Aktualności / Opuszczona katedra
Sens wydarzenia, jakie miało miejsce w listopadowy wieczór 2015 roku, mogą w pełni zrozumieć tylko mieszkańcy Lublina. Cztery tysiące osób zgromadziło się na placu Teatralnym, mimo że nie odbywało się żadne wielkie wydarzenie artystyczne ani nie otwierano jeszcze żadnej spektakularnej inwestycji. Najzwyczajniej rozbierano płot, który oddzielał miasto od pewnej budowy, której finał zbliżał się do szczęśliwego końca. Akcja rozbierania ogrodzenia została nazwana „obaleniem muru lubelskiego” na wzór obalenia muru berlińskiego i dla wielu lublinian w wieku czterdzieści plus w tym określeniu nie było specjalnej przesady. Spędzili dzieciństwo, wychowali się, chodzili do szkół i na uniwersytet, a później do pracy, przechodząc codziennie w cieniu niedokończonej inwestycji, która stała niewzruszona w najbardziej reprezentacyjnym, poza Starym Miastem, miejscu Lublina.
Historia inwestycji, do której przylgnęło wymyślone chyba przez samych mieszkańców określenie Teatr w Budowie, sięga lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Planowano wtedy zbudować średniej wielkości teatr na około 500 miejsc. Kolejna dekada, epoka sukcesu Edwarda Gierka, podniosła stawkę. W 1972 roku Wojewódzka Rada Narodowa i Wojewódzka Komisja Planowania podjęły decyzję o budowie teatru operowego o powierzchni 40 tys. m kw., z salą widowiskowo-kongresową mogącą pomieścić 1000 osób. Miał to być jeden z największych budynków widowiskowych w Europie. W ogólnopolskim konkursie architektonicznym zwyciężył projekt prof. Stanisława Bieńkuńskiego z Warszawy. Dla teatru wybrano rzeczywiście wspaniałą lokalizację, a o jej znaczeniu świadczy nie tylko to, że bezpośrednim sąsiadem od frontu był gmach komitetu wojewódzkiego PZPR. Patrząc na mapę Lublina, widzimy, że plac Teatralny jest swego rodzaju zwornikiem energii płynących z kilku stron. Stoi bezpośrednio przy Alejach Racławickich, które są przedłużeniem Krakowskiego Przedmieścia, a obie ulice stanowią kręgosłup miasta. Może jeszcze ważniejsze jest to, że bezpośrednio za placem zaczyna się dzielnica uniwersytecka, z powojennymi budynkami Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, a niektóre z nich znalazły już swoje miejsce w historii polskiego modernizmu. Idąc przez plac Teatralny, przechodzimy w pewnym sensie pomiędzy starym a nowym Lublinem. Lublinem historycznym, rozwijającym się do drugiej wojny światowej i Lublinem modernistycznym. Przez cztery dekady pokolenia studentów zmierzających na swoje uczelnie musiały mijać płot i stojącą za nim martwą budowę porzuconą w stanie surowym.
•
Porzuconą, mimo że początki wyglądały bardzo obiecująco. W święto 22 lipca 1974 roku pierwszą łopatę na budowie wbił sam wicepremier rządu PRL Mieczysław Jagielski. Teatr w Lublinie był rzeczywiście, a nie na niby, jednym z priorytetowych zadań epoki gierkowskiej w tak zwanej Polsce Wschodniej, ubogiej w duże inwestycje infrastrukturalne czy kulturalne, którymi można się chwalić. Ogrom zadania, rozłożonego na kilka lat, spowodował jednak, że niedokończona budowa podzieliła los polskiej gospodarki w końcu lat siedemdziesiątych i w latach osiemdziesiątych. Kryzys gospodarczy wstrzymał wszystkie prace. Skromne państwowe środki przeznaczano na utrzymanie i zabezpieczenie murów. Ruina szpeciła miasto, ale wrosła w świadomość ludzi jak choroba, która męczy, ale której nie da się przezwyciężyć. Nadzieja na dokończenie budowy pojawiła się w połowie lat dziewięćdziesiątych, po przemianach ustrojowych w Polsce. Przyniosła jednak połowiczne rezultaty. Z potężnej nieukończonej kubatury została wydzielona niewielka, mniej więcej czwarta część. Udało się ją zaadaptować na filharmonię i teatr muzyczny. Nowy projekt przygotował Stanisław Fijałkowski. Mijały kolejne lata. Dopiero w 2007 roku władze województwa lubelskiego powołały do życia instytucję pod nazwą Centrum Spotkania Kultur i rok później ogłosiły międzynarodowy konkurs architektoniczny na dokończenie i przebudowę całego obiektu. Spośród 41 nadesłanych prac pierwszą nagrodę i 150 tys. zł otrzymało lubelskie biuro Stelmach i Partnerzy.
