Aktualności / Mocne pomysły są moją siłą
– Boli mnie, że w Polsce w każdej dziedzinie powielamy rzeczy, które ktoś gdzieś wymyślił. Strach przed myśleniem, przed użyciem własnego mózgu, przed kreacją, jest okrutny – mówi architekt Robert Konieczny.
– Jakie są ideowe podstawy Pańskiej architektury?
– Dla mnie w architekturze najważniejszy jest pomysł. Projektowanie oparte o pomysł. Brzmi banalnie, ale proszę mi wierzyć, że jest to niezmiernie trudne. Na rynku europejskim pojawiła się książka Hansa Ibelingsa, krytyka architektury, który opisuje to, co się zdarzyło od końca XIX wieku do współczesności, analizuje, rozbiera na czynniki pierwsze. Jest tam dział poświęcony najnowszym dokonaniom i tak się składa, że moja pracownia jest wymieniona jako jedyne biuro z Polski. Co ciekawe, zostaliśmy włożeni w nurt konceptualizmu, co bardzo mi odpowiada. Chodzi o architekturę opartą o mocny koncept, z którego biorą początek wszystkie rozwiązania. Jesteśmy w nurcie konceptualnym obok wiodących biur europejskich.
– Proszę wytłumaczyć, co rozumie Pan przez pomysł. Pomysł może kojarzyć się dwuznacznie, z czymś jałowym, oderwanym od rzeczywistości, staniem na głowie.
– Takie rzeczy nie mają nic wspólnego z pomysłem. Zrobić dziwactwo da się od jednego strzału. Dobry pomysł odpowiada na wszystkie problemy projektu; wszystkie czynniki, które mamy spełnić, zostają spełnione. Obiekt ma być perfekcyjny i jest; przestrzeń, bryła, kontekst, funkcja, to wszystko ma działać i działa. Właśnie kiedy wpada się na dobry pomysł, kiedy pojawia się mocna idea, to wtedy – często o tym mówię – projekt zaczyna układać się sam. Mam wtedy wrażenie, że bez wysiłku dochodzimy do kolejnych etapów. Oczywiście, tak naprawdę wysiłek jest ogromny i nadal ciężko się pracuje, ale ta zasada budynku, ten szkielet jest tak silny i tak mocno określony, że wszystko z niego wynika.
– Pierwsza rzecz, na którą każdy zwróci uwagę, to kształt Pańskich domów. Ich bryły. One niosą bardzo silny przekaz. Jak powstają?
– To są rzeczy mocno przemyślane i logiczne. Na początku zawsze jest rozmowa z inwestorem, zwiedzanie nie tylko działki, ale i otoczenia. Powstaje jakby baza danych, która zawiera oczekiwania klienta i informacje o kontekście, historie związane z miejscem i inne ważne dla projektu informacje. W tym momencie rozpoczyna się już praca nad projektem, czyli szukanie głównego pomysłu, idei, która będzie spinać wszystko w jeden sprawnie działający organizm. Na tym polega projektowanie konceptualne. W tym jest cały numer, że kiedy się wpada na ten mocny, właściwy pomysł, to wtedy wydaje się on tak oczywisty i jedyny, że przychodzi do głowy myśl: „jak mogłem wpaść na to dopiero teraz, przecież dziecko by na to wpadło”. Takie koncepty są najlepsze i proszę mi wierzyć, najtrudniejsze do znalezienia. Czasami znalezienie takiego pomysłu jest szybkie, a czasami wiąże się z bardzo żmudną pracą i – powiedzmy sobie szczerze – nie każdemu będzie to dane.
– Nie każdy pomysł musi być dobry. W jaki sposób weryfikuje Pan pomysły?
– Jeżeli koncept nie jest mocny, to później podczas pracy wychodzą problemy. Czujemy, że pracujemy nad rozwiązaniami, które są naciągane. Znam dobrze to uczucie… Wtedy odrzucam rozwiązanie. Dobry pomysł jest odpowiedzią na wszystkie problemy. Jest sednem projektu, jego sensem, motywem przewodnim, który potem organizuje wszystko. Bez sedna projekt traci sens. Znalezienie sedna jest – w pewnym sensie – początkiem i końcem projektowania. W chwili, gdy znajdujemy ten motyw przewodni, mówię współpracownikom, że skończyliśmy projektowanie. To jest skrót myślowy. Projektowanie trwa, ale teraz będziemy tylko odrzucać zbędne rzeczy, zbędne elementy. Architektura jest zawsze odejmowaniem, nigdy dodawaniem. Zawsze odejmujemy rzeczy zbędne, żeby zbliżyć się do sedna.
