Aktualności / Jestem zwolennikiem ruchu nowoczesnego
– Moim zdaniem trzeba sobie zdawać sprawę, że z tej samej modernistycznej filozofii wyszły osiedla społeczne czy eleganckie kamienice lat trzydziestych i potem te straszne blokowiska. Wyrosły z tego samego pnia, ale efekt jest całkiem inny, i to są zupełnie inne rzeczy – mówi Andrzej Owczarek, architekt.
– Prowadzi Pan w Łodzi jedną z większych pracowni architektonicznych działających w Polsce. Czy któryś z nurtów albo kierunków w architekturze uważa Pan za szczególnie ważny dla siebie i dla swojej pracy?
– Jeżeli patrzę na całe moje doświadczenie, to wydaje mi się, że najsilniejszym prądem, kierunkiem, który najbardziej na mnie oddziaływał, był ruch nowoczesny. Widziałem na przestrzeni lat przemiany tego ruchu, te dobre i te bardzo złe, ale dzisiaj chyba jeszcze mocnej czuję moc tego źródła, które ciągle bije.
– Czy to ma jakiś związek z pierwszymi kontaktami z architekturą, z obserwacjami przestrzeni?
– Dla mnie do dzisiaj szczytem wyrafinowania jest kamienica z lat trzydziestych dwudziestego wieku, ponieważ sam wychowałem się w dziewiętnastowiecznej oficynie, w mieszkaniu o układzie amfiladowym, z oknami na północ. W Łodzi było poczucie wyraźnej struktury miasta i świadomość, że się żyje w różnych społecznościach. Moi koledzy mieszkali w takich nowoczesnych kamienicach, i wchodząc tam, miałem wrażenie, że wchodzę do innego świata. Takie rzeczy jak hol, klatka schodowa, układ mieszkań, nawet zapach pewnej elegancji bardzo silnie na mnie działały. Te domy nie były takie stare jak teraz, bo mówię o początku lat pięćdziesiątych. Wykończenie łazienek, armatura przedwojenna, urządzenie kuchni, to wszystko było dla mnie wzorem bardzo dobrej jakości życia. Czasami widziałem je zniszczone, bo do części mieszkań wprowadzano więcej rodzin, i jak się stłukł jakiś przedwojenny bidet, to nie można było kupić nowego.
– Kiedy świadomie zetknął się Pan z architekturą nowoczesną?
– Drugim momentem zetknięcia się z architekturą nowoczesną były studia. Zacząłem studia w 1963 roku i trafiłem na świetny okres, gdy skończył się socrealizm, który wszyscy bardzo przeżywali. Moi profesorowie za punkt honoru uważali kończyć każdy wykład jakąś złośliwością na temat socrealizmu i uwagą, że teraz, dzisiaj, mamy możliwość odbudować kontakty z europejską architekturą i architektami, których znali. Widziałem wtedy, jak powstawały takie wybitne realizacje, jak Supersam warszawski czy osiedle Sady Żoliborskie. Czyli studiowałem w okresie odrodzenia się ruchu nowoczesnego. Jednocześnie miałem świadomość, że w Związku Radzieckim ten ruch został wcześniej zniszczony przez totalitaryzm sowiecki, a z kolei w Niemczech Bauhaus został zniszczony przez nazizm. Czyli ruch nowoczesny został zakwestionowany przez dwa systemy totalitarne. Efekt tego systemu sowieckiego, w postaci socrealizmu, miałem na wyciągnięcie ręki, na przykład na MDM-ie.
– Z tej samej, modernistycznej, nowoczesnej inspiracji, z której powstała indywidualna i wartościowa architektura przedwojenna i częściowo ta z lat 60., wyrosła też architektura lat 70. i późniejszych, która na pewno nie wytrzymała próby czasu.