•
Co adaptować? Co trzeba zburzyć? Co da się uratować jako świadectwo czasu? Odpowiedzi na te pytania będą kluczowe dla zrozumienia idei, która stała za wskrzeszeniem martwej budowy. Może najłatwiej byłoby zrównać z ziemią stalową konstrukcję i ceglane ściany, i zacząć od nowa, korzystając z zalet znakomitej śródmiejskiej parceli. Przecież lokalizacja, miejsce, a nie jakieś mury, jest tu największą wartością. Tymczasem zwycięska koncepcja, idąca za intuicjami zawartymi w regulaminie konkursu, zakładała zachowanie istniejącej substancji budowlanej i wkomponowanie jej w nową strukturę, odpowiadającą dzisiejszym normom technicznym. Zadanie karkołomne, ponieważ nie mogło się w pełni udać, ale na pewno fascynujące. Cel, jakim było zachowanie śladów „ruiny” w nowej formie budynku, został przewrotnie osiągnięty. W nauce o piśmiennictwie używa się pojęcia palimpsest. Są to dawne rękopisy spisywane na kosztownych materiałach (jak pergamin), z których starano się usunąć wcześniej istniejący tekst, by napisać nowy. Stary tekst nie zawsze jednak ginął bezpowrotnie. Na zachowanych manuskryptach można dziś odnaleźć ślady kilku tekstów pisanych w różnych epokach. Teatr w Budowie jest przez swojego projektanta nazywany architektonicznym palimpsestem. Podstawowa intencja była taka, aby jak najwięcej z budowlanego „manuskryptu” zostawić, ale co da się rzeczywiście zostawić – okazywało się dopiero w trakcie badań technicznych na miejscu. O atmosferze budynku miały decydować wyeksponowane ceglane ściany i stalowa konstrukcja z lat siedemdziesiątych. Nie udało się jednak zachować tej najważniejszej konstrukcji – dużej sali operowej. Inwentaryzacja obiektu wykazała, że w trakcie budowy popełniono błędy konstrukcyjne i rzetelna ocena wytrzymałości takich elementów, jak dźwigary czy węzły, jest po trzydziestu latach praktycznie niemożliwa. Strukturę sali widowiskowej zbudowano na nowo w żelbecie, ale została przywrócona namiastka atmosfery, powidok pierwotnej struktury. Pozostawiono fragmenty stalowych podpór, a trzy wysokie ściany otaczające salę zostały wymurowane z cegły rozbiórkowej połączonej zwyczajną zaprawą murarską. Niekończące się pionowe płaszczyzny surowych (a nawet ręcznie młotkowanych) cegieł ciekawie korespondują z przyległymi przestrzeniami, które zostały w całości wykonane w betonie architektonicznym. Dolne i górne foyer, monumentalne klatki schodowe i sąsiadujące z nimi miejsca w ogromnym gmachu – są popisem pracy z betonem. Ponaddwudziestometrowej wysokości betonowe patio z suchym basenem na parterze jest tak sterylne, bezgłośne i ascetyczne, że mogłoby się znaleźć w podręczniku architektury japońskiej. Nowej strukturze budynku na każdym kroku towarzyszą elementy starej konstrukcji, ale tak połączone, że nie jesteśmy do końca pewni, które elementy pochodzą z oryginalnej, adaptowanej „ruiny”, a które powstały zaledwie wczoraj. Rozróżnienie, co pochodzi z lat siedemdziesiątych, więc stało na deszczu i mrozie przez cztery dekady, a co zostało zbudowane współcześnie, jest tym trudniejsze, że całe wnętrze budynku jest bardzo surowe i ascetyczne. Sprawia wrażenie „chropowatości” lub „niewykończenia”.