– Teza o odejmowaniu pojawia się w teorii sztuki i jest przekonująca. Widać ten proces w rzeźbie, ale nie tylko.
– Architektura bywa sztuką, sztuką użytkową. Odejmowanie jest cnotą, a dodawanie powoduje, że generalny zamysł zaczyna się rozchodzić. Staje się nieczytelny. Ładnie określił to Christian Kerez w związku z niedoszłym projektem muzeum sztuki nowoczesnej w Warszawie. Mówił o jądrze projektu, które może się rozmyć, jeżeli się pójdzie na daleko idące kompromisy. Wiem, że kiedy ludzie patrzą na moje rzeczy, to nie zawsze rozumieją koncept, nie wiedzą, z czego on wynika. To jest normalne. Ale zawsze czują zdecydowanie w moich budynkach. Właśnie zdecydowanie. Staram się, by zawsze były bardzo konkretne i zdecydowane, nierozmydlone.
– Największą krzywdą, jaką robi się Pańskiej architekturze, to pokazywanie jej w gazetach, Internecie i albumach jako rzeczy dziwne, oderwane od rzeczywistości, nieosiągalne, dostępne dla zamożnych ludzi, do tego zdziwaczałych. Nie uważa Pan, że Pańskim sukcesem by było, gdyby te rozwiązania stały się popularne w wersji dla przeciętnie zamożnego Polaka, który chce sobie postawić dobry dom? Jakość przestrzeni by się podnosiła.
– Mnie się też marzy, żeby projektować osiedla dla mniej zamożnych ludzi, fajnie układać przestrzeń, nawet w tej niedrogiej, dosyć prostej, często socjalnej architekturze. Dać ludziom coś fajnego. Tylko że nikt do mnie nie przychodzi z tym tematem. Nie ma świadomości dobrej architektury wśród deweloperów, którzy może i przychodzą, ale nie jest to, że tak powiem, pielgrzymka masowa, bo często się rozbija o pieniądze. Nie można myśleć za darmo, bo trzeba będzie zamknąć biuro. W Polsce naprawdę nikt nie rozumie, że warto zapłacić za myślenie ciut więcej, żeby otrzymać nieporównywalnie – podkreślę to słowo dwa razy – nieporównywalnie lepszy produkt. W skali inwestycji jest to kropla w morzu. Kiedy patrzę na mieszkaniówkę w Polsce, na rozwiązania, wnętrza, rzuty, to jest to żałosne. Jest to masakra, pozytywne przykłady policzę na palcach dwóch rąk. Reszta to rzeczy robione na kolanie, często przez zdolnych architektów, którzy nie cenią swojej pracy. Sprzedają się za półdarmo, więc muszą pracować bardzo szybko. Nie mają czasu na myślenie, czyli ta pierwsza koncepcja, słabo przemyślana, staje się projektem budowlanym, wykonawczym. Koncepcje powstają błyskawicznie. Taka jest standardowa procedura na naszym rynku.
– Przepraszam za idealizm (śmiech), ale ma Pan pozycję w środowisku, czy nie myślał Pan o rozszerzeniu swojej działalności w kierunku domów bardziej typowych, masowych, jak z katalogu, tylko zwyczajnie lepszych niż z katalogów zalegających kioski z prasą? Zaprojektował Pan przecież jeden „dom typowy”, dla indywidualnego klienta, ale z zamiarem powielania.
– Widzi pan, jeden dom, z którego na szerszą skalę na razie nic nie wyszło. Robię różne rzeczy, moje wywiady, publikacje w „Muratorze”, temu służą, żeby trafić do ludzi. Niektórzy przeczytają i przyjdą, ale nadal jest to małe grono. Nie trafiłem pod strzechy. Jeżeli mamy podnieść jakość przestrzeni w Polsce, która jest koszmarna, to mogę tylko apelować do mojego środowiska, żeby nie sprzedawać się za półdarmo. Gdyby to wszystko, co się buduje w Polsce, a buduje się dużo, robili przyzwoicie opłaceni architekci, to mieliby czas na myślenie. Pracy i tak wystarczy dla wszystkich. Każdy mógłby się skupić na kilku rzeczach, a nie przerabiać architekturę hurtowo. Byłoby lepiej. Uważam, że trzeba zmiany wprowadzić też odgórnie, czyli zmienić nieszczęsne prawo o zamówieniach publicznych, które jest źródłem zła. Projektuje się najtaniej i buduje się najtaniej, więc drogi się rozsypują, budynki są niefunkcjonalne, a domy się rozpadają. Pierwszy krok do uzdrowienia: wprowadzić prosty zapis, że w przetargu skreślamy najdroższego i najtańszego wykonawcę.