– Właśnie gdy zaczynałem pracować, na początku lat 70., zaczął się najgorszy okres w historii ruchu nowoczesnego, czyli urzędowa typizacja i wielka prefabrykacja. W państwowym biurze projektów wpadłem w sam środek tego zdegenerowanego procesu. Nikt już nie projektował żadnego indywidualnego budynku mieszkalnego. Zaczęły się pojawiać jakieś katalogi prefabrykatów, co nawet nie jest takie złe, ale potem pojawiły się katalogi całych typowych sekcji czy typowych budynków plus decyzje administracyjne, że trzeba z nich korzystać. Najgorszy czas, kiedy można było zwątpić w sens ruchu nowoczesnego. Pamiętam, że kiedy dotarły do mnie pierwsze próby postmodernizmu, to one rzeczywiście wydawały mi się pewną ucieczką od tego wszystkiego, chociaż szybko się zorientowałem, że to nie jest najlepsza ucieczka. Postmodernizm był krótką formułą, ale zadziałał ożywczo w ten sposób, że uświadomił całą absurdalność, do jakiej doszedł administracyjny modernizm. Na szczęście pojawiły się inne sposoby wychodzenia z impasu, a to się wiąże z niesamowicie ważnym dla mnie okresem, jakim było reprywatyzowanie zawodu architekta.
– Był Pan wśród tych architektów, którzy na początku lat osiemdziesiątych jako pierwsi zdecydowali się usamodzielnić i projektować wyłącznie na własny rachunek. To się stało kilka lat przed upadkiem PRL i było całkowitą zmianą sytuacji w architekturze.
– Odszedłem z państwowego biura projektów w 1983 roku i zacząłem pracować w mieszkaniu. Wtedy zetknąłem się jeszcze z innym ciekawym nurtem, jakim jest partycypacja użytkownika w projektowaniu i budowaniu domów. W porównaniu do wyjałowienia, jakie dawało projektowanie osiedli w państwowym biurze, zmieniło się wszystko. Miałem indywidualnych klientów. Popularną formą były wspólnoty, które budowały najczęściej domy szeregowe. Zdałem sobie sprawę, że znalazłem się w środku prawdziwego budowania. Miałem kontakt z każdym użytkownikiem, dyskutowaliśmy o wszystkim, o układzie mieszkań, typach okien czy balkonów. Okazuje się, że nie jest to łatwe, bo architekt jednak powinien być bardziej przewidujący niż użytkownik. Kilka razy spotkało mnie, że ktoś miał pretensję, bo zbyt słabo na niego wpłynąłem, bo uległem jego sugestiom. Gdy zobaczył końcowe rozwiązanie, to przyznał rację moim początkowym poglądom, ale było za późno. Z tych lat nie mam chyba zbyt wielu rzeczy, którymi chciałbym się specjalnie chwalić, ale może kiedyś to podsumuję. To był okres, który umożliwił mi ukształtowanie się. Uważam, że to była resocjalizacja, bo w państwowym biurze człowiek był jak gdyby przedłużonym studentem, dla którego architektura jest czymś abstrakcyjnym.
– Korzystając ze zmian politycznych w Polsce, będąc po tym okresie „resocjalizacji”, założył Pan, ze wspólnikami, pracownię NOW, która działa do dnia dzisiejszego.
– W 1989 roku, kiedy był moment, że można było założyć firmę architektoniczną, byłem kimś, kto idzie do tej firmy „od dołu”, ponieważ sześć lat wcześniej narzuciłem sobie terminowanie na tym podstawowym rynku indywidualnych klientów. Spadanie „z góry”, bez doświadczenia, byłoby znacznie bardziej bolesne. Początkowo mieliśmy ze wspólnikami pracownię przy Piotrkowskiej 90 w Łodzi, a Piotrkowska 90 to jest adres, który występuje w „Ziemi Obiecanej” Reymonta, tam mieszkało tych trzech zwariowanych bohaterów. Teraz nasza pracownia mieści się w starej fabryce. Na początku lat 90. zrobiłem pierwsze w Łodzi budynki komercyjne i jeden z krytyków angielskich napisał, że to są pierwsze polskie przykłady architektury w duchu hi-tech. Potem projektowałem kilka bardzo dużych inwestycji. Zawsze mnie frapowały duże budowy, a to są często wyzwania bardziej techniczno-organizacyjne, a mniej kreacyjne. Zdaję sobie sprawę, że taka duża pracownia jak nasza nie może działać jako biuro eksperymentalne. Żeby się utrzymać, musimy podejmować się różnych zadań.
– Dlaczego uważa Pan właśnie ruch nowoczesny za inspirujący dla siebie? Na pewno jest teraz renesans idei nowoczesnych, modernistycznych, a z drugiej strony one są mocno krytykowane.
– Ruch nowoczesny miał niezwykle radykalne postulaty, ale bardzo pouczające jest obserwowanie, w jaki sposób idee, nawet zbyt jednostronne, muszą się w miarę sensownie wpasowywać w istniejącą rzeczywistość. Ruch nowoczesny w latach 30. musiał się zetrzeć z rzeczywistością własnościową miast europejskich. W związku z tym powstawały setki tysięcy domów, które były ustawione w pierzejach i potrafiły się dobrze dostosować do istniejącej struktury miasta, a jednocześnie dawały zupełnie nowy sposób zamieszkiwania, gwarantując na przykład więcej zieleni i dostępu do światła. Na tym przecież bazował modernizm, że doprowadzi do bardziej higienicznych warunków. To, że wtedy w miastach istniała własność, istniały reguły urbanistyczne i przepisy, które były naprawdę egzekwowane, spowodowało, że ruch nowoczesny musiał się wpisywać w struktury, które już istniały. Właściwie wszystkie europejskie miasta, od Bukaresztu do Lizbony, są do dziś wypełnione tego typu domami. Czyli starcie dość radykalnych idei z normalnie funkcjonującą gospodarką i dobrze funkcjonującymi urzędami państwowymi dało efekty bardzo racjonalne.
– Mniej więcej w tym samym czasie ruch nowoczesny, o czym Pan wspomniał, został zakwestionowany przez dwa systemy, komunizm i faszyzm, co może być pouczające.
– W Niemczech hitlerowskich i w Związku Radzieckim nastąpiło odejście od architektury nowoczesnej, i to jest ciekawe, że architektura w tych krajach totalitarnych zaczęła się opierać na pewnych wzorcach urbanistycznych, które są populistyczne czy bardziej zrozumiałe dla ludzi. To nie była architektura elitarna, tylko zrozumiała, powiązana z dyktaturą oświeconą czy oświeconym centralizmem europejskim. Miała ciągoty do wielkich barokowych założeń, do obiektów klasycystycznych czy historyzujących. Była przeciwna ruchowi nowoczesnemu. Przechodząc teraz do czasów nam współczesnych – postmodernizm, który też przeciwstawił się ruchowi nowoczesnemu, źle się przyjął w Europie i przybrał w niektórych przypadkach właśnie formę nowego socrealizmu. Widziałem budynki bardzo znanego architekta Ricardo Boffila, które zawsze kojarzyły mi się z MDM-em i pompatyczną architekturą moskiewską. Jako człowiek z Polski nie rozumiałem, dlaczego ktoś się może tym zachwycać.
– Co się stało, że idee modernistyczne w architekturze, które miały rozwiązać wiele kłopotów na przykład socjalnych czy zdrowotnych w budownictwie mieszkaniowym, w pewnym okresie wynaturzyły się?
– Po drugiej wojnie zostały wprowadzone w życie wielkie programy socjalne, nie tylko w krajach socjalistycznych z nazwy, ale też w Szwecji, w Anglii. Własność przestała mieć największe znaczenie albo w ogóle znikła, tak jak w krajach bloku wschodniego. Czyli znikły bariery, regulacje i granice, z którymi wcześniej ruch nowoczesny w jakiś sposób walczył, ale też musiał dostosowywać się do nich i to dawało znakomite rezultaty. Skończyła się równowaga i architektura przestała mieć partnera. Przestały istnieć jakiekolwiek zahamowania w stosunku do tego, co istnieje. Powstało coś w rodzaju zdegenerowanej formy masowego budownictwa, szczególnie w latach 70. Powstały fabryki budujące bloki, co samo w sobie wcale nie musi być złe, bo taka fabryka jest elementem technicznym, a nie politycznym. Natomiast jeżeli to jest fabryka państwowa, jak w Polsce, to robiono wszystko, żeby produkowała jak najmniej typów elementów i powstał cały zbiurokratyzowany system typowych sekcji. W Łodzi architekt miasta wyznaczył kilka sekcji i nie można było zaprojektować nic poza składaniem budynku z sekcji. Była to ostateczna forma szaleństwa zbiurokratyzowanego modernizmu. Moim zdaniem trzeba sobie zdawać sprawę, że z tej samej modernistycznej filozofii wyszły osiedla społeczne czy eleganckie kamienice lat 30. i potem te straszne blokowiska. Wyrosły z tego samego pnia, ale efekt jest całkiem inny, i to są zupełnie inne rzeczy.
– Jakie czynniki miały wpływ na to, że z dość radykalnej modernistycznej idei mogły powstać z jednej strony rzeczy wartościowe, a z drugiej strony w pewnym sensie zdegenerowane?
– Modernizm pojawił się z chęci uzdrowienia miasta XIX-wiecznego i w tych realiach przedwojennych dużo lepiej to realizował niż potem, gdy nie miał już żadnego partnera czy przeciwnika, z którym trzeba się ścierać. Stał się ideą, która nie miała żadnych hamulców i to doprowadziło do najgorszych rezultatów, faktycznie do zaprzeczenia pierwotnym założeniom. Popadł w taką degenerację, że wydawało się, iż się z tego nie podniesie, ale stało się inaczej. Dzisiaj okazuje się, że modernizm znacznie lepiej rozwiązuje różne sprawy niż na przykład próbował to robić postmodernizm w latach 80. i 90. XX wieku. Postmodernizm był kolejną ideą kwestionującą ruch nowoczesny, a wyrósł, co jest ważne, z potrzeb wielkiego kapitalizmu. Postmodernizm amerykański narodził się z potrzeb większej symboliki, większego zaznaczenia prestiżu i podkreślenia imperialnej pozycji wielkiego kapitalizmu, który wszędzie na świecie zaczął dominować. W tym wypadku znów mamy do czynienia z sytuacją, gdzie powstała nierównowaga. Wiemy już, że konsumpcjonizm może równie sprawnie manipulować świadomością ludzi jak kiedyś państwo totalitarne. Tylko dobrze funkcjonujące społeczeństwo i państwo mogą być równowagą dla tych procesów.
– Czy teraz jest możliwa ta równowaga, w której architektura, nawet wyrastająca z radykalnych idei, ma partnera w postaci na przykład silnej struktury miasta, silnego społeczeństwa, określonych reguł działania lub jeszcze innych czynników?
– Ciekawą rekonstrukcją tej równowagi, nawet wbrew warunkom ekonomicznym, był wielki eksperyment, jaki zrobiono w Berlinie Zachodnim w latach 80. Berlin był miastem podwójnie zmasakrowanym, przez naloty w czasie wojny i potem przez działania urbanistów, co doprowadziło do rozbicia tkanki miejskiej. Wykorzystując nowoczesne technologie i nowoczesne poglądy na architekturę, spróbowano odtworzyć strukturę miasta. Senat Berlina miał bardzo dobrych planistów, którzy zrobili świetny plan regulacyjny. Chyba kilkuset architektów, wielu z czołówki światowej, zostało zaproszonych, żeby wypełnili swoimi budynkami jakiś kawałek pierzei, bo nawet nie cały kwartał. Z Polski brał w tym udział ośrodek krakowski. Było to coś na kształt symulacji naturalnego powstawania miasta XIX-wiecznego. Pierwszy raz widziałem, że przy takim ogromnym planistycznym działaniu powstaje skomplikowane i ciekawe miasto, a nie kolejne osiedle. Moim zdaniem ten berliński przykład nie został skonsumowany intelektualnie w Polsce. Robiłem wykłady na ten temat, gdzie równocześnie pokazywałem fotografie osiedli i kamienic z lat 30., które znałem z Łodzi, a z drugiej strony te berlińskie rzeczy. Okazało się, że to jest to samo. Zrobiliśmy ogromne koło i intelektualnie wróciliśmy do tego, co kiedyś powstało w sposób naturalny.
– Mógłby to być przykład pomagający w zdefiniowaniu niektórych kłopotów z architekturą w Polsce.
– Jeżeli przy działaniu architektonicznym czy inwestycyjnym nie istnieją reguły, to zawsze istnieje ryzyko. Jeżeli liczy się tylko na intelektualne, moralne czy artystyczne predyspozycje uczestników tego procesu, to jest duże prawdopodobieństwo, że powstanie mnóstwo złych rzeczy i niewiele dobrych. Są tacy architekci, którzy z natury rzeczy starają się pracować na wielu płaszczyznach i rozumieją, że robią na przykład kawałek miasta i budują w jakimś tam kontekście, ale wielu nie chce zwracać na to uwagi. W momencie gdy nie istnieją reguły, to gra się staje otwarta i niebezpieczna.
– Pytanie na koniec – czy Łódź, w której Pan pracuje, jest miastem ruchu nowoczesnego?
– Łódź ma silne problemy z tożsamością. Jestem w pewnym sporze intelektualnym z ludźmi, którzy mają ogromne zasługi dla ratowania i popularyzacji Łodzi XIX-wiecznej, eklektycznej. Moim zdaniem tak silne eksponowanie tylko tego okresu może spowodować, że Łódź się stanie jednym wielkim muzeum. Trochę żartując, będzie stać obok skrzyżowania największych europejskich autostrad i nie będzie chciała tak jak do tej pory się z nimi połączyć w obawie, że zbyt ją to unowocześni. Trzeba pamiętać, że Łódź od początku była miastem bardzo dynamicznym, może trochę na wzór amerykański, które w każdej fazie swojego rozwoju odpowiadało na współczesność, szybko przyswajało i adaptowało to, co ona niosła. W Łodzi jest dużo architektury z lat trzydziestych, są osiedla społeczne, takie jak osiedle Montwiłła-Mireckiego, swoje realizacje mają tacy architekci jak Syrkusowie czy Brukalscy. Poza tym w Łodzi przed drugą wojną był bardzo silny ośrodek sztuki nowoczesnej, między innymi dzięki działalności takich ludzi jak Katarzyna Kobro i Władysław Strzemiński, tworzący grupę „a.r.”. Bardzo bym chciał, żeby Łódź była bardziej kojarzona z nowoczesnością i sama korzystała także z tej części swojej tradycji, ale to są problemy na znacznie dłuższą rozmowę.
– Dziękuję za rozmowę.
Paweł Pięciak
Życiorys
Andrzej Owczarek – łódzki architekt. Urodził się w 1945 roku w Łodzi, studiował architekturę w Warszawie (1963-1970), po studiach pracował przez kilka lat jako asystent projektanta i projektant w łódzkim biurze projektowym Miastoprojekt, potem w biurze Inwestprojekt.
W latach 1983-1989 prowadził prywatną praktykę zawodową. Od 1989 roku jest współwłaścicielem, prezesem zarządu i jednym z projektantów w pracowni architektonicznej NOW.
Od 2001 prowadzi zajęcia ze studentami na Wydziale Architektury Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania w Łodzi. Obecnie jest dziekanem Wydziału Architektury WSSiP. Najważniejsze realizacje autorstwa Andrzeja Owczarka to: zespół mieszkaniowy Exbud-Chojny w Łodzi (1997), Galeria Łódzka (2002, nagroda ministra infrastruktury za najlepszą realizację roku), Biblioteka Uniwersytecka w Zielonej Górze (I nagroda w konkursie SARP, obecnie w realizacji), zespół zabudowy domów czterorodzinnych w Łodzi (2003), modelowa przebudowa domu „kostki” w Warszawie (2003, I nagroda w ogólnopolskim zamkniętym konkursie „Muratora”), Centrum Handlowo-Usługowe ALTA w Kijowie (2004), University Business Park w Łodzi (w trakcie realizacji).