Aktualności / Dwie twarze marszałka

Dwie twarze marszałka

Muzeum Józefa Piłsudskiego najlepiej poznawać wszystkimi zmysłami. Obejmujemy uwagą skromny drewniany płot i masywne betonowe ściany, ciężar podziemnej hali i delikatność bujnego ogrodu.

W numerach 2/2020 i 1/2021 BTA prezentowaliśmy dwa domy jednorodzinne zbudowane w Izabelinie. Miejscowość należy do wianuszka zamożnych podwarszawskich letnisk, które swoją atrakcyjność zawdzięczają położeniu wśród lasów. Nadal nie opuszczamy tego rejonu, ale z północnego zachodu przenosimy się na przeciwległą stronę Warszawy. 22 km na wschód od centrum stolicy leży miasteczko Sulejówek. Tutaj, w 1921 roku, Aleksandra Szczerbińska, druga żona marszałka Józefa Piłsudskiego, zakupiła od urzędnika kolejowego niczym niewyróżniający się skromny drewniany dom. Dom powstał na początku wieku, w specyficznym dla nadwiślańskich letnisk stylu, o którym zwyczajowo mawiano – świdermajer. Położony w ogrodzie, podobny do setek innych domów, nie był żadną formalną rezydencją, ale zwyczajnym miejscem odpoczynku dla rodziny marszałka, któremu w latach 1918 i 1920 urodziły się dwie córki. Tymczasem wydarzenia polityczne 1922 roku całkowicie zmieniły sytuację Józefa Piłsudskiego. Przez cztery poprzednie lata sprawował silną władzę jako Naczelnik Państwa, a teraz, po wejściu w życie Konstytucji marcowej, niespodziewanie i całkowicie usuwa się w cień życia politycznego. Nie chce kandydować na urząd prezydenta Rzeczpospolitej i – niemal jako osoba prywatna – osiada w Sulejówku, oddając się życiu rodzinnemu i pracy pisarskiej. Tymczasem o komendancie nie zapominają jego podkomendni, dawni legioniści, których łączyła z wodzem (rzecz warta osobnej uwagi) więź ojcowska, przechodząca w kult i obsesyjne przywiązanie. W 1923 roku, właśnie ze składek żołnierzy, obok starego domu został zbudowany dworek Milusin, prezent dla marszałka. Projektantem romantycznego domu, nawiązującego stylem do szlacheckiego dworu, był Kazimierz Skórewicz. Znamy go jako autora jednego z najbardziej rozpoznawalnych budynków w Polsce – rotundy sejmu przy Wiejskiej.

Rodzina mieszkała w dworku do maja 1926 r., gdy rozpoczął się nowy okres w życiu Piłsudskiego i Polski. Marszałek przeprowadza zamach stanu i obejmuje władzę dyktatorską, którą sprawuje do śmierci. Odtąd znów mieszka w Warszawie, zaglądając do Sulejówka tylko od czasu do czasu. Reasumując, lata 1923-26 to jedyny okres, w którym Piłsudski wiódł ustabilizowane życie. Lata młodości spędził jako człowiek prawie bezdomny, wyrzutek społeczny, zesłaniec, ścigany socjalista, ktoś na dnie hierarchii społecznej, stale zmieniający miasta i mieszkania. Drugim etapem życia była wojna i Legiony. Trzecim – kluczowe role, jakie pełnił w odrodzonej, ale bardzo niespokojnej i niestabilnej Polsce. Milusin był może jego jedynym prawdziwym domem, nie licząc dzieciństwa spędzonego w Zułowie na Litwie. Dworek wraz z ogrodem przetrwał drugą wojnę światową i okres PRL-u, a w 1988 roku został wpisany do rejestru zabytków. Po upadku PRL-u do kraju wróciły z emigracji córki Piłsudskiego, Wanda i Jadwiga. Z ich inicjatywy powstała rodzinna fundacja, której pierwszym zadaniem była opieka nad spuścizną ojca. Po uregulowaniu spraw prawnych i własnościowych terenu, zrodziła się myśl rozszerzenia działalności i utworzenia muzeum. Tu pojawia się osobliwość, która każe traktować muzeum w Sulejówku jako „muzeum inne niż wszystkie”. Była to bowiem inicjatywa rodzinna. Energia i pomysł wyszły ze strony spadkobierców Józefa Piłsudskiego, ale przeprowadzenie inwestycji nie byłoby możliwe bez zaangażowania finansowego państwa polskiego. Od pomysłu do realizacji sprawy szły niespiesznym rytmem: prace nad projektem architektonicznym nowego budynku trwały od 2006 r., a dopiero w 2012 r. gotowa koncepcja została zaprezentowana w Belwederze w obecności prezydenta Bronisława Komorowskiego, historyka i prywatnie miłośnika tradycji piłsudczykowskiej. Autorami koncepcji całego kompleksu muzealnego byli architekt Krzysztof Jaraczewski (syn Jadwigi, wnuk marszałka) oraz architekt Radosław Kacprzak. Prace budowalne ruszyły w 2016 r., a stała wystawa została otwarta dla zwiedzających w listopadzie 2020 r.

