Aktualności / Zmieniam przestrzeń dla potrzeb życia

Zmieniam przestrzeń dla potrzeb życia

Uważam, że właśnie teraz zrównoważony rozwój jest możliwy, dzięki bardzo wyrafinowanej produkcji, gdzie postęp techniczny i postęp materiałów, instalacji, urządzeń jest tak ogromny, że można sobie w tej chwili pozwolić na przykład na współżycie budynku z rośliną – mówi architekt Marek Budzyński.


 

 – Osoby niezajmujące się na co dzień architekturą bez trudu rozpoznają budynek Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, pańskiego autorstwa, ponieważ udało mu się wejść w obieg polskiej kultury, a nie tylko architektury, co się zdarza bardzo rzadko. Pan od lat jest propagatorem idei, które określa się jako zrównoważony rozwój. Kiedy i dlaczego stał się Pan zwolennikiem zrównoważonego rozwoju?

– Około 1966, 1967 robiliśmy w zespole architektów opracowanie, które nazywało się „koncentracja liniowa” i miało definiować zasady urbanistycznego rozwoju. Doszliśmy do pojęcia tak zwanego cyklu energetycznego, gdzie chodziło głównie o cykl równoważenia się produkcji i konsumpcji – taką nomenklaturą się operowało. Dziś można powiedzieć, że jest to problem wytwarzania i zużywania.

 

– Na czym polega cykl energetyczny?

– Bardzo ogólna zasada powstała na podstawie badań prawie wszystkich dziedzin aktywności człowieka. Badaliśmy to w kategoriach dynamicznych. Nie wystarczy, aby cykl energetyczny był tylko zrównoważony, on powinien być rozwijający się. Proces wytwarzania i proces zużywania powinny tworzyć taki układ, aby uzyskiwać coś dodatkowego, jakąś dodatkową wartość. W procesie produkcji powinno się wytworzyć więcej niż się przy niej zużywa, i z drugiej strony tego schematu – w procesie zużycia powinno się też uzyskać jakiś dodatkowy potencjał możliwości. W ten sposób cykl rozkręca się na podobieństwo spirali. To opracowanie zbudowało we mnie światopogląd, który spokojnie można nazwać zrównoważonym rozwojem… Chociaż ja to, co robię, nazywam przekształcaniem przestrzeni dla potrzeb życia.

 

– Panowie pracowali nad tym opracowaniem w Polsce w latach 60., w systemie socjalistycznym, prawdopodobnie inspiracje do tego typu przemyśleń przyszły z myśli zachodniej, czy tak?

– Nie można mówić, że tamten czas był rozdzielony pomiędzy system socjalistyczny i system zachodni. To był ten sam czas, tylko inaczej zarządzany. Przecież socjalizm jest wymysłem niemieckim, Marksa. Oddziaływanie idei płynących stamtąd było duże, a każdy z nas dłużej lub krócej był na Zachodzie. Jeśli chodzi o przestrzeń, to pewną inspiracją dla naszych rozważań była idea miasta linearnego. Rzeczywiście, w takiej totalnej analizie miasto linearne wychodzi jako coś najbardