Aktualności / W kierunku wyciszenia
– Staram się myśleć o środowisku i energii, ale zaczynam od kategorii podstawowych, jak lokalizacja domu, ustawienie względem stron świata. To już dużo daje – mówi warszawski architekt Mirosław Jednacz, który wśród swoich osiągnięć ma m.in. II nagrodę w konkursie Polski Cement w Architekturze.
– Pracownia Mirosława Jednacza to w sumie niewielka grupa ludzi, kiedyś mówił Pan, że to taka większa rodzina.
– U mnie obowiązuje model pracowni autorskiej, w której jest około dziesięciu osób, czyli taka większa rodzina. Taka ilość personelu pozwala mi panować nad procesem projektowym. Jestem zaangażowany w każdy projekt, nad wszystkim staram się czuwać, choćby chodziło o najdrobniejszy detal. Nie chcę prowadzić pracowni jak biznesu, gdzie jestem dyrektorem, ustala się przeroby, kwoty zysku itd. Nie mogę sobie wyobrazić siebie jako architekta-autora, którego rola sprowadza się tylko do firmowania projektu. Staram się jak najwięcej projektować, bo to lubię, ale wokół tego i tak jest cała sfera niepożądanych czynności, które trzeba wykonać. Ta bardzo przyjemna część, która się ogranicza do projektowania, to dziesięć, dwadzieścia procent mojej pracy, reszta to ciągłe zmaganie się z biurokracją naszego państwa.
– Czym jest dla Pana architektura w praktyce?
– Architektura w praktyce to dla mnie proces projektowy, który odbywa się przy desce kreślarskiej i w komputerze w taki sposób, abym mógł mieć nad nim kontrolę do końca, aby później ograniczyć do minimum liczbę problemów na budowie, żeby nie być zaskoczonym i nie podejmować nagłych i nieprzemyślanych decyzji w trakcie realizacji. Nie lubię sytuacji „jakoś tam będzie”. Staram się, żeby wszystko, co da się przewidzieć, było przeze mnie rozwiązane jeszcze w biurze. Wtedy margines luzu jest minimalny. Dużo czasu i energii pochłania na przykład to, że my dokładnie sprawdzamy zastosowane w projektach rozwiązania techniczne. Nie znamy się na wszystkim, ale takie sprawdzenie i koordynacja branżowa pozwalają zespołowi lepiej poznać zagadnienia spoza architektury, które są związane z projektem.
– W czym pomaga dbałość o szczegóły?
– To pozwala mieć nadzieję, że realizacja będzie zbliżona do projektu. Mówię o pilnowaniu szczegółów ze względu na odpowiedzialność, która ciąży na architekcie, nad każdą jego kreską. Projekt, a w związku z tym i architekt zostaje poddany ocenie dopiero po zmaterializowaniu się koncepcji. Dopiero realizacja pozwala na wydanie werdyktu. Dlatego, jak mówiłem, ważne jest przewidywanie, a to z kolei wymusza dbałość o szczegóły. Gdybym miał możliwość, robiłbym same koncepcje, same projekty ideowe, a resztę spraw technicznych zleciłbym komuś innemu. Praca nad każdym projektem konkursowym jest dla mnie jak świeży oddech. Przykładem może być konkurs na Muzeum Historii Polski, gdzie w drugim etapie mieliśmy pewną swobodę działania, bez potrzeby myślenia o sprawach materialnych. To jest sama radość bycia architektem.
– Który z Pana projektów był szczególnie trudny, jeśli chodzi o połączenie architektury i technologii?
– Najtrudniejszy był chyba projekt biurowca dla Poczty Polskiej w Warszawie, który pomyśleliśmy jako budynek energooszczędny i inteligentny, chociaż nie lubię tych słów. Myślenie o budynku energooszczędnym w tym wypadku nie polegało na nafaszerowaniu go wszystkimi nowinkami technologicznymi, ale na wykorzystaniu znanych czynników istniejących w naturze, poczynając od samego usytuowania budynku względem stron świata. Ponadto staraliśmy się wykorzystać różnicę ciśnień powodującą naturalny ciąg powietrza, czyli po prostu wiatr, który miał chłodzić dach budynku i urządzenia techniczne. Zaprojektowaliśmy dach dwupoziomowy, pulpitowy. Ten permanentny przeciąg dodatkowo chłodził duże przeszklone atria. Poza tym budynek pobierał ciepło dzięki wykorzystaniu energii geotermalnej. System rur chłodząco-grzewczych na piętrach miał być wbudowany bezpośrednio w stropy. Dzięki temu zrezygnowano z typowej, klasycznej klimatyzacji. Kilka lat temu był to dość odważny projekt.
– I rzadko spotykany. Czy konwencjonalnie zaprojektowany budynek z definicji wymaga dużego dostarczania i odbieranie energii?
– Tak, ale o tym nikt otwarcie nie powie. Większość inwestorów wybiera sprawdzone rozwiązania ogólnie dostępne na rynku. Dobór urządzeń też jest bardzo „ekonomiczny”. Koszty eksploatacyjne na etapie projektu i realizacji często nie są brane pod uwagę, szczególnie w budynkach komercyjnych. Natomiast Poczta Polska okazała się inwestorem przewidującym. W projekcie, o którym wspominałem, podjęto temat energooszczędności. Obecnie dużo mówi się o zrównoważonym rozwoju, wprowadzone zostało świadectwo energetyczne, także świadomość inwestorów zmienia się na lepsze. W Polsce zaczynają pojawiać się budynki aspirujące do otrzymania certyfikatu LEED czy BREEAM.
– Ciekawi mnie mapa Pana zainteresowań. Pana architektura oczywiście nie bierze się z próżni, człowieka coś kształtuje, kieruje w jakąś stronę.
– Trafiłem na architekturę w stanie wojennym. W tym okresie dostęp do świata był ograniczony. Na szczęście biblioteka Politechniki Warszawskiej posiadała niezłe zbiory czasopism architektonicznych, które były uzupełniane z darów zagranicznych. W zasadzie to ja stan wojenny odreagowywałem, siedząc w bibliotece wydziału. To były ciężkie czasy nie tylko w sensie politycznym, ale ciężkie po ludzku. Spędzając całe dnie w bibliotece, znałem na pamięć wszystkie numery czasopism architektonicznych co najmniej z dekady. Znałem na pamięć okładki, mogłem nie pamiętać numeru, ale wiedziałem, gdzie co się znajduje. Wokół mnie był świat rzeczywisty, a tam na tych zdjęciach odnajdywałem zupełnie inny świat, kolorowy, różnorodny, niedostępny. Znajdowałem tam osobowości architektoniczne. Wtedy odkryłem Japończyka Tadao Ando z jego absolutną prostotą, a z drugiej strony Franka Gehry’ego z jego spontanicznością. Teraz rzeczywistość zmieniła się, ale wciąż szukam, odkrywam i znajduję nowe inspiracje. Pewno zmienił się sposób moich poszukiwań, na pewno zmieniła się dynamika. W ostatnich latach informacja jest tak szybka, wszędzie dostępna, że aż męcząca i wydaje się, że wszystko już znamy – więc staram się grzebać gdzieś w zakamarkach, gdzieś za tą pierwszą kurtyną, gdzie nie ma już medialnych gwiazdorów architektonicznych. Szukam tam rzeczy, które do mnie przemawiają.
– Czy szuka Pan jakichś konkretnych budynków, przestrzeni, doznań?
– Podchodzę do architektury niezbyt pragmatycznie. Podchodzę emocjonalnie. Architektura to dla mnie emocje i w zasadzie intuicja. Ja ciągle czegoś szukam, nie wiem czego. To chyba można porównać do polowania, ale w nocy, kiedy trudno ci dostrzec cel. Dlatego chodzę, rozglądam się, chłonę. Mam coś w umyśle, ale nie umiem tego sprecyzować, powstaje jakiś abstrakcyjny szkic, ale nie umiem go zmaterializować. Mogę powiedzieć, że taka sytuacja nawet mnie męczy. To, co mnie otacza, staram się wpasować w myślenie o projekcie, nad którym pracuję. Zresztą jestem zdania, że wszystko w architekturze już zostało wymyślone, jest tylko kwestia znalezienia się ze swoim pomysłem w odpowiednim czasie i miejscu.
– Proszę opowiedzieć o takim osobistym odkryciu.
– Odkryłem na przykład atmosferę twórczości Toda Williamsa, Amerykanina, który oprócz ciekawej architektury w średniej i małej skali ma fajną filozofię pracy. On mówi o slowness, czyli spowolnieniu, żeby przy tym nadmiarze, przy szybkości, przy całym postępie technologicznym trochę zwolnić. Ciekawe jest, że tak uważa architekt amerykański! Williams mówi o roli ołówka i szkicówki w pracy architekta. Nie neguje potrzeby komputeryzacji, ale twierdzi, że „… przecież architekturę buduje się rękami, to projektować powinno się też rękami”. Mówi o powolnej śmierci podstawowych narzędzi architekta i inżyniera, jakimi są ołówek, gumka, szablon. Te narzędzia zanikają i trudno czasami kupić je w sklepie, bo nie opłaca się ich produkować. To się dzieje. Następuje sformatowanie, architektura zaczyna upodabniać się do siebie na całym świecie. Wręcz zmierza do jednej formy.
– Kto jeszcze Pana zainteresował?
– Zwróciłem kiedyś uwagę na architekturę Stevena Holla. Wtedy jeszcze nie był sławny. Każdy jego budynek budził we mnie emocje, szczególnie budynki w mniejszej skali. To prawdziwe rodzynki. Niestety sława i duże zlecenia gubią jego indywidualizm, a jego architektura zaczyna popadać w formułę standaryzacji. Zaczyna brakować tej świeżości, tego odkrywania architektury. Chociaż niedawno zrealizował niewielkie, ale rewelacyjne muzeum Knuta Hamsuna w Norwegii pod kołem podbiegunowym. Kiedy zobaczyłem to muzeum, to miałem odczucie, że podobnie myślałem przy niedawno zrealizowanym moim projekcie budynku biurowego w Wilanowie. Może to tylko złudzenie.
– Czy jest jakaś cecha wspólna tej architektury, którą Pan ceni?
– Może nostalgia. Nie szukam już architektury, która brzęczy technologią. Z biegiem czasu architektura dekonstruktywistyczna powoduje we mnie nerwowość, może nawet agresję. Zwiedzałem niedawno muzea, które ostatnio powstały w Niemczech wzdłuż Renu. W muzeum BMW zaprojektowanym przez Coop Himmelblau źle się poczułem. Technologia przytłoczyła ideę, zgubiła wątek tego muzeum. Stoję przed takim budynkiem i czuję się niespokojny. Kiedyś syciłem się takimi rzeczami, takie rzeczy mnie napędzały. Mój dyplom był wzorowany na tego typu technologicznym podejściu, ale jestem już po okresie burzy i naporu. Od końca XX wieku wszędzie, także w architekturze, nastąpiło straszne przyspieszenie. Gdziekolwiek coś się dzieje, to każdy ma do tego dostęp. Wolę dać krok do tyłu, wyciszyć się. Od klimatu tej architektury, którą szukam, bije pewien spokój. Niezależnie od mody powstaje wrażliwa architektura gdzieś na uboczu.
– Czy architektura bardziej wyciszona przegra w konfrontacji z architekturą przyspieszenia?
– Niekoniecznie, jedna i druga będzie mieć swoje miejsce. Kiedyś Renzo Piano powiedział, że jakość architektury zależy od jakości klienta. To się sprawdza. Klient decyduje, jaka architektura ma być. W państwach zatoki perskiej jest teraz boom budowlany. Powstaje tam różnorodna architektura, lecz każda posiada osobną teorię, jak bardzo to, co tam powstaje, wpisuje się w tradycję arabską. Kto ma oczy ten widzi, że to nie ma związku z żadną tradycją tylko z megalomanią szejków. W Chinach jest podobnie, chociaż na megalomanię zachorowało tam całe państwo. Jest wsparcie rządowe, żeby wszystko było największe, najwyższe, najbogatsze. Mnie natomiast pociąga architektura powściągliwości. Są ludzie wrażliwi i są ludzie bogaci… (śmiech). Oczywiście są ludzie bogaci wrażliwi i bogaci niewrażliwi, dla jednych i dla drugich architekci mają jakąś odpowiedź. Ta dwutorowość będzie trwała.
– Ale miał Pan etap fascynacji techniką.
– Cały czas mam. Jestem fascynatem techniki jako czegoś racjonalnego. Trochę się burzę, gdy słyszę hasło „inteligentny budynek”, bo do czego ta inteligencja się sprowadza? Do tego, że zasłony są elektrycznie sterowane? Inteligencja w budynku ma powodować, że staje się bardziej ekonomiczny, energooszczędny, przyjazny środowisku itd., ale o tym mówimy na marginesie. Staram się myśleć o środowisku i energii, ale zaczynam od kategorii podstawowych, jak lokalizacja domu, ustawienie względem stron świata. To już dużo daje. Ważną rzeczą jest zieleń obok budynku. Powstaje pytanie, jaka zieleń. Jest kilka elementów, które od razu powodują, że budynek staje się bardziej energooszczędny, niż gdybyśmy o nich nie pomyśleli. Natomiast technika daje inne możliwości, chociażby to, że są lepsze materiały izolacyjne czy lepsze okna. Staram się wprowadzać nowe rozwiązania techniczne w sposób ostrożny. Staram się przewidzieć, czy zastosowane rozwiązanie techniczne będzie działać tak, jak chcemy. Nigdy do końca nie jestem pewien, czy wszystko zadziała zgodnie z planem. Czasem dzieją się dziwne rzeczy. Staram się zrozumieć różne zjawiska fizyczne, a natura i tak zaskakuje.