Samą podróż, samą drogę do Sulejówka, którą odbywamy koleją lub autem, możemy uznać za preludium zwiedzania. Muzeum Józefa Piłsudskiego należy bowiem do miejsc typu destination, takich, które wybieramy bardzo świadomie jako miejsce docelowe. Jedziemy nie przez przypadek; jedziemy, bo postanowiliśmy zobaczyć tę jedną konkretną rzecz. W taki sposób funkcjonują miejsca położone na uboczu, najczęściej poza miastami i głównymi trasami zwiedzania. Aby je odwiedzić, należy podjąć intencjonalny wysiłek. Przebywając w centrum Warszawy mamy jednocześnie do wyboru dziesiątki ciekawych propozycji, które pojawiają się jedna po drugiej, więc żadna z nich nie jest klasycznym miejscem docelowym, a naszymi wyborami w pewnym stopniu rządzi zbieg okoliczności. Do Sulejówka udajemy się z wyraźnym intencjonalnym zamiarem zobaczenia muzeum Józefa Piłsudskiego i okazuje się, że sam ten fakt ma kapitalne znaczenie dla odbioru miejsca i intensywności wrażeń. Ze stacji kolejowej czeka nas dziesięciominutowy spacer w spokojnej atmosferze podwarszawskiej miejscowości, z regularnie wytyczoną siatką ulic. Na wielu parcelach stoją przedwojenne domy, niektóre w formie polskich dworków, tak modnych w latach dwudziestych. Milusin stoi w wyjątkowej enklawie – w czterohektarowym leśnym ogrodzie. Z ulicy jest prawie niewidoczny, zanurzony w gęstwinie drzew.

Właśnie ten fenomen, czyli miejsce zachowane w swoich najważniejszych wartościach i przestrzennych relacjach; zachowane przez ostatnie sto lat mimo zawieruch, zniszczeń i dewastacji, jakie dotknęły polską kulturę materialną; właśnie ten fenomen zdecydował o najważniejszej decyzji, jaką podjęli autorzy koncepcji kompleksu muzealnego. Zdecydowali zachować w stu procentach charakter dworu, ogrodu i parku, i nie wprowadzać w nich współczesnych ingerencji. Fragmenty zaniedbane, zniszczone przez czas lub powojenną eksploatację, zostały pieczołowicie odtworzone. Posiadłość – zamknięta w kapsule czasu – powróciła do tego, czym była, a była zwyczajnym domem i gospodarstwem z całą nieformalną rodzinną atmosferą. Oglądamy odtworzony ogród warzywny, sad, przypadkowo wydeptane ścieżki wśród drzew, odrestaurowane obiekty gospodarcze, pszczele ule i ulubioną ławeczkę marszałka. Milusin zwiedza się zdecydowanie bardziej zmysłami niż rozumem. Przewodnikiem staje się sama natura. Porównanie do Soplicowa nie byłoby przesadą, bo właśnie w „Panu Tadeuszu” najważniejszy jest zmysłowy konkret życia pokazany we wszystkich odcieniach. I bogactwo otwartości, życzliwości, poczucie bycia zaproszonym. Dla przykładu, naprawdę trudno jest oderwać wzrok od (wydaje się) tak trywialnej rzeczy jak drewniany płot. Została odtworzona przepiękna, bezpretensjonalna drewniana konstrukcja otaczająca posiadłość, z furtką zapraszającą w gościnę, jak do bliskiego sąsiada. Inwestor włożył sporo starań, żeby pionowe sztachety były cięte nierówno, dzięki czemu wyglądają naturalnie, a nie jak seryjny produkt fabryczny. Do zbijania desek szukano na rynku gwoździ, które z upływem czasu rdzewieją. Jeżeli intencją projektantów było, aby zwiedzający miał wrażenie, że gospodarze dworku żyją, tylko wyszli gdzieś na chwilę, to szczęśliwie udało im się zrealizować zamierzenie.