– Opowiadając o własnych projektach, zawsze podkreśla Pan ich innowacyjność. Co to znaczy?
– Myślenie innowacyjne generuje rozwój, siebie samego, pracowni, architektury jako takiej. Trzeba szukać nowych rozwiązań, żeby architektura szła do przodu i nie tylko architektura, dotyczy to wielu dziedzin. Boli mnie, że w Polsce w każdej dziedzinie powielamy rzeczy, które ktoś gdzieś wymyślił. Przenosimy na własny grunt w sposób najczęściej nieudany. Proszę zapytać kogokolwiek, kto jest znawcą we własnej dziedzinie, naukowca, architekta etc., każdy panu powie, że u nas prawie wszystko się importuje. Myśli też się importuje. Strach przed myśleniem, przed użyciem własnego mózgu, przed kreacją, jest okrutny. Czy trudno jest ruszyć własną głową? Nie, ale trzeba przełamać kompleksy, które mocno w nas siedzą. Plus brak wiary we własne możliwości, mimo że tak wielu ludzi ma talent, tylko boi się z niego korzystać. W polskiej architekturze wszystkie idee, formy, budynki są zapożyczone i nic dziwnego, że nie ma nas na mapie światowej architektury. Ostatnio rozmawiałem z Ewą Porębską, która pracowała w jury międzynarodowej nagrody Miesa van der Rohe. Wyraźnie powiedziała, że polska architektura będzie mieć szansę na przebicie się tylko wtedy, jeśli będzie innowacyjna. Nie wtedy, kiedy będzie piękna, o ładnych proporcjach, choć są to ważne rzeczy, i daj Boże, żeby tylko taka architektura w Polsce była… Ale na świecie zaczniemy się liczyć, jeżeli będziemy innowacyjni, a nie wtórni.
– Kończył Pan studia w Gliwicach, pracuje Pan w Katowicach, dużo się mówi o śląskiej szkole architektury. Czuje się Pan związany z tym zjawiskiem?
– Śląska szkoła architektury to dla mnie szukanie rozwiązań logicznych. Zdarzało się, że ludzie, którym dokładnie tłumaczyłem, na czym polegają moje pomysły, byli zawiedzeni. Myśleli, że to były natchnione strzały, że siedziałem i nagle trafił mnie grom z jasnego nieba. Gdy się okazywało, że to rozwiązania logiczne, pragmatyczne, życiowe, byli zawiedzeni. Jak to, tylko tyle? Tak, tylko tyle. Albo aż tyle. Dobrze, że odbiorcy mogą interpretować moją architekturę na wiele sposobów, ale same rozwiązania są proste, bo takie rzeczy są najlepsze. Można powiedzieć, taki pragmatyzm pomieszany z włoskimi genami, które posiadam. Podobno tylko Japończycy i Włosi mają zdolność do dobrego dizajnu, do wyczuwania fajnych form. Mam w sobie trochę włoskiej krwi i wyczucia, na którym jednak nie bazuję. Bazuję na logice, a wyczucie później dochodzi do głosu.
– Ale czym jest ta śląska racjonalność?
– Gdyby patrzeć tylko na takie parametry, jak cena, proste wykonanie, to moje projekty nie zawsze je spełniają. Są to często rozwiązania unikatowe, trudne w wykonawstwie, ale absolutnie logiczne i wytłumaczalne. Nie jest to śląski pragmatyzm aż do bólu. Śląska szkoła architektury uczy dobrych rzemieślników. Tylko tyle i aż tyle, bo większość polskich uczelni przygotowuje szalonych huzarów, którzy często zaśmiecają przestrzeń. A tutaj uczy się umiaru, skromności, prostoty. Efektem ubocznym jest to, że ludzie, którzy mają ponadprzeciętne zdolności, a nie mają siły przebicia, mogą zostać trochę ograniczeni myślowo, twórczo. Jednak ci, którzy mają dar Boży, siłę przebicia, są w stanie, kończąc architekturę w Gliwicach, rozwinąć się bardziej niż absolwenci innych uczelni.
– Gdzie w Pańskiej architektonicznej hierarchii jest miejsce na materiał budowlany?
– Z racji konceptualizmu, o którym mówiłem, materiał ma dla mnie znaczenie wynikowe. Poznałem wiele technologii, od szkieletów drewnianych, stalowych, przez rzeczy murowane, kończąc na monolitycznych i prefabrykowanych. Doszedłem do wniosku, że bardzo mało jest złych technologii, prawie ich nie ma, za to problem jest wtedy, gdy są źle wykonane. Żadnej technologii się nie boję, ale im dłużej projektuję, tym bardziej jestem pewny, że najważniejsze jest dobre wykonawstwo. Czasy są takie, że ludzie się przyzwyczaili do ładnych fotek zrobionych zaraz po zbudowaniu, a potem są rozczarowani obiektem, jak widzą go na żywo. Budynki często brzydko się starzeją. Kiedyś mniej przywiązywałem do tego wagę, teraz bardziej. Chociaż w mojej architekturze najważniejsze jest to, co się dzieje między ścianami, a nie ściany. Zawsze bardziej mnie interesowała przestrzeń, fajnie rozrysowany rzut, rozwiązanie problemu w sposób świeży, a dopiero potem ściany. One jednak muszą być bardzo dobrze wymyślone i wykonane. Czasem mówię żartem, że ściany muszą być atrakcyjne, forma musi być atrakcyjna, ponieważ z nimi jest jak z kobietą. Człowiek zwraca uwagę najpierw na zewnętrze, dopiero potem odkrywa to, co najlepsze, czyli interesujące wnętrze. Dlatego materiał nie jest dla mnie sednem, sednem jest przestrzeń, którą ten materiał, czyli te ściany, organizuje.
– Czy dom w Brennej, który ostatnio robi furorę, jest pierwszą realizacją, w której zastosował Pan beton na tak dużą skalę?
– W tym sensie, że beton widać – tak, ponieważ wcześniej na wielu budowach lał się beton. W innych domach jednorodzinnych beton jest przykryty materiałem elewacyjnym. Dom w Brennej buduję dla siebie i rodziny, więc zdecydowałem się na rzecz, która od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie, czyli beton, który jest konstrukcją i elewacją, a ocieplenie znajduje się w środku. Oczywiście, po prawie trzech latach budowy widzę, ile rzeczy mógłbym poprawić czy udoskonalić. Ten dom jest jednym wielkim eksperymentem, a innowacyjności jest w nim chyba za dużo (śmiech). Co do betonu, to jestem zwolennikiem zwykłego, standardowego betonu, który dla mnie jest współczesnym kamieniem, i tyle. Nie przekonuje mnie tak zwany beton architektoniczny. Beton ma swój własny wyraz. Jeśli chodzi o wykonawstwo, to w tej technologii nie ma żadnych cudów. Jestem całkowicie przekonany, że potrzebne są tylko trzy rzeczy: dokładność, dokładność i dokładność. Nic więcej. To, że w Polsce są problemy z technologią betonową i każdą inną, wynika stąd, że brakuje dokładności w pracy.
– Większość projektów Pańskich domów, o czym warto wiedzieć, odnosi się jakoś do domu-kostki, czyli domu z lat 60. i 70., epoki Gomułki i Gierka, bardzo popularnego kiedyś, a teraz chyba nielubianego przez ogół. Skąd to nawiązanie?
– Stąd, że w Polsce stoi tysiące takich domów i tworzą najbardziej typowy polski krajobraz. Może wolałbym pracować w Holandii, ale żyję w Polsce. Pomyślałem, że skoro cała Polska była kształtowana przez dom-kostkę, to chciałbym nawiązać do tego, a nie uciekać przed tym. Teraz ludzie kupują projekty domów: kolorowe, bajeczne, fatalne architektonicznie, chcą odreagować PRL. Z domem-kostką jest tak, że kiedy spojrzałem na zabudowę z takich klocków, to w niej był jednak porządek i ład. W perspektywie krajobrazu nie widzi się niedoskonałości technicznych, tylko całość, która wygląda dobrze. Nie chcę z tym walczyć. Chcę wpisać się w ten kontekst. Już w Domu z Ziemi Śląskiej i Domu Trójkątnym czerpałem z lokalnego krajobrazu kostek. Jeżeli się przymknie oczy, to moje domy i tamte domy tworzą jeden rytm, wszystkie trzymają wysokość, proporcję, linię zabudowy. Jest w tym wszystkim harmonia. Nie chcę się obrażać na dom-kostkę, chcę wykrzesać z tej idei tyle, ile się da. W chaosie architektonicznym i urbanistycznym, który panuje, te stare kostki wyglądają całkiem dobrze.