– Z której swojej realizacji jest Pan najbardziej zadowolony?
– Są czasem większe zadowolenia architektoniczne niż zaprojektowanie dobrego domu.
– To znaczy?
– Obserwacja, jak bardzo zmieniają się niektórzy ludzie, którzy są moimi klientami. Wierzę w edukacyjną rolę architektury. Przychodzą do nas różni ludzie. U niektórych na początku świadomość architektoniczna była żadna. A jednak udało mi się kilku zarazić architekturą. Niektórzy zaczęli z nami tę przygodę w budowanie kilka, kilkanaście lat temu. Ktoś był biznesmenem czy historykiem, a stał się fanem architektury. Są tacy, którzy przychodzą, zdają relacje z podróży, że widzieli taki obiekt albo inny. Tych bardziej wrażliwych zaraziłem architekturą, a tych mniej wrażliwych – bo są typy całkiem niereformowalne – przynajmniej przekonałem na tyle, że zauważają, że można zbudować mniej lub bardziej ciekawy obiekt. Zorientowali się z czasem, że nie chodzi tylko o to „co”, ale i „jak” wygląda. Zdają już sobie sprawę, że dobra architektura daje im materialne „profity”, chociaż nie zawsze wiedzą dlaczego. To, jacy niektórzy moi klienci byli na początku naszej wspólnej drogi, a jacy są teraz, uważam za mój sukces.
– Jak Pan przewiduje, czy Pana domy, budynki dobrze się zestarzeją?
– Bardziej zastanawiam się, co ludzie o nich dzisiaj myślą. Dostaję na przykład maile, że mój budynek zasłania jakaś reklama i że to jest skandal. Pytają, czy wiem o tym, czy godzę się na to, dlaczego nie interweniuję. Budują wsparcie, są skłonni, jak będzie trzeba, iść w bój w tej sprawie. Takie historie robią wrażenie. Dla mnie ważne jest, czy dom wpływa korzystnie na okolicę. Budujemy teraz trzy budynki w Wilanowie. Teren wokół to strasznie chaotyczna, niedbała przestrzeń z różnymi zaszłościami. Już po zbudowaniu pierwszego domu zauważyłem znaczną poprawę na sąsiednich posesjach. Zaczęto bardziej dbać o swój teren. Po postawieniu drugiego budynku – nastąpiła jeszcze większa poprawa. Sąsiad nagle pokrył blachą stary dom, wymalował go, wstawił nowe okna, zagospodarował ogród. Okolica zaczęła radykalnie się zmieniać. Nasze budynki stały się wzorem dla innych. Wystarczył jeden dobry przykład, a znaleźli się naśladowcy. To jest edukacyjna rola dobrej architektury.
– Dziękuję za rozmowę.
Paweł Pięciak
Życiorys
Pracownia architektoniczna Mirosława Jednacza w roku 2008 była nagrodzona w konkursie „Polski Cement w Architekturze” za dom jednorodzinny w podwarszawskim Wilanowie. Architekt ukończył studia na Politechnice Warszawskiej (1988). W latach 80. i 90. odbywał praktykę zawodową m.in. w biurze Cossuta & Associates w Nowym Jorku oraz APA Stefana Kuryłowicza. W 1992 r. założył własne biuro projektowe Jednacz Architects. Od 1997 prowadzi wraz z Ewą Jednacz firmę em JEDNACZ Architekci. Na jej koncie są takie realizacje (wszystkie w Warszawie lub pod Warszawą), jak budynek wielorodzinny SONATA, zakład opieki zdrowotnej Medicover, budynek mieszkaniowo-biurowy VOGLA, budynek biurowy Puławska 455, dom mieszkalny wielorodzinny KRYPSKA. Szczególnie cenione wśród klientów są nowoczesne w wyrazie, a przy tym eleganckie i stonowane domy jednorodzinne, które wyróżniają się w krajobrazie Warszawy i najbliższej okolicy (domy KJ1 i KJ2 w Wilanowie, dom H1, dom MS). W 1998 r. Jednacz wraz z zespołem otrzymał I nagrodę w konkursie SARP na siedzibę Fundacji im. Batorego, a w 2005 r. I nagrodę w konkursie SARP na siedzibę Dyrekcji Generalnej Poczty Polskiej. W 2009 r. otrzymał II nagrodę w międzynarodowym konkursie na Muzeum Historii Polski.