Aktualności / Rodzinna przygoda
Rodzice Barbara i Ryszard – architekci, synowie Piotr i Wojciech – architekci, małżonki – architektki, dzieci Piotra na studiach architektonicznych w Gdańsku i Warszawie. Rodzina prowadzi w Olsztynie pracownię, która rozciąga się na trzy pokolenia. Pracują w mieście średniej wielkości o średnich możliwościach inwestycyjnych, w którym raczej nie organizuje się spektakularnych konkursów, omawianych w ogólnopolskich mediach. Prowadzenie biura w Olsztynie automatycznie nie gwarantuje sławy. Tym samym pracownia architektoniczna Gadomscy jest podobna do dziesiątek innych, o których pracy na co dzień niewiele słychać. Starają się realizować poważne projekty zgodne ze skromnym najczęściej kosztorysem inwestora i na miarę jego świadomości. Bez głośnych fajerwerków wzbogacają naszą cywilizację materialną.
– Jesteśmy olsztyniakami i tu wróciliśmy po studiach. Miasto, mówiąc syntetycznie, to jedenaście jezior, świetne tereny rekreacyjne i dużo zieleni, które władze miasta umiejętnie potrafią bronić przed zabudową deweloperską. Dzięki temu komfort życia jest wysoki. Z tego chcemy być sławni i to nam daje przewagę. Jednocześnie, patrząc na europejskie statystyki pieniądza inwestycyjnego na mieszkańca, nasz region jest pod koniec tabeli w kraju, który sam jest pod koniec tabeli – mówi Wojciech Gadomski. – Gdy człowiek chce robić architekturę na poziomie i zda sobie sprawę, że kraj jest słaby, a region jeszcze słabszy, może się spocić ze strachu. Proces pozyskiwania klienta jest długi i nie zawsze kończy się sukcesem, do tego dochodzą problemy organizacyjne. Podobnie jak w całej Polsce uwrażliwienie na architekturę jest niewielkie, a chcemy, żeby ludzie odróżniali architekturę od budownictwa. Gdy zaspokajamy zapotrzebowanie na kubaturę, ciepłą i widną powierzchnię mieszkalną, wtedy chcemy, żeby to wszystko układało się płynnie i logicznie, tworzyło kontekst miejski od skali mikro do makro, a na koniec było atrakcyjne wizualnie, wręcz piękne – dodaje Piotr Gadomski.
Jedną z ostatnich realizacji pracowni Gadomscy jest pawilon wystawowy przy Państwowym Liceum Plastycznym w Olsztynie, skromny obiekt o powierzchni 240 m2, zaprojektowany przy budynku dawnej szkoły podstawowej z lat 60. Szkoła plastyczna przeprowadziła się do niego trzydzieści lat temu. Budynek szkoły, przypominający słynne tysiąclatki, stoi w śródmieściu, na północ od Starego Miasta, przy zbiegu ulic Lenza i Partyzantów. Sąsiedztwo jest bogate i wielowątkowe, by wspomnieć modernistyczną siedzibę ZUS-u, komendę wojewódzką policji czy typowo mieszczańskie, eklektyczne pruskie kamienice z przełomu wieków. W tym krajobrazie do typowego gmachu szkolnego z epoki gomułkowskiej został dostawiony pawilon nazwany salonem sztuki. Z dwóch stron zamknięty litymi betonowymi ścianami, od frontu otwarty na świat całkowicie przeszkloną fasadą. Na dobór materiałów miały wpływ dwa czynniki. Pierwszy nazwijmy estetycznym. Architekci uznali, że wnętrza pawilonu powinny być neutralne, jako tło do prezentowania twórczości artystycznej. Drugi powód był ekonomiczny, nazwijmy go „przycinaniem Excela” lub bardziej elegancko dyscypliną materiałową. – Uprościliśmy temat do dwóch grup materiałów, czyli cementu i jego pochodnych oraz szkła – mówi Piotr. Monolityczne są odsłonięte wewnętrzne ściany salonu; zewnętrzna okładzina składa się z płyt włóknocementowych; zagłębione patio od strony podwórza zostało wyłożone betonowymi płytami; w tym samym miejscu mamy mury oporowe, cementowe ławki, meble, stopnie, donice jako elementy prefabrykowane. Idąc tropem Excela, projektanci zredukowali materiały do tych, które nie wymagają dodatkowej obróbki budowlanej, rzeczy absurdalnej z punktu widzenia kosztorysu. Kosztorys jest tym bardziej zwarty, im mniej pozycji znajduje się na liście technologii. Łatwiej trzymać go w ryzach, zwłaszcza gdy inwestor nie jest przebogaty, a oświata do bogatych nie należy. Drugi materiał użyty w pawilonie, szkło, jest kontrapunktem dla żelbetu. – Ma to znaczenie symboliczne, bo z jednej strony solidność ciężkiego materiału daje coś w rodzaju oparcia i poczucia stabilności, które są ważne w procesie dydaktycznym; z drugiej strony przeszklenia zmuszają do pokazania siebie i swojej twórczości na zewnątrz, do otwarcia się i wyjścia na świat. A w pewnym momencie każdy uczeń musi się zderzyć ze światem – mówi Wojciech.
Dwie przecznice dalej, na nowo otwartym w 2019 roku przystanku PKP Olsztyn-Śródmieście zatrzymują się pociągi kolei regionalnych. Stacja jest kluczowa, biorąc pod uwagę coraz większe znaczenie transportu szynowego w komunikacji miejskiej. Otoczenie stacji jest jednak zaniedbane, a jej dostępność pozostawia wiele do życzenia. Mieszkańcy niechętnie zapuszczają się w okolice o niejasnym i podejrzanym statusie. Kilka lat temu w czasie prac na biegnącej równolegle do linii kolejowej ulicy Partyzantów zostały odnalezione pozostałości cmentarza ewangelickiego. Natychmiast zostały przeprowadzone badania archeologiczne. Okolica stanie się wkrótce miejscem ciekawego eksperymentu na styku architektury, infrastruktury i kształtowania miasta. Interdyscyplinarny projekt architekci nazywają „prawdziwą przestrzenną przygodą”. Przystanek nie będzie wyłącznie węzłem przesiadkowym. Ma szansę zmienić się w wielowątkowy i przyjazny użytkownikom teren miejski. Przede wszystkim łatwiejszy będzie dostęp do kolei jako środka komunikacji, powstać ma też założenie parkowe. Jednym z elementów tej struktury będzie upamiętnienie i stworzenie architektonicznej oprawy dla fragmentu zrujnowanego cmentarza. Znane jest 1300 nazwisk osób na nim pochowanych. – Projektujemy betonowe odciski z nazwiskami, które godnie upamiętnią miejsce. Unikamy dosłowności i chwytów scenograficznych – mówi Wojciech – a rzeczą, która będzie dominować, jest zieleń. Jednocześnie we wszystkich nowo projektowanych miejscach użyjemy betonu. Celowo rezygnujemy z kamienia, który może wprowadzić dezinformację. Nie chcemy, żeby ktoś pomylił stare z nowym – dodaje architekt. Udaną próbą był dwucentymetrowej głębokości relief w ścianie pawilonu sztuki. Relief przedstawia odciśnięty w betonie autograf patrona liceum plastycznego Ericha Mendelsohna. Inwestycja przy stacji PKP jest obecnie w fazie przetargu, a wydaje się ważna właśnie ze względu na jej interdyscyplinarny charakter. W przypadku inwestycji prowadzonych w miastach nadal mamy do czynienia z bardzo niedobrą praktyką, gdy instytucje odpowiedzialne za własny zakres prac przygotowują projekty bez konsultacji i uzgodnień z pozostałymi aktorami gry w miasto. Skutkiem jest brak synergii. Tymczasem współdziałanie daje efekt większy niż suma oddzielnych działań. W Olsztynie powstał projekt, który inwestycję infrastrukturalną i komunikacyjną ma podporządkować potrzebom miasta. W jego ramach ma powstać teren zielony z czytelnym upamiętnieniem miejsca, dotąd zapomnianego, ale ważnego dla historii Olsztyna.
Pracownia Gadomskich jest autorem projektu kaplicy przy hospicjum olsztyńskiego Caritasu. Temat wymagał szczególnego wyczucia, ponieważ sytuuje się blisko choroby i cierpienia. Hospicjum mieści się w zespole zabudowań powojskowych między ulicami Jagiełły i Kromera. Obiekty są adaptowane i rozbudowywane. Kaplica znajduje się w nowym skrzydle, z charakterystyczną elewacją z ceramicznych kształtek. Wnętrze architekci zrobili w odsłoniętym betonie, który, ich zdaniem, jest najbardziej stosownym materiałem. O efekt byli spokojni, a podczas prezentowania projektu przedstawicielom archidiecezji podpierali się przykładami z literatury architektonicznej. – Odwołujemy się do takich wartości jak trwałość i zaufanie, nie jest to żaden eksperyment – mówi Wojciech. Jednak zarówno w tym, jak we wcześniejszych przypadkach, w których Gadomscy proponowali komuś beton, pierwszą reakcją było niedowierzanie, że przedsięwzięcie może się udać. W oczach widzieli zaskoczenie. W przypadku kaplicy wielokrotnie słyszeli pytanie, czy beton nie będzie ujmą dla powagi przestrzeni sakralnej. Z zasady w pierwszych reakcjach inwestorzy są ostrożni, w oczach mają niedowierzanie. – W czasie nadzoru część naszej energii idzie nie na sprawy techniczne, tylko przekonywanie, że nie żartujemy, że jest to śmiertelnie poważna historia i efekt będzie dobry. Inwestora w pewnym sensie trzeba podtrzymywać na duchu. Częścią naszej pracy jest umiejętność tłumaczenia i podpierania się przykładami, które gdzieś kiedyś na świecie powstały – dodaje architekt.
Pomiędzy stacjami PKP Olsztyn-Śródmieście i Olsztyn Zachodni stoi zabytkowy areszt śledczy, który przestał pełnić swoją rolę i został sprzedany prywatnemu inwestorowi. Architekci przygotowali projekt adaptacji ceglanego obiektu z końca XIX wieku na cele konferencyjne i biurowe. Realizacja jest w toku. Ściany, stropy i dach zostaną wzmocnione. Budynek ma być przede wszystkim pieczołowicie odrestaurowany, z zachowaniem układu pomieszczeń i detali, między innymi stolarki okiennej. Wątki historyczne pozostaną nienaruszone. Jednocześnie do wnętrza zostaną wprowadzone wątki współczesne. – Historycznie wszystko było robione w czerwonej cegle, a nowe fragmenty, których jest sporo, będą robione w surowym betonie. Kod, który pozwala odróżnić i odczytać, co jest historyczne, a co współczesne, powinien być jednoznaczny – mówi Wojciech. Najważniejszą częścią projektu jest przeszklenie dziedzińca (dawnego spacerniaka) i przekształcenie go w patio. Szklany dach będzie się opierać na monolitycznych ścianach. W odsłoniętym betonie mają być zostawione szyby windowe. Architekci nie chcieli używać szalunków systemowych i na potrzeby adaptacji aresztu zostały wykonane indywidualne szalunki z drewna. – Traktujemy je jako eksperyment, drewniane szalunki powinny dać niepowtarzalną fakturę – tłumaczy Piotr.
– Po zakończeniu inwestycji nie z każdym klientem można pójść na kawę, bo wiadomo, że w czasie realizacji piętrzą się trudności i zakres cierpliwości wyczerpuje się do zera. Mamy szczęście, że z naszymi klientami często możemy pójść na kawę – mówi Wojciech. Na ścianie w pracowni Gadomskich wisi zdjęcie Corbusierowskiej Jednostki Marsylskiej, a tematy przy wigilijnym stole dotyczą oczywiście architektury. W domu architektura była tematem rozmów prowadzonych przez rodziców, ale nie na zasadzie narzekania na pracę. Częściej zastanawiali się nad możliwością realizacji pomysłów, także plastycznych. Ojciec Ryszard (już nieżyjący), zanim został architektem, studiował na Akademii Sztuk Pięknych. Synowie Piotr i Wojciech od małego byli przez ojca zabierani na budowy i to środowisko naturalnie chłopców interesowało. Ojciec powtarzał synom, że zawód trzeba lubić, bo jest w pewnym sensie powołaniem. Na pewno trzeba mieć do niego specjalne predyspozycje. Najlepiej pasję. Pasja nie powinna wygasać, mimo że trudności organizacyjne przytłaczają człowieka swoją masą. – Nasza rodzina jest wrośnięta w zawód, bo jest w nim trochę magii, ale pokolenia się zmieniają. Rodzice byli przyzwyczajeni do deski kreślarskiej, my jesteśmy na przełomie 2D/3D, ale trudno z nas wycisnąć pełny BIM, a dzieci jak widzą 2D, to na tak archaiczne rysunki już patrzeć nie mogą – kończy Piotr.
Paweł Pięciak