Józef Piłsudski w bajkowym Soplicowie to prywatne oblicze marszałka. W historii Polski był rewolucjonistą, bojownikiem, żołnierzem, mężem stanu, twórcą historii politycznej. Postacią budząca za życia skrajne emocje. Jednak upływ czasu potrafi wygładzić przeszłość i – po półwieczu przymusowego zapomnienia – marszałek powrócił, również w świadomości przeciętnego Polaka, jako jedna z najważniejszych postaci w polskiej historii. W poznaniu tej drugiej, publicznej twarzy komendanta pomaga duża podziemna wystawa w nowym budynku. Spróbujmy ogarnąć ten budynek jednym spojrzeniem: jaka podstawowa myśl za nim stoi? Bez wątpienia chodziło o zbudowanie jak najobszerniejszego programu muzealnego w sposób jak najmniej inwazyjny dla otoczenia. Sercem miejsca pozostał Milusin, niezdominowany przez nowe bryły. Budynek stanął prawie na samym skraju terenu, w bezpiecznym oddaleniu od dworu, a trzy czwarte jego kubatury zostało schowane pod ziemię. Projektanci wybrali surowy beton jako materiał, który kształtuje architekturę. Współautor koncepcji muzeum Krzysztof Jaraczewski pisał, jak ważne jest, aby „ściany, sufity i podłogi wykuto jak gdyby z jednego bloku monolitycznego; oznacza to, że wykonano je z identycznego materiału, nadając mu koherentne poczucie ciężaru i solidności, a w związku z tym autentyzmu”. Przy innej okazji autorzy zwracali uwagę, że „budynek wyrasta z ziemi i chcieliśmy, żeby dziedziczył jej ciężar, by przestrzeń mogła działać nie tylko przez wrażenia zmysłowe, ale także przez fizyczne wrażenie masy”. Wchodząc do budynku muzeum, wcale nie domyślamy się, że to, co przed oczami, jest tylko fragmentem – małym fragmentem – całości. Chwila zaskoczenia jest dopiero przed nami.

Tymczasem zwracamy uwagę na fasady i strefę wejściową. Fasady zostały zbudowane z dwóch motywów: pierwszym są jednolite, ciężkie betonowe mury w kolorze oliwkowym, z wyraźnym poziomym odciskiem naturalnego drewna. Drugim motywem są białe ściany zbudowane z betonowych prefabrykowanych bloków, ustawionych jeden na drugim, ale rozsuniętych względem siebie (w wątku „na mijankę”), dzięki czemu ściana jest ażurowa, lżejsza. Za tą perforowaną ścianą została schowana szklana elewacja biur i administracji. Wchodzimy do wnętrza, gdzie zwracamy uwagę na betonowe ściany na parterze, również z odbiciem naturalnego szalunku – ale tym razem – w układzie pionowym. O ile z zewnątrz budynek wydaje się bardzo poważny i skojarzenia mogą krążyć wokół obiektów militarnych, o tyle wnętrze ma charakter dość nieformalny i domowy, jednym słowem – bardzo zapraszający. Wielkie przeszklenia otwierają wnętrze na ogród i park, a przestrzenie parteru są kameralne. Oczekuje kawiarnia, czytelnia i salonik, zwracają uwagę sprzęty, stoły, krzesła – dobrane różnorodnie, nie od sztancy – i meble w księgarni wykonane indywidualnie na zamówienie, chyba przez dobrych rzemieślników.