•
Podobne odczucia towarzyszą nam, gdy idziemy tak zwaną aleją kultur. Musimy pamiętać, że Teatr w Budowie nie jest tylko teatrem. Duża sala widowiskowa (operowa) oraz jej otoczenie to tylko część kompleksu, którego powierzchnia całkowita wynosi prawie 40 tys. m kw. W istocie stało się tak, jak pierwotnie planowano: mamy do czynienia z jednym z największych budynków przeznaczonych na cele kulturalne w Europie. Aleja kultur jest długim na 60 m pasażem, kręgosłupem, który przecina budynek wzdłuż zachodniej pierzei, dokładnie na linii północ-południe. Została zbudowana z żelbetowych ścian wysokich na 20,8 m. Na kolejnych piętrach znalazły tu swoje miejsce instytucje kulturalne, fundacje, przeróżne inicjatywy artystyczne związane z Lublinem. Znakomitą ideą jest, że aleja kultur pozostaje miejscem dostępnym prosto z ulicy. Postronni są tu mile widziani. Aleja może służyć za zwykły komunikacyjny skrót (ulicę, tyle że przykrytą szklanym dachem) dla ludzi idących od strony Alei Racławickich w stronę miasteczka akademickiego. A kto ciekaw, może tu wejść i spędzić więcej czasu. Jest oferta kulturalna, powoli rozwija się gastronomiczna. Odchodzące od alei drogi, przejścia, korytarze – wszystko jest otwarte dla ludzi z miasta. Także reprezentacyjne pomieszczenia otaczające salę operową są dostępne dla każdego w ciągu dnia i jest to ewenement na tle funkcjonowania instytucji kultury w Polsce. Budynek zachęca do odwiedzin i jest odwiedzany. Na trzech poziomach dachów (+15, +25, +35 m) powstały wiszące ogrody z endemicznymi roślinami. Spacerujemy „podniebnymi” galeriami zbudowanymi wyłącznie ze szkła (użytego tu, po obliczeniach, jako materiał konstrukcyjny). Jest szansa, że umiejętnie prowadzone Centrum Spotkania Kultur stanie się dla Lublina tym, czym dla warszawiaków jest od lat Biblioteka Uniwersytecka na Powiślu: ulubionym miejscem towarzyskich spotkań, spacerów czy po prostu zwykłego, niezobowiązującego spędzania wolnego czasu.
Osobnym tematem są elewacje. Nie ingerowano w tylną część budynku (od ul. Skłodowskiej-Curie), która uzyskała kształt w latach dziewięćdziesiątych na potrzeby filharmonii i teatru muzycznego. Jest i pozostanie świadectwem tamtego czasu. Pozostałe fasady zostały opracowane na nowo. Widzimy elewacje wschodnią i zachodnią, zbudowane z setek podobnych do siebie jasnych betonowych kolumn. Ten rytmiczny, powtarzający się motyw, tak ważny dla budynków projektowanych przez Bolesława Stelmacha, odwołuje się z jednej strony do klasycyzmu, jego ładu i monumentalizmu. Budynek klasyczny jest niejako z definicji budynkiem reprezentacyjnym i poważnym. Podkreśla rangę swoją i miejsca. Był stylem budynków publicznych w międzywojennej Polsce, takich jak Muzea Narodowe w Warszawie i Krakowie. Z drugiej strony sam architekt mówi, że regularne pionowe rytmy są dla niego raczej reminiscencją… wiejskich drewnianych płotów z okolic Nałęczowa, gdzie na co dzień mieszka. Wiejskie płoty powstają wyłącznie z praktycznej potrzeby i z materiałów będących dosłownie w zasięgu ręki. Ich zwyczajność, pospolitość, czysta użytkowość mają przypominać o rzeczach, które są ważne, gdy idzie o architekturę – to szukanie abecadła, absolutnie podstawowych, najbardziej elementarnych relacji czy proporcji. Gwoli statystyki, betonowe trejaże elewacji Teatru w Budowie zostały zbudowane z 6,95 km elementów strunobetonowych. Inny charakter ma frontowa elewacja budynku. Otwiera się na plac Teatralny, który stał się tętniącą życiem nową miejską przestrzenią. Przed właściwą szklaną fasadą powstała druga, odsunięta od budynku. Została złożona z tafli zimnego, klejonego szkła, ułożonych na kształt rybiej łuski, na pajęczynie lin ze stali nierdzewnej. W pustej przestrzeni między dwiema szklanymi skórami budynku zainstalowano sieć kabli obsługujących multimedialny ekran, wykorzystywany do wieczornych projekcji. Na placu ustawiono betonowe meble miejskie, a miejsce jest na co dzień chętnie wykorzystywane przez miłośników akrobacji na rowerach i deskorolkach.
•
Spośród sześciu obiektów, nagrodzonych w ciągu ostatnich osiemnastu lat w konkursie „Polski Cement w Architekturze”, a zaprojektowanych przez Bolesława Stelmacha z zespołem, aż cztery stoją w Lublinie. Skromnym początkiem było wyróżnienie dla budynku biurowego Telekomunikacji Polskiej przy ul. Chodźki w IV konkursie; drugą nagrodę w XI konkursie otrzymała, stojąca na skraju Starego Miasta, rozbudowa Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Łopacińskiego, a pierwszą nagrodę w XVII konkursie zdobył Lubelski Park Naukowo-Technologiczny stojący na obrzeżach miasta w dzielnicy Majdanek. Ostatnim lubelskim zwycięzcą jest Teatr w Budowie, największa jak dotąd realizacja w historii pracowni, nazywana przez samego autora „opuszczoną” lub „porzuconą” katedrą. Parafrazując Czesława Miłosza: szczęśliwe miasto, które ma swojego architekta.
Paweł Pięciak