowania?
– Tak, efekty bywają niewspółmierne do kosztów. Weźmy korytarze, którymi przemieszczamy się w mieście. Zasadniczą rzeczą w strukturze miasta jest, aby kanały komunikacyjne były ciągłe. Na przykład ścieżki rowerowe przynoszą o wiele większe korzyści, jeśli dostaniemy się nimi w odległe miejsce. Jeżeli po drodze istnieją bariery, korzyści są małe. Gdy przyjrzymy się barierom, okazuje się, że ich likwidacja jest bardzo prosta i niewiele trzeba, żeby udrożnić korytarz. Czasem wystarczy wykupić dziesięć metrów działki. Podobnie jest z zieloną infrastrukturą. Jeżeli zielone korytarze są systemem ciągłym, przynoszą miastu korzyści, w postaci tzw. usług ekosystemowych, wymiany powietrza, oczyszczania wody czy gleby. W glebie rozwijają się mikroorganizmy, które wpływają na absorpcję szkodliwych substancji. W momencie, gdy ciąg jest drożny, przynosi korzyści, jest miejscem migracji organizmów, a dla ludzi korytarzem alternatywnego transportu. Takie myślenie o mieście jest koniecznością, a problemem w ogóle nie są pieniądze, tylko uświadomienie sobie tego faktu. Szansę dla miast widzę w budzeniu się świadomości społecznej. Po wejściu do Unii Europejskiej okazało się, że każdy ma prawo do informacji o środowisku – czego wcześniej nie było – dzięki temu mieszkańcy zorientowali się, jaki w miastach jest smog. To spowodowało protesty i wymusiło działania na władzach. Mam nadzieję, że tak samo będzie z przestrzeniami publicznymi i zapewnieniem mieszkańcom dostępu do zieleni o właściwej powierzchni, adekwatnej do intensywności zabudowy.
– Pani ulubiony przykład spektakularnego zagospodarowania przestrzeni w duchu architektury krajobrazu?
– Takim projektem w Warszawie jest poprowadzenie kilkunastokilometrowej ścieżki po prawym, dzikim brzegu Wisły. Właśnie przy niej powstał pawilon Kamień. Ścieżka była działaniem wzorcowym w dzisiejszych czasach. Teren na brzegu rzeki był zaniedbany i miał negatywne konotacje społeczne, mieszkańcy bali się tam przebywać. Tematem Wisły zajął się Marek Piwowarski, wielki pasjonat architektury krajobrazu, który doprowadził do realizacji wielu ważnych dla Warszawy miejsc. Z jego inicjatywy kilka lat temu wyznaczono tamtędy ścieżkę, czyli ingerencja w teren była niewielka. Nagle okazało się, że różne części miasta zyskały alternatywne połączenie, a ścieżka stała się ulubionym miejscem warszawiaków. Inwestycja kosztowała około 200 tys. zł. Pokazuje to potęgę myślenia o mieście, ile wszelkiego rodzaju korzyści udało się uzyskać za małe pieniądze. Był to efekt podjęcia dobrej decyzji, a nie kosztów, które są w tym przypadku pomijalne.
– Jakich tematów projektowych podejmuje się Pani najchętniej? W czym najlepiej się Pani czuje?
– Moje projektowanie związane jest z pracownią eM4. Gdy myślimy o wspólnej pracy, szukamy tematów, gdzie jest wyraźnie wskazany większy obszar do zagospodarowania, czyli projektowanie nie jest ograniczone do obiektu na małej działce. A nawet jeśli wskazany obszar jest niewielki, sami poszukujemy szerszych powiązań. W Polsce niewiele pracowni łączy architekturę i projektowanie krajobrazowe. Nasze podejście jest takie, że rozważania nie kończą się na granicy działki ani na granicy budynku. Nie kończymy projektu na ścianie domu, tylko widzimy szansę na zagospodarowanie szerokiego krajobrazu zgodnie ze społecznymi potrzebami. Architekt krajobrazu Bernard Lassus powiedział, że jedną z cech tej dziedziny jest myślenie widokiem, który rozlega się nawet na sto kilometrów i jednoczesna świadomość detalu, ponieważ miejsce, z którego oglądamy widok, powinno być odpowiednie. Ważny jest zarówno szeroki widok, jak drobny detal platformy widokowej, z której go oglądamy. Patrząc daleko, jesteśmy otoczeni najbliższym krajobrazem.
– Pierwszy raz w historii konkursu Polski Cement a Architekturze zdarzyło się, żeby ta sama pracownia rok po roku zdobyła główną nagrodę. Czy beton rymuje się z projektowaniem krajobrazowym?
– Muszę zaznaczyć, że betonowy Kamień i betonowa kawiarnia w parku w Starachowicach są autorskimi dziełami Marcina zrealizowanymi przy współpracy zespołu. Nagrody naprawdę mu się należą, bo formy rzeczywiście są wypracowane i niecodzienne. Ich realizacja była możliwa, bo Marcin potrafił zarazić swoją pasją projektantów i wykonawców. Dla mnie beton jest materiałem, który może być dobrze lub źle użyty. Tak jak nożem można pokroić chleb albo zranić. Obecnie beton jest trochę pokrzywdzony. Mówi się o betonozie, która została przypisana temu materiałowi. Betonoza jednak nie dotyczy materiału; problemem nie są zabetonowane rynki, które zresztą zostały wyłożone kamieniem. Trzeba spojrzeć znacznie szerzej. Prawdziwy problem jest w urządzaniu miast w ogóle. W olbrzymich parkingach przy centrach handlowych, które zostały pozbawione drzew i tworzą gigantyczne wyspy ciepła. Zużywa się ogromne ilości energii, żeby ochłodzić te hale, a wystarczyłoby właściwie wykorzystać zieleń, sadząc drzewo na co piątym miejscu parkingowym i osłonić zielenią te nagrzewające się wielkie budy. Na gołej nawierzchni w lecie mamy 46 st., a gdy posadzi się drzewo, tylko 23 st. W tych miejscach uchodzą energia i pieniądze, to również niekorzystnie odbija się na naszym zdrowiu.