Przed nami starannie wyreżyserowany moment zaskoczenia, chwila szczególnie działająca na zmysły a równocześnie genialne, bez przesady, rozwiązanie architektoniczne. Aby zwiedzić wystawę poświęconą marszałkowi Piłsudskiemu, należy zejść na najniższy dostępny poziom budynku, prawie piętnaście metrów pod ziemię. Przekraczamy drzwi obłożone betonem i wkraczamy w półmrok. Zejście prowadzi zamkniętym betonowym korytarzem, sztolnią, tunelem, który zdaje się nie mieć końca. Korytarz bardzo łagodnie opada i gdy nabieramy przekonania, że dotarliśmy na poziom ekspozycji, rampa nieoczekiwanie zakręca i droga się powtarza – kontynuujemy schodzenie. Gdy po pokonaniu drugiego etapu nabieramy pewności, że dotarliśmy na miejsce, rampa ponownie zakręca i droga się powtarza – kontynuujemy schodzenie. Buddyści niech wybaczą porównanie, ale kilkuminutową drogę na wystawę stałą w Muzeum Józefa Piłsudskiego można uznać za rodzaj medytacji w ruchu. Chodzi o stan, w którym raz za razem powtarzamy tę samą czynność pogrążając się w bezczasie. Tą powtarzającą się czynnością jest uważne stawianie kroków na stopniach łagodnie opadającej, ponadstuczterdziestometrowej betonowej pochylni. Idąc, musimy dostosować długość kroku do nienaturalnie długiego stopnia. Mimowolnie wsłuchujemy się w rytmiczny stukot nóg, zwielokrotniony przez echo. Praktycznym i pozytywnym skutkiem każdej medytacji w ruchu jest wyciszenie się, zebranie w sobie i skupienie uwagi na czekającym zadaniu. Skupienie stroi instrument, a jest nim ciało i psychika. Podobne rozwiązanie, chociaż na mniejszą skalę, zostało wymyślone w Muzeum II Wojny Światowej. W gdańskim muzeum zejście pod ziemię po długich schodach oddziela gwar świata zewnętrznego od opowieści o grozie wojny.

Znaleźliśmy się w podziemnej betonowej hali opartej na centralnie ustawionym słupie. Nastrój miejsca jest krańcowo odmienny od nieformalnej atmosfery dworku czy wnętrz budynku w strefie parteru. Zmysły odbierają ją jako nieruchomą, ogromną, bardzo poważną, zastygłą, nawet budzącą respekt. Ekspozycja została podzielona na pięć galerii i jest prowadzona przez kolejne etapy życia komendanta. W galerii zatytułowanej „Ziuk” poznajemy dzieciństwo Piłsudskiego w dworku na historycznej Litwie, okres wileński i charkowski, początki konspiracji i zesłanie na Syberię; galeria „Wiktor” traktuje o działalności w szeregach PPS od początku lat 90. XIX wieku, aresztowaniach i ucieczkach, działalności wydawniczej i organizacji bojówek; galeria „Komendant” opowiada o przemianie konspiratora w dowódcę, walce w Wielkiej Wojnie, Legionach Polskich i przywróceniu hasła „niepodległa Polska” do polityki międzynarodowej. „Naczelnik” to opowieść o pierwszych latach niepodległości, odbudowie państwa i wojnie z bolszewicką Rosją, wyborze pierwszego prezydenta Polski, wycofaniu się Piłsudskiego z polityki i przeprowadzce do Sulejówka. „Marszałek” to historia o przewrocie politycznym, złamaniu zasad demokratycznych i przejęciu realnej władzy w kraju, sprawowanej do śmierci. Jest też szósta galeria – „Symbol” – która odnosi się do mitów i legend zbudowanych wokół Józefa Piłsudskiego od okresu międzywojennego do dnia dzisiejszego. Galeria mówi o legendzie człowieka, ale legendzie żywej, która jest częścią naszych czasów i niejednokrotnie możemy ją obserwować na co dzień – tu i teraz. Krzysztof Jaraczewski, pierwszy dyrektor muzeum, mówił o swoim dziadku, że „jest przecież postrzegany wielorako, z powodu niezwykłej różnorodności ról i funkcji, jakie przyszło pełnić mu w życiu: Litwin, Polak, buntownik, sybirak, socjalista, konspirator (…) rewolucjonista, terrorysta, podróżnik, skazaniec, powstaniec (…), człowiek czynu, myśliciel, Dziadek – postać będącą obiektem nie tylko kultu, ale głębokiej nienawiści”. Ostatnim akordem wystawy jest właśnie współczesna instalacja artystyczna, czyli zbudowana w skali jeden do jeden i prawie wierna replika baldachimu stojącego nad wejściem do grobu marszałka, który znajduje się w katedrze na Wawelu, w krypcie pod Wieżą Srebrnych Dzwonów.

