Aktualności / Widok ze Szczecina
Rozmowa z Markiem Orłowskim, Markiem Szymańskim i Wojciechem Zawarskim. Architekci otrzymali wyróżnienie w XXII konkursie „Polski Cement w Architekturze” za budynek biurowo-magazynowy Puccini w Skarbimierzycach pod Szczecinem.
– Jak zaczęła się Panów przygoda z Puccinim?
Marek Orłowski: – Zaprojektowaliśmy wcześniej podobny obiekt, fabryczkę dla firmy Wenglon. Obiekt – jak by to ująć – przemysłowy, ale z częścią biurową, gdzie udało nam się osiągnąć dosyć spektakularny efekt. W Polsce jest tak, że to, co przemysłowe, utylitarne, dotyczące handlu, rzadko bywa architekturą. Z okien pociągu widzi się te wszystkie hale, fabryki i magazyny, gdzie specjalnej architektury nie ma.
Marek Szymański: – Nie chcieliśmy powielać schematu, w którym jest proste pudło produkcyjno-magazynowe i do niego przylepiona główka części biurowej. Tak to z reguły wygląda. Odeszliśmy od tego schematu. W Wenglonie mamy ciekawe patia na wejściu i w części socjalnej, które humanizują przestrzeń dla pracowników. Podobnie w Puccinim. Za siatką elewacyjną na froncie zostało schowane patio, ładnie zaprojektowane, które może być przyjemnym miejscem do spotkań i odpoczynku.
– Przyjmijmy, że istnieje hierarchia ważności budynków. Magazyn pod miastem na pewno będzie na dole tej hierarchii. Po co zadawać sobie trud specjalnego kształtowania takiego miejsca?
MO: – Inwestor mógł pójść taką drogą. Zrobić zwykły magazyn i powiedzieć: „I tak nas nikt nie widzi”. Jednak miał potrzebę wydania pewnej ilości pieniędzy ekstra, żeby się pokazać. Na wiele nam pozwolił. Puccini nie jest magazynem zboża czy materiałów budowlanych. Działa w branży prawie modowej, ma sklepy w całej Polsce, w których sprzedaje walizki i galanterię. Jest to towar w pewnym sensie ekskluzywny, dlatego w budynku znajduje się wzorcownia. Na parterze jest sala, w której prezentuje się kolekcję na dany rok; dla kupców, którzy przyjeżdżają i zawierają kontrakty. Firmie zależy, aby obiekt zaświadczał o ich poczuciu estetyki. Skoro produkujemy i sprzedajemy ładne rzeczy, chcemy być w ładnym budynku.
Wojciech Zawarski: – Trzeba pamiętać o ludziach, którzy tam pracują. Nie muszą funkcjonować w zamkniętym pokoiku doklejonym do ogromnej hali magazynowej, tylko mają do dyspozycji fajną przestrzeń. Zewnętrzne patio jest dostępne z wzorcowni i sali konferencyjnej. Jest możliwość otwarcia, wyjścia na zewnątrz, tworzy się przyjemna wspólna przestrzeń. Ażurowa siatka funkcjonuje jako łamacz południowego słońca i poprawia komfort pracy. Zdecydowany betonowy mur oddziela nas od ruchliwej drogi, którą jeżdżą ciężarówki, i tworzy kameralne wnętrze, w którym mamy wrażenie intymności.
– Właśnie, jest nowy trend, gdzie zwraca się uwagę na związek architektury z miejscem pracy.
MO: – Praca przestaje być traktowana jako czas, który tylko sprzedajemy i potem uciekamy. Pracodawcy starają się tworzyć miejsca pracy tak, żeby pracownicy dobrze się czuli, żeby to był ich drugi dom. Szczególnie w nowoczesnych firmach branży IT mamy chillout roomy, miejsca spotkań, rozmów, rozrywki. Jest to bardzo czytelne, że miejsce pracy powinno być drugim domem. Poza tym w Polsce firmy zaczynają myśleć o swoich siedzibach jak o wizytówkach. To też jest czytelny, nowy trend.