– Wasze realizacje są związane z życiem wspólnot lokalnych, zwykle w mniejszych miastach. W jaki sposób uwzględniacie ich potrzeby?
– Podejście do tego zagadnienia bardzo się rozwinęło w ostatnich latach. Przystępując do konkursu na przebudowę starówki w Gorlicach nie mieliśmy praktycznie żadnych danych na temat oczekiwań mieszkańców. Gdy projektowaliśmy park w Starachowicach, mieliśmy gotowe wyniki konsultacji społecznych przygotowanych przez samorząd. Było tam wymienione, co mieszkańcy chcieliby zachować i dla projektanta są to bardzo przydatne informacje. Nie sprawia mi żadnej przyjemności wymyślanie na siłę, czego ludzie by sobie życzyli. Jeżeli mam pewne dane, które mogę wziąć pod uwagę, jest to dobra sytuacja. Projektowanie polega również na porządkowaniu danych, jakie posiadamy. Gdy znamy oczekiwania ludzi, pozostaje je odpowiednio ułożyć w ciągu funkcjonalno-formalnym. W gruncie rzeczy takie jest zadanie projektanta.
– Czy park w Starachowicach uważa Pani za ukoronowanie waszej działalności projektowej?
– Jeśli chodzi o temat – był świetny. Czy jest to ukoronowanie? Do własnego dzieła człowiek odnosi się z pewną nieśmiałością. Czy dobrze działa? Czy dobrze się sprawdza? Teraz martwię się, czy rośliny przetrwały zimę, czy ktoś będzie o nie dbał. Projekt architektury krajobrazu nigdy nie jest skończony. Jest raczej początkiem, ponieważ krajobraz cały czas się zmienia razem z warstwą roślinną. Projekt jest pewną ramą przestrzenną, a rzeczywistość pokaże, w którąś stronę pójdzie. Z jednej strony trzeba pielęgnować i dosadzać zieleń, jeżeli chcemy mieć w parku zadbany ogród egzotyczny. Z drugiej strony przyroda nabiera własnego życia, którego nie przewidywaliśmy. Nie jest to dzieło skończone, ono się zmienia i przyjemnie jest obserwować tę zmianę.
– Przy różnych okazjach zwracała Pani uwagę, jak ważne jest, aby projektować na miejscu, w terenie. Nie ograniczać się do wirtualnych koncepcji.
– To oczywiste. Nie da się dokładnie ocenić miejsca po zdjęciu czy mapie. Człowiek odbiera przestrzeń wszystkimi zmysłami, nie tylko wzrokiem. Trzeba poczuć, jakie są wrażenia akustyczne, skąd wieje wiatr i jak świeci słońce. Zwykle sobie tego nie uświadamiamy, tylko odczuwamy jako całość doznań w przestrzeni. Projektując, trzeba mieć świadomość, jak przestrzeń gra, nie tylko pod względem kompozycyjnym. Kiedyś było to abc architekta, ale potem gdzieś się zagubiło. Przed okresem rewolucji przemysłowej człowiek był pokorny wobec sił przyrody; wiedział, że jak wybuduje dom w złym miejscu, rzeka albo wiatr mu go zabiorą albo będzie musiał spalić więcej drewna, jeżeli nie przytuli domu do odpowiedniego miejsca. Ludzie musieli respektować siły natury, bo im się to opłacało. Teraz znów się będzie opłacać, tylko jeszcze tego nie widzimy.
– Dziękuję za rozmowę.
Paweł Pięciak
Wywiad z arch. Marcinem Bratańcem po nagrodzie głównej dla pawilonu edukacyjnego Kamień był publikowany w BTA 3/2021
Dr hab. inż. arch. Urszula Forczek-Brataniec jest architektem krajobrazu, profesorem Politechniki Krakowskiej, prodziekanem Wydziału Architektury PK. Ukończyła krakowską uczelnię w 1996 roku. Jest członkiem Stowarzyszenia Architektów Krajobrazu. Dwukrotnie pełniła funkcję sekretarza generalnego IFLA EUROPE – International Federation of Landscape Architects.
Współpracuje z mężem Marcinem Bratańcem w ramach biura eM4.Pracownia Architektury.Brataniec. Trzon zespołu stanowią architekci Marcin Brataniec, Damian Mierzwa, Maciej Gozdecki i Marek Bystroń. Pracownia projektuje place, parki, ulice, obiekty użyteczności publicznej, domy i wnętrza. Szczególne znaczenie przykłada do architektury krajobrazu.
Niektóre realizacje: rewitalizacja rynku w Mszanie Dolnej (2012); kryta pływalnia w Miechowie (2012); rewitalizacja starówki miasta Gorlice (2013); plac targowy w Mszanie Dolnej (2013); rewitalizacja rynku miejskiego w Starachowicach (2014); dom w Kalinówce na Polesiu (2014); Centrum Nauki w Podzamczu Chęcińskim (2014); hala sportowa Zespołu Szkół Ogólnokształcących Mistrzostwa Sportowego w Krakowie (2017); pawilon edukacyjny Kamień w Warszawie (2019)
Biuro eM4.Pracownia Architektury.Brataniec zdobyło dwie pierwsze nagrody w dwóch następujących po sobie edycjach konkursu Polski Cement w Architekturze. W XXIV konkursie zwyciężył pawilon edukacyjny Kamień w Warszawie, a w XXV – park miejski w Starachowicach.