Aktualności / Zejść pod ziemię, zobaczyć wojnę
Cztery, nawet pięć godzin okazuje się niewystarczającym czasem, aby dokładnie zwiedzić ekspozycję przygotowaną w Muzeum II Wojny Światowej, a przecież wychodzimy z poczuciem, że o niektórych wydarzeniach, tematach czy zjawiskach chciałoby się wiedzieć więcej. W Gdańsku powstało muzeum, które podjęło się bardzo trudnego zadania: pokazania w sposób możliwie całościowy doświadczenia największego konfliktu zbrojnego XX wieku. Gmach i wystawa są imponujące. Budynek zdobył główną nagrodę XXII konkursu „Polski Cement w Architekturze”.
Ten stary Gdańsk, zadeptywany przez turystów, kwartały ulic z czerwonymi dachami, owoc powojennej odbudowy, kończy się gdzieś w okolicach Targu Rybnego. Dalej na północ zabudowa staje się znacznie luźniejsza i wkraczamy na tereny niepokojące, przypadkowe, urbanistycznie bezładne. Droga prowadzi w kierunku Stoczni Gdańskiej i po piętnastu minutach marszu znaleźlibyśmy się przed Bramą numer 2 i Europejskim Centrum Solidarności, które dokładnie trzy lata temu w konkursie „Polski Cement w Architekturze” zdobyło wyróżnienie. Ruda fasada ECS-u jest dobrze widoczna z kilkuset metrów, tak jak stalowe żurawie nad Motławą. Dziś nie idziemy w kierunku legendarnej stoczni, ale zatrzymujemy się w połowie drogi, na terenie Wiadrowni, niegdyś ubogiego zaplecza Starego Miasta, minidzielnicy zrównanej z ziemią w czasie ofensywy wojsk radzieckich w 1945 roku. Przedwojenna Wiadrownia to ledwie kilka ulic, po których zostały skąpe ślady. Gdyby nie nowe muzeum, nie wydaje się, by było tu na czym zawiesić oko. Zdjęcia pokazują, że jeszcze osiem lat temu była tu pętla dla miejskich autobusów i parking. A w zasięgu wzroku nieliczne, cudem ocalałe, zapuszczone kamienice-ostańce i porozrzucane gdzieniegdzie peerelowskie bloki. W nieokreślonej przyszłości widoczne w oddali tereny postoczniowe mają się stać miejscem ekspansji tak zwanego Młodego Miasta, które w założeniu będzie nowoczesną dzielnicą mieszkalną i usługową. Projekt dzielnicy jest melodią przyszłości, ale pokazuje, że miejsce, w którym powstało muzeum, jest nieprzypadkowe, że miastu chodziło o zrobienie pierwszego kroku, o zszycie urbanistyczną nitką starego i młodego Gdańska. Pierwszy krok był bardzo odważny, bo wybrana działka, jak się okazało, leży w miejscu, w którym skutecznie budować można tylko pod wodą.
•
– Wiemy, że na pierwszym miejscu jest wystawa o wojnie i zachwyt nad nią, a na drugim architektura, ale cieszę się, jeśli przy okazji słyszę pozytywne uwagi o naszym budynku – mówi architekt Jacek Droszcz. Rzeczywiście, można powiedzieć, że budynek jest rzeczą wtórną, a scenariusz wystawy i jej szczegółowa plastyczna wizja były pierwsze. To ciekawostka a jednocześnie zdarzenie dość wyjątkowe. Scenariusz wielowątkowej opowieści został przygotowany przez grupę historyków (m.in. Pawła Machcewicza i Janusza Marszalca) w ramach nowej państwowej instytucji, Muzeum II Wojny Światowej, powołanej do życia przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego w 2008 roku. Wkrótce ogłoszono międzynarodowy konkurs na kształt plastyczny samej tylko ekspozycji. Dopiero mając na stole gotową i rozpisaną w szczegółach koncepcję artystyczną wystawy (rywalizację wygrała pracownia Tempora z Belgii), muzeum rozpisało międzynarodowy konkurs architektoniczny na sam budynek. Scenariusz i kształt opowieści o wojnie zostały włączone do warunków konkursu architektonicznego jako integralne części, dlatego, jak uważa architekt Bazyli Domsta: – naszym zadaniem było stworzenie opakowania dla tej niecodziennej funkcji i wyraźnie ustalonego programu. Konkurs, rozstrzygnięty w 2010 roku, wygrała trójmiejska pracowania Kwadrat, pokonując ponad 120 konkurentów, w tym renomowane pracownie ze świata.
•
– Wygraliśmy, bo dosłownie w ostatniej chwili postawiliśmy całą koncepcję na głowie – uważa Jacek Droszcz. Architekci podchodzili do zadania kilka razy i cofali się, nie czując satysfakcji. Na kartkach powstawały mniejsze lub większe bryły subtelnością przypominające centra handlowe. Kolejne wersje muzeum szczelnie wypełniały działkę, a warunki konkursu pozwalały zaprojektować obiekt wysoki na 25 m. Problem w tym, że wystawa główna miała mieć powierzchnię aż 5 tys. m kw. (jedna z większych współczesnych ekspozycji w Europie), a działka, wbrew pozorom, okazuje się niezbyt wielka jak na tak monumentalne założenie. Jest wciśnięta między dwa cieki wodne. Znajduje się w kleszczach Raduni i Motławy. Postawienie koncepcji na głowie polegało więc na zanurzeniu budynku w głąb, zamiast jego pięciu się w górę. Wystawę główną i większość funkcji, które ją obsługują, architekci przenieśli pod ziemię, a na powierzchni zostawili tylko kilka architektonicznych znaków, które są rzeźbiarskie i bardzo mocne w wyrazie.
Z nich najbardziej charakterystyczna jest czterdziestometrowa krzywa wieża. Uwolniony plac ma kiedyś, zdaniem projektantów, stać się placem miejskim, agorą, miejscem spotkań, jakich w Gdańsku nadal brakuje. – Budynek muzeum przez wielu jest kojarzony właśnie z przekrzywioną wieżą – mówi Jacek Droszcz. Projektantom zależało, aby stworzyć rzecz absolutnie unikalną i enigmatyczną, która bezpośrednio „nie kojarzy się z niczym”. Bazyli Domsta w swoim notesie zbiera skojarzenia, jakie budzi ta niepokojąca rzeźba. Jednym przypomina walący się dom, innym tonący okręt, jeszcze innym kojarzy się z pociskiem, zaporą czy bunkrem. To może zbyt dosłowne wojenne skojarzenia. Są też inne. Przeszkolona wieża, wieczorami mocno rozświetlona, jest widoczna z kilkuset metrów. Świetnie się prezentuje z mostu Krowiego w osi Motławy, na wysokości Głównego Miasta. Rozświetlony punkt, jak latarnia morska, może się kojarzyć z nadzieją.
•
Zagłębić w ziemię półtora hektara terenu (trapez o wymiarach zewnętrznych 193 na 133 m) jest nie lada wyzwaniem, zwłaszcza w ekstremalnych warunkach gruntowo-wodnych. Dno wykopu znalazło się na głębokości 18 m. Wykop jest obwiedziony metrowej grubości ścianami szczelinowymi, sięgającymi na głębokość 26 m. Warunki nie pozwalały na odcięcie wody gruntowej, dlatego wykop musiał zostać zabezpieczony tak zwanym betonowym korkiem. Odbyło się to w kilku fazach. Najpierw na całym obwodzie przyszłej konstrukcji zbudowano wspomniane ściany szczelinowe. Następnie z wykopu została usunięta pierwsza warstwa ziemi, do głębokości 4,5 m, a ściany zabezpieczono tymczasowymi kotwami na czas dalszych prac budowlanych. W trzeciej fazie wybrano kolejne warstwy gruntu i wykop został pogłębiony do 18 m. W trakcie wybierania materiału podchodząca woda sukcesywnie wypełniała wykop. Zjawisko to było przewidziane i odbywało się pod kontrolą. Od pewnego momentu dalsze pogłębianie odbywało się z poziomu ustabilizowanej stojącej wody, z kilku jednostek pływających (pogłębiarek). Następnie wykonano w dnie około tysiąca mikropali jako przygotowanie do betonowania podwodnego. Korek (warstwa niezbrojonego betonu grubości od 2 do 2,5 m) powstawał przy użyciu długiej rury wlewowej, której koniec był doprowadzony do dna wykopu. Mieszanka, wypływając z rury siłą grawitacji, osiadała na dnie i rozlewała się w promieniu ok. 2,5 m od wylotu urządzenia. Betonowanie trwało non stop 10 dni, 24 godziny na dobę. Betonowy korek skutecznie odciął dopływ wód gruntowych i ustabilizował podłoże pod przyszły fundament. Na koniec z wykopu została odpompowana woda. Pozwoliło to na wykonanie zbrojonej płyty fundamentowej grubości 1,5-2 m, zakotwionej przy użyciu wspomnianych mikropali. Dopiero w tak przygotowanej szczelnej wannie zrealizowano żelbetową, monolityczną konstrukcję muzeum. Ciekawostką jest, że na dwa lata przed zakończeniem prac budowlanych, bezpośrednio na płycie fundamentowej zostały ustawione pierwsze eksponaty: amerykański czołg Sherman i sowiecki T-34. Czołgi, ze względu na gabaryty, musiały się znaleźć na dole odpowiednio wcześnie, zanim podziemna konstrukcja została przykryta stropodachem. Operacja instalowania czołgów w surowym wykopie na placu budowy, prowadzona z udziałem olbrzymich dźwigów, filmowana, fotografowana i komentowana w mediach, okazała się, trochę przypadkowo, znakomitą reklamą muzeum.
•
Na plac przed muzeum (ściślej biorąc – dach nad podziemnym budynkiem) wchodzimy jak na okręt, po mostku przerzuconym nad bocznym odgałęzieniem Motławy. Skojarzenie z wejściem na zacumowany statek, po trapie, z nabrzeża, nasuwają się same. Z placu, stojąc bezpośrednio nad muzeum, schodzimy kilkadziesiąt stopni w dół, aby w przeszklonej wieży, na poziomie minus 4,5 m znaleźć się na poziomie recepcji. Kolejne 10 m w dół pokonamy schodząc betonową klatką schodową. Wzrok ogarnia teraz całą przestrzeń, od czeluści po wyższe piętra wieży. Majestatyczne schody prowadzą prosto w dół jako jeden bieg, bez żadnych zakrętów czy załamań. Czuć, że klatka schodowa w muzeum jest nie tylko systemem komunikacyjnym, którego w budynku o wielu kondygnacjach zwyczajnie nie da się uniknąć. Jest pełną gębą teatrem, spektaklem granym z rozmachem. Wzbudza pokorę. Jest ostentacyjna. Znać, że autorom zależało na onieśmieleniu zwiedzających ogromem założenia, i że to się udało. Po zejściu na najniższy poziom wchodzimy na ekspozycję. Kręgosłupem wystawy o drugiej wojnie światowej jest betonowy korytarz, centralna oś muzealnego założenia. Korytarz przypomina ulicę, z której co kilka metrów odchodzą boczne uliczki w lewo i w prawo. Scenariusz opiera się bowiem na schemacie, w którym wejścia do kolejnych sal i wyjścia z nich zaczynają się i kończą w tym samym korytarzu. Z osi rozpoczyna się poznawanie kolejnych przestrzeni i na osi się kończy. Zwiedzamy kolejne sekcje, by zawsze wrócić w przestrzeń podziemnej ulicy. Można tu przysiąść na ławach (betonowych, a jakże) i w przerwie chwilę odpocząć przed dalszą drogą. Nie trzeba dodawać, że podziemny korytarz posiada równie monumentalny wyraz jak prowadząca do niego klatka schodowa. Betonowe ściany mają 14 m wysokości, a przestrzeń jest doświetlona naturalnym światłem z poziomu stropodachu. Dla wtajemniczonych: podziemna oś muzeum idzie dokładnie po śladzie przedwojennej ulicy Wielkiej (Grosse Gasse), największej na Wiadrowni. Jest to ukłon architektów przed przeszłością. Poprzedzające budowę badania archeologiczne odsłoniły dawny układ ulic i wraz z nimi warstwę starej kostki brukowej. Materiał został zachowany i wbudowany w ślad ulicy – tyle że 14 m niżej.
•
Do muzeum przychodzi się nie dla architektury, a przynajmniej nie przede wszystkim. Sednem muzeum jest wystawa o wojnie, ale jej omówienie wymaga analizy, na którą nie ma tu miejsca. Przechodząc z sali do sali, łącząc ze sobą kolejne fakty, zdajemy sobie sprawę, z iloma wątkami i z jak obszerną historią mamy do czynienia. Dlatego tylko jedna uwaga dotycząca sposobu prezentacji tej wielowątkowej opowieści, a nie jej meritum. Twórcom udało się zachować zbawienną równowagę między dwiema koncepcjami, jak powinna wyglądać współczesna wystawa. Pierwszą koncepcją jest modne w ostatnich latach muzeum narracyjne ze specjalnie projektowaną, różnorodną, zawsze atrakcyjną scenografią, wszechobecnymi multimediami, sferą dźwięków i poczuciem, że człowiek zanurza się w opowieść jak w wodę; że muzeum odbiera dosłownie wszystkimi zmysłami. Podejście takie jest uzasadniane obawą przed nudą. Oprawa góruje tu nad konkretem, czyli eksponatami. Drugie podejście, bardziej tradycyjne i jeszcze do niedawna uważane za niemodne, to muzeum, w którym najważniejsze są właśnie eksponaty, czyli rzeczy. To tradycyjne podejście znów nieśmiało wraca, zwłaszcza w muzeach sztuki, gdzie przestaje się szukać na siłę dodatkowych atrakcji. Rzeźby, rysunki, obrazy czy inne przejawy kultury materialnej mówią same za siebie i potrafią się bronić bez scenograficznych podpórek. W Muzeum II Wojny Światowej oprawa ma znaczenie, ale wydaje się nienachalna. Scenografii jest tyle, ile trzeba, i twórców nie poniósł szał uatrakcyjniania wojny. Dużo uwagi poświęcili autentycznym eksponatom – świadkom historii. Nie tylko militarnej (tych nie brakuje), ale tej związanej z okupacjami, terrorem, oporem, konspiracją, życiem codziennym i udręką ludności cywilnej. Świadectwa te, pokazujące wojnę w różnych odsłonach, są przerażające i bardzo trudne do zniesienia dla widza. Jest tych autentycznych eksponatów ponad dwa tysiące, w tym szczególnie wzruszające pamiątki osób prywatnych, przechowywane przez dekady w domowych archiwach i przekazane w depozyt nowo powstałemu muzeum.
Paweł Pięciak
•
Autorzy Muzeum II Wojny Światowej: Studio Architektoniczne Kwadrat Jacek Droszcz, architekci Jacek Droszcz, Bazyli Domsta, Andrzej Kwieciński, Zbigniew Kowalewski. Projekt ekspozycji: Tempora SA.
Architektura wnętrz: LOFT Magdalena Adamus. Architektura krajobrazu: Studio Architektoniczne Kwadrat Jacek Droszcz. Konstrukcja: PG PROJEKT Biuro Projektów Paweł Gębka. Generalny wykonawca: konsorcjum firm WARBUD SA i Hochtief, Soletanche Polska (stan „0”). Powierzchnia terenu – 17 095 m², powierzchnia zabudowy – 4465 m², powierzchnia użytkowa – 36 058 m², powierzchnia całkowita – 57 386 m², kubatura – 259 035 m³. Projekt konkursowy 2010, data realizacji 2012-2017