Paweł Pięciak

W projekcie betonów architekci nie przewidywali użycia silikonowych mat imitujących rysunek drewna, dlatego na szalunki zużyto 600 m3 drewna sosnowego, pochodzącego głównie z wiatrołomów. Szalunki o szerokości 25 cm w układzie poziomym zastosowano na fasadach budynku, szalunki o szerokości 20 cm w układzie pionowym – we wnętrzach. Deski szalunkowe we wnętrzach miały minimum 375 cm wysokości, ponieważ między posadzką a podwieszonym sufitem nie mogło być widocznych podziałów i łączeń. Deski były nabijane na blaty szalunkowe w taki sposób, aby uniknąć odcisków gwoździ. Wymogiem architektów było, aby ostre krawędzie były betonowane bez fazowania przy użyciu tzw. dreikantów. Kluczowym zagadnieniem przy betonie architektonicznym we wnętrzach jest pełne skoordynowanie rysunków deskowania ze wszystkimi elementami, które pojawią się na ścianie. Rozmieszczenie i kształty elementów montowanych w ścianach muszą być brane pod uwagę już na etapie rysunków szalunkowych. Chodzi o koordynację branż technicznych (układ otworów po ściągach, wypustek pod gniazdka, otwory wentylacyjne, okablowanie). W ten sposób otwory po ściągach znalazły się zawsze w osi odbitej deski. Największe z elementów – otwory drzwiowe – były projektowane tak, aby ościeże drzwi dokładnie pokrywało się z linią podziału deskowania. Hala, w której znajduje się wystawa stała, znajduje się na poziomie minus 14,4 m, a wierzch płyty fundamentowej zagłębiony jest na 17,25 m poniżej terenu. Aby utrzymać budynek w podłożu oraz zrównoważyć napór wód, został zastosowany system 389 kotew gruntowych. Hala ma wymiary 37 na 37 m. Obudowę nośną jej konstrukcji stanowią ściany żelbetowe grube na 40 cm. Hala została wsparta na jednym centralnym betonowym słupie, o podstawie kwadratu 2 x 2 m, stojącym pośrodku. Ściany wewnątrz hali były betonowane w czterech etapach; etapy odpowiadały wysokości deski szalunkowej nabitej na blat. Podziemna przestrzeń została przekryta żelbetowym rusztem belkowym opartym na centralnym słupie i ścianach obwodowych. Belka główna (200 x 256 cm) została oparta na słupie; siedem kolejnych równoległych belek ma wymiary przekroju 80 x 256 cm. Dodatkowo od dołu został zamontowany ażurowy żelbetowy strop pełniący rolę sufitu podwieszonego; znajdują się w nim 192 otwory o wymiarach 146 x 146 cm. Przekrycie hali samo w sobie stanowi potężną konstrukcję, ponieważ na niej spoczywa zielony stropodach z warstwami gruntu, będący częścią założenia ogrodowo-parkowego. Dach pełni również funkcję placu, a na nim muzeum przewiduje organizację różnych wydarzeń, z udziałem nawet kilkusetosobowej publiczności. Na części fasady budynku w trzynastu warstwach zostały ułożone białe prefabrykaty. Betonowe bloki mają 50 cm wysokości i 30 cm głębokości. Ich długość jest zmienna, ale waha się w granicach 115 cm. Prefabrykaty ważą po około 400 kg. Również w tym wypadku wymogiem architektów było, aby prefabrykaty wylewano bez dreikantów. Bloki były układane w kolejnych warstwach przy pomocy dźwigu. Aby zapewnić sztywność ściany, została opracowana metoda łączenia bloków. W prefabrykatach znajdują się poprowadzone na wylot okrągłe otwory. Kolejne bloki były układane na sobie w ten sposób, aby otwory znalazły się dokładnie jeden nad drugim przez całą wysokość elewacji. Następnie w wydrążenia zostały wprowadzone długie pręty zbrojeniowe, które zostały zalane betonem. Najwyższa warstwa prefabrykatów (wieniec) została połączona z główną konstrukcją budynku przy pomocy stalowych sięgaczy.

PP

Galeria Zdjęć