– Chciałbym Pana zapytać o przyszłość „domu typowego”, żeby twórczość Koniecznego nie była zamknięta w szklanej kuli, ale żeby ludzie średnio sytuowani, których jest coraz więcej, mieli dostępny, niedrogi, dobry projekt.
– I podnosili przy okazji rangę krajobrazu. Mój „dom typowy” był bardzo prostym projektem i nie mogę uwierzyć – à propos rozwiązań innowacyjnych – że nikt do tej pory nie zrobił domu, który jest na planie koła i ma dach dwuspadowy bezokapowy. Wydało mi się to tak oczywiste, że każde dziecko powinno na to wpaść. Ciekawe, że nikt nie wpadł. Taki dom dostosowuje się do każdego kształtu działki, co jest dużym problemem w przypadku domów typowych z katalogu, ponieważ one są mało ustawne. Tymczasem w moim projekcie wystarczy zachować przepisową odległość od granicy działki i przekręcić dom tak jak chcemy, względem stron świata. Jest bardzo ustawny. Jest ekonomiczny, energooszczędny, zajmuje niewiele miejsca, a ma duże wnętrze. Może być wykonany z każdego materiału z okolicy, bo materiał nie jest w nim najważniejszy, tylko rozwiązanie. Czyli wydawałoby się, że to dom genialny, a życie pokazało, że nie. Może nie byłem przygotowany na taki sukces, kiedy ukazał się w „Muratorze”, miałem setkę zapytań o projekt. Nie byliśmy przygotowani, nie mieliśmy projektu wykonawczego na sprzedaż. Sprawa trochę umarła.
– Podsumujmy: w Polsce będzie lepiej, gdy poprawi się architektura przeciętnych domów, a nie wtedy, gdy powstaną kolejne nadzwyczajne domy zaprojektowane przez Pana.
– Były pomysły, żeby kilka najlepszych czy najlepiej ocenianych polskich pracowni skrzyknęło się i zrobiło porządny katalog nowoczesnych dostępnych domów, ale jak pan widzi, jak zwykle nic z tego nie wyszło. Kiedy jestem w Danii, to krajobraz, przyroda etc. są takie same jak w Polsce, a jednak tam jest pięknie, a u nas nie. Zepsuliśmy nasz pejzaż, a oni potrafili o swój zadbać.
– Dziękuję za rozmowę
Paweł Pięciak
Życiorys
Robert Konieczny ma 43 lata. Prowadzi pracownię KWK PROMES w Katowicach. W ciągu kilku lat jego biuro stało się jednym z lepiej rozpoznawalnych miejsc na mapie polskiej architektury. Jest też rozpoznawalne w świecie. Rozgłos przyniosły Koniecznemu projekty domów indywidualnych. Każdy z nich był wydarzeniem, większość została obsypana prestiżowymi nagrodami. Dom z Ziemi Śląskiej został uznany za jedną z 20 ikon polskiej architektury po 1989 roku. Architektura Roberta Koniecznego jest doceniona i nagradzana za granicą. Dom Aatrialny otrzymał tytuł House of the Year dla najlepszego domu mieszkalnego na świecie (2006). Architekt aż sześć razy był nominowany do europejskiej nagrody fundacji Miesa van der Rohe: za Dom z Ziemi Śląskiej, Dom Otwarty, Dom Aatrialny, Dom OUTrialny, Dom Bezpieczny oraz Dom Autorodzinny. W 2007 roku redakcja magazynu „Wallpaper” umieściła Koniecznego na liście „101 najbardziej ekscytujących nowych architektów na świecie”. Obecnie według projektu KWK PROMES buduje się m.in. budynek Muzeum Narodowego w Szczecinie. Architekt jest absolwentem Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej, mieszka w Katowicach.