MSz: – Znaliśmy wcześniejszą siedzibę Puccini, która się wyróżniała, była projektowana przez dobrych architektów. Właściciel oprowadzał nas i widzieliśmy, że jest to nietuzinkowy obiekt. Chcieliśmy zrobić jeszcze lepszy. Wiedzieliśmy, w jakim domu mieszka właściciel, jaki ma gust. To nas zobowiązywało.
MO: – W starej siedzibie był ogród japoński, w którym stało ładne drzewo. Zastanawiam się, w którym momencie inwestor powiedział, że chce przenieść to drzewo do nowej siedziby. Drzewo zostało wyjęte i przeniesione do patio w nowym budynku.
– Jak jest odbierany budynek teraz, po prawie dwóch latach funkcjonowania?
MO: – Mamy klasyczny przykład pozytywnego trójkąta, o którym kiedyś pisano: żeby powstała dobra architektura, musi być świadomy inwestor, dobry projektant i dobry wykonawca. Tu też mieliśmy szczęście, bo wykonawca nam się trafił bardzo dobry. Prime Construction traktuje Pucciniego jako swój główny obiekt referencyjny, który ma świadczyć o ich jakości. Wszyscy czerpiemy z tego profity. My, bo jesteśmy zauważeni przez prasę i dostaliśmy od was nagrodę, inwestor, bo ma ładną siedzibę, i generalny wykonawca, który chętnie się tym chwali.
WZ: – Są wykonawcy, którzy powiedzą, że się „nie da”. Powiedzą, że prefabrykaty, które wymyśliliśmy, są za ciężkie, że trzeba użyć dużego dźwigu, że pojawiają się inne problemy. Oni wzięli to zadanie na siebie i wykonali, a praca musiała być bardzo dokładnie skoordynowana i skomunikowana po wszystkich stronach. Prefabrykaty były niesamowicie ciężkie, największy ważył chyba 18 ton. Ustawić coś takiego precyzyjnie – super sprawa.
– Co było dla Panów wydarzeniami formującymi? Myślę o karierze zawodowej.
MO: – Na pewno wygrane konkursy. W 1993 r. wygraliśmy konkurs na rejon ulicy Tkackiej, wtedy w nieco innym składzie. Później był konkurs na plac, związany z pomnikiem Colleoniego, który miał stanąć w Szczecinie. Ważny był konkurs na basen olimpijski w 2007 r. Oczywiście, w codziennym projektowaniu powstają inne obiekty. Gdy projektuje się dla dewelopera, możliwość samodzielnego kształtowania architektury jest ograniczona. Deweloper ma wymagania i przyzwyczajenia. Inaczej liczy pieniądze. W konkursie jest szansa, że powstanie coś wartościowego. Chociaż akurat Puccini jest przykładem, że można z prywatnym inwestorem zrobić naprawdę coś fajnego.
MSz: – Dobra realizacja przyciąga kolejnego klienta, więc opłaca się robić rzeczy dobre, które się szeroko podobają. W przypadku Pucciniego na pewno naszą wizytówką była wcześniejsza realizacja Wenglona w Dobrej. W przypadku zespołów mieszkaniowych dobra realizacja przyciąga następną na zasadzie łańcuszka.
MO: – Puccini i Wenglon są jednak nietypowe. W deweloperce architektura jest dla inwestora po prostu kosztem. W pewnym sensie złem koniecznym. Zależy im, żeby budynek wyglądał przyzwoicie, bo jest towarem na sprzedaż, ale projektowanie jest po stronie kosztów. Nie ma poczucia współpracy. W Puccinim i Wenglonie sytuacja była inna, bo projektowaliśmy dla nich narzędzie pracy. Jest to środowisko pracy, oni w nim „zamieszkają”, chcą z tego skorzystać. To zmienia relację i jest szansa na zrobienie czegoś satysfakcjonującego. Pieniądze są liczone wszędzie, natomiast nasza pozycja była lepsza. Mieliśmy poczucie panowania nad sytuacją.
– Czy praca w Szczecinie sprawia Panom satysfakcję?
WZ: – Zawsze wydawało mi się, że tu jest dużo do zrobienia. Tak naprawdę jest tyle kontrowersyjnych rozwiązań powojennych, jak cała Trasa Zamkowa, która wchodzi w dawne centrum, czy ulica wzdłuż Odry, odcinająca miasto od rzeki. Zawsze będzie tu pole do popisu dla architekta. Nie da się naprawić wszystkiego jednym ruchem i jednym projektem. Jest to długa droga i trzeba wierzyć, że mamy na to jakiś wpływ.
MO: – Szczecin jest dobry do życia, przestronny, ma szerokie ulice. Nie mamy wielu problemów, które mają miasta „dawnej” Polski, bo jesteśmy na Ziemiach Odzyskanych. Nie chciałbym poruszać kwestii tożsamościowych, ale to jest okupione poczuciem bycia w drugiej lidze. Zerkamy w kierunku tej Warszawy i patrzymy na kolegów z innych miast.
MSz: – Z zazdrością.
MO: – Czy ja wiem. Z poczuciem, że tam jest większy kapitał, większe pieniądze, więcej się dzieje. W Szczecinie człowiek, choćby nie wiem jak się starał, nie przeskoczy pewnych ograniczeń, związanych z – powiedzmy – brakiem bogactwa miasta. Siła nabywcza ludzi kupujących mieszkania jest mniejsza. W Szczecinie nie sprzeda się mieszkań za 15 tys. za metr kw. Takie budynki u nas nie mogą powstać. Niedawno inwestor zatrzymał budowę naszego projektu, ponieważ cena metra kw. zaoferowana przez generalnego wykonawcę miała wynieść ok. 6,5 tys. W Warszawie jest to normalna cena, a tu zapadła decyzja, że nie budujemy. Nie ma siły nabywczej, a to się odbija na jakości tego, co się buduje. Szczecin jest też cały czas źle skomunikowany z resztą kraju.
MSz: – W Szczecinie się urodziłem, zakochałem, pobudowałem, więc tego nie zmienię. Jestem pogodzony z losem i w sumie zadowolony. Tu się nieźle pracuje i żyje. Jedną z najważniejszych spraw, która wybuchła 20 lat temu, jest powrót Szczecina nad Odrę. Wszyscy czekają, że rzeka będzie osią życia i miasto powróci nad rzekę z obu stron. Może doczekamy tego czasu. Na razie życie wróciło w postaci piwa na bulwarach. My postawiliśmy biurowiec nad Odrą, ceglany.
– Widziałem, jadąc tutaj, eksponowana, duża realizacja na prawym brzegu rzeki.
MO: – Tak się złożyło, że to jest jedyny nowy biurowiec nad Odrą, który ma być przyczółkiem przyszłej Łasztowni. Są plany budowy różnych rzeczy wokół wybrzeża. W Szczecinie atmosfera wokół architektury bardzo się poprawiła po wielkim sukcesie Filharmonii. To dodało nam ducha. Wprawdzie ani Filharmonia ani Muzeum Przełomy nie były projektowane przez szczecińskich architektów, ale to nie ma aż takiego znaczenia. Ważne, że zostały zbudowane u nas i my to użytkujemy.
WZ: – I możemy obcować z tą architekturą.
– Który swój budynek uważacie Panowie za szczególnie bliski, dobry czy ważny?
WZ: – Siedziba Puccini. Ten czas, który tu jestem, prawie 10 lat, był różny, różna koniunktura, nie wszystkie projekty udawało się realizować. Puccini to taki pierwszy projekt, który mogłem poprowadzić od początku do końca, bez większych ograniczeń. Od koncepcji, przez projekt, po nadzór na budowie.
MO: – Wojtek jest autorem całej koncepcji.
WZ: – Markowie mówią, że to jest mój temat, ale to by się nie udało bez wiedzy i doświadczenia pracowni. Prowadziłem projekt, nadzorowałem, ale swój udział w nim mieliśmy wszyscy. Najważniejsze w tym są wewnętrzne rozmowy ideowe, potem korekta rysunków. Związałem się z tym tematem, zaangażowałem w niego i mogłem obserwować, będąc bardzo często na budowie.
– Architektura ma tyle twarzy, że zapytam: co najbardziej Pana w tym kręci?
WZ: – Jedność formy, funkcji, konstrukcji, to jest coś, do czego dążymy chyba za każdym razem. Żeby budynek był nieskomplikowany, szczery w materiałach z racjonalnie rozplanowaną funkcją i służył użytkownikom. Najtrudniej jest zrobić prostą, klarowną rzecz i tej klarowności nie stracić na etapie realizacji. W Puccinim, myślę, udało się spełnić te przesłanki i wierzę, że jest to komfortowe miejsce pracy.
– Pytanie do Marków, starszych wspólników: którą realizację uważacie za ważną dla was?
MSz: – Realizujemy dużo mieszkaniówki. Ostatnio trochę ubolewam, że dożyliśmy czasów, że 10 lat temu budowało się porządniej. Inwestorom bardziej zależało, żeby architektura miała wyższą jakość, przede wszystkim pod względem materiałowym. Mam ulubioną realizację właśnie sprzed 10 lat, zespół zabudowy mieszkaniowej przy ulicach Mickiewicza i Brodzińskiego czy zespół mieszkaniowy, dla innego inwestora, przy ulicy Kasprzaka. Obok jednego przejeżdżam prawie codziennie i te budynki się ładnie starzeją. Dziś nie musimy się ich wstydzić. Są dobrze postrzegane przez naszych kolegów i przez mieszkańców. Mimo upływu czasu dalej się bronią.
MO: – Paradoks koniunktury. Buduje się bardzo dużo mieszkań, ale jakość spada. To jest niezwykłe zjawisko. Wielka konkurencja między deweloperami powoduje walkę o każdą złotówkę. Poza tym pośpiech wymusza rozwiązania szybkie i proste, powstaje bardzo dużo bardzo przeciętnego budownictwa, które z trudem można nazwać architekturą. Jest to produkcja masowa. Socjologowie twierdzą, że przyszłość masowej architektury, a potrzeby w tej dziedzinie są ogromne, nie maluje się w jasnych barwach. Szansa na jakość się zmniejsza.
MSz: – Wzrosły koszty realizacji, wzrosły wynagrodzenia wykonawców. Szuka się oszczędności na materiałach. 10 lat temu standardem były okna drewniane, dziś nikt o tym nie pomyśli, standardem jest PCV i plastik. Gdzieś na fragmencie elewacji uda się przykleić płytkę klinkierową, a 10 lat temu całe fragmenty ścian były murowane z pełnej cegły. Bardzo odczuwamy, że materiałowo zaszaleć nie możemy.
MO: – Koniunktura spowodowała wielkie obniżenie jakości. Lepsze budynki robiliśmy w czasach, gdy mieszkania się gorzej sprzedawały. Deweloper czuł, że musi zrobić coś ekstra, żeby przyciągnąć klienta. Mamy zespół mieszkaniowy przy ulicy Polskich Marynarzy, zaprojektowaliśmy nieduże budynki, a w każdym cztery mieszkania. One powstawały na dnie koniunktury, w 2012 r. Inwestor stwierdził, że nie może zbudować bloku, bo nie sprzeda mieszkań, na rynku była taka przyducha. Musi zaadresować inwestycję do bardziej wymagającego klienta. Gdyby przeczekał kryzys, mógłby postawić zwykłe bloki. Stanęło coś lepszego. A obok postawiliśmy już wielki budynek z setką mieszkań, bo znów przyszedł czas, gdy wszystko się sprzeda. Trzeba projektować dużo i tanio, a w naszym przypadku – dość przyzwoicie.
– W tej sprawie Stowarzyszenie Producentów Cementu proponuje ożywić prefabrykację, bo może poprawić jakość architektury bez zwiększania ceny mieszkań.
MO: – Prefabrykacja jest europejskim trendem. Sprzeczna 4 w Warszawie zrobiła doskonałą rzecz, otworzyła ludziom oczy po latach „popłytowej” smuty. Niektóre projekty przygotowujemy dla partnerów w Niemczech i tam większość rzeczy robimy w prefabrykacji betonowej. Robimy mieszkaniówkę w Lipsku, gdzie mają być użyte prefabrykaty z Polski. Ta prefabrykacja, z którą mamy styczność, dla architekta jest dość banalna. Praktycznie rysujemy budynek tak, jak byśmy go rysowali w dowolnym materiale, a zadaniem podzielenia rysunków na elementy zajmuje się firma prefabrykująca. Oni to przekładają na swój język; nie musimy mieć szczegółowej wiedzy, jak to zrobić. Niemcy tak działają nie dlatego, że mają jakiś szczególny stosunek do prefabrykacji. Dla nich wartością jest, że ktoś to zrobi w fabryce i zmontuje w kilka dni.
MSz: – Po studiach trafiłem do Miastoprojektu, gdzie budowało się właściwie tylko w systemie szczecińskim. Był zestaw ścian wewnętrznych, nośnych, osłonowych, szczytowych, klatek schodowych. Wszystkie klocki były ustalone. Co bardziej biegli w materii próbowali wymyślać bardziej skomplikowane rzeczy i ambicją każdego było zbudowanie czegoś w technologii tradycyjnej. Najlepiej z cegły i ze stromym dachem – to było marzenie. Dziś wracamy do źródeł i po 40 latach architekci chętnie by zrobili coś w prefabrykacji.
– Pan Marek Orłowski jeszcze nie odpowiedział, jaki jest jego ulubiony własny budynek.
MO: – Zdecydowanie basen olimpijski. Potężna inwestycja, bardzo skomplikowana. Wielka przygoda. Dla mnie osobiście ważna, bo sam byłem związany z pływaniem i moi synowie trenowali. Miałem pewną wiedzę wyniesioną jeszcze z zawodów pływackich i to się przełożyło na sukces, bo wygraliśmy konkurs. Realizacja też była przygodą. W Szczecinie jest to obiekt bardzo znany i lubiany, cały czas dobrze funkcjonuje. Jakbym miał mówić o satysfakcji, to wtedy mam satysfakcję, kiedy ludzie rzeczywiście są zadowoleni. Brzmi banalnie, ale jak użytkownik się cieszy z tego, co ma i po latach jest zadowolony, to mnie jest przyjemnie.
– Jakie macie, Panowie, doświadczenia z betonem w architekturze?
MO: – Na basenie mamy wspaniałe elementy z wylewanego betonu. Było to robione w zamówieniach publicznych i inwestor cały czas nas męczył: „Czy to ma tak zostać?”. Mówimy: „Poczekajcie, przyjadą lampy i szkło, to będzie inaczej wyglądać”. Oni: „Ale prezydent wydał tyle pieniędzy, szczecinianie mają widzieć ten beton na suficie?”. Gdybyśmy powiedzieli jedno słowo „tynkujcie”, otynkowaliby natychmiast i nie licząc się z kosztami. Tak się bali społecznego odbioru. Jedną z niepokojących rzeczy na basenie było umieszczenie w suficie kilkuset lamp. W szalunku betonowym były zatopione specjalne puszki, do których montowano lampy. To wszystko zostało ukryte w betonie. Puszki miały system mocowania do szalunków, żeby nie popłynęły, jak z pompy zaczęto lać beton. To są potężne siły. Osobiście chodziłem po rusztowaniach i tłumaczyłem elektrykom: „Panowie, pamiętajcie, to są ogromne siły, przymocujcie puszki tak, żeby żadna siła ich nie ruszyła”. Do chwili demontażu szalunku byłem niepewny, co będzie, jak się okaże, że wszystko się rozpłynęło i zamiast równiutkich rzędów lamp, mamy krzywe. Byłby dramat dla estetyki sufitu.
MSz: – Beton stosujemy i będziemy stosować. Mieliśmy przypadki, że fragmenty murów oporowych się nie udawały i szybką receptą było młotkowanie betonu. Tak się ratowaliśmy. Przez fachowców jest to odbierane jako wyrafinowane rozwiązanie. Wtedy było przez nas uważane po prostu za ratunkowe. Dziś takie rzeczy uważa się za bardzo szlachetne. Beton od początku wymaga reżimu i staranności.
MO: – Mam nieprzyjemne poczucie, że beton schodzi pod strzechy, w tym sensie, że stał się łatwizną. W Castoramie można kupić płyty imitujące beton. Ludzie zaczynają tym oklejać ściany w mieszkaniach. W budynkach używa się okładzin, które można nazwać „betonową tekturą”. Ta stylistyka i coraz powszechniejsza akceptacja betonu powodują, że wszystko staje się bardziej masowe. Producenci gresu mają kolekcję – same betony. Powiedziałem sobie, że nie zrobimy już w naszym biurze szarego budynku, bo architektoniczna szarość stała się synonimem nowoczesności. Beton stał się wytrychem: zrobię z betonu, będę nowoczesny. Dawno nie widziałem fajnej ściany w zwykłym klasycznym deskowaniu.
WZ: – W Puccinim betony wyszły idealnie… momentami za idealnie. Jak przyjechały na budowę, to pod pewnym kątem było widać, że są tak gładkie, że światło się w nich odbija. Były perfekcyjne, a to też nie jest zbyt dobrze. Od naturalnego betonu oczekujemy, że będzie w nim szorstkość i naturalność. Była sytuacja, że inwestor zobaczył na płytach wykwity innych barw i chciał reklamować u producenta, mówiąc, że to jest gorszy produkt. My staliśmy na stanowisku, że to jest natura betonu i urok niedoskonałości.
– Czujecie Panowie satysfakcję z bycia architektami?
MO: – Zastanawiam się, czy kiedyś nasz zawód nie miał więcej prestiżu. Cieszył się większym uznaniem i dzieci architektów szły w ślady rodziców. Wydawało im się, że będą równie poważani jak rodzice. Ta ciągłość się zerwała. W popularnych rankingach policjant, nauczyciel, lekarz są znacznie wyżej na tej drabinie. Lekarz na pewno cieszy się większym szacunkiem. Może dlatego, że jest współczesnym odpowiednikiem szamana, panem życia i śmierci.
MSz: – Nie mówiąc o tym, że Kowalskiemu architekt kojarzy się bardziej z architektem wnętrz. Tak niestety jest. Projekt domu można kupić w kiosku, ale dopiero architekt wnętrz zrobi środek, który mi się spodoba. Wielu ludziom tak się kojarzy architekt – od wnętrz.
– To warto być architektem?
MO: – To pytanie do Wojtka. Jest na tyle młody, że może zmienić swoje życie. My już nie.
WZ: – Warto robić to, co sprawia przyjemność. Realizacje sprawiają przyjemność, jak widzę, że to, co rysowałem, jest przenoszone w rzeczywistość i ta rzeczywistość na lata zostanie. Dokładamy cegiełkę do tego, jak wygląda miasto.
MSz: – Blasków jest chyba więcej niż cieni.
– Dziękuję za rozmowę.
Paweł Pięciak
Marek Orłowski i Marek Szymański ukończyli studia architektoniczne na Politechnice Szczecińskiej, odpowiednio w roku 1984 i 1980. Doświadczenie zdobywali w polskich i niemieckich biurach architektonicznych. W latach 1993-2000 pracowali jako asystenci na Wydziale Architektury Politechniki Szczecińskiej w Zakładzie Projektowania Zespołów Mieszkaniowych. Od 1994 r. prowadzą własną pracownię „Orłowski, Szymański Architekci” zatrudniającą średnio 8-10 osób i współpracującą z grupą projektantów branżowych. Architekt Wojciech Zawarski, współautor koncepcji budynku Puccini, ukończył studia architektoniczne w 2009 r. i związał się z pracownią.
Niektóre projekty i realizacje: zespół budynków Pogodno Park (2006); zespół mieszkaniowy przy ul. Polskich Marynarzy (2007); zespoły mieszkaniowe Nowa Cegielnia i Stara Cegielnia (2010); basen olimpijski Floating Arena (2010); budynek wielorodzinny przy ul. Mickiewicza (2011); hala produkcyjna firmy Wenglon w Dobrej pod Szczecinem (2011); budynek biurowo usługowy Lastadia Office (2012); siedziba firmy Puccini w Skarbimierzycach pod Szczecinem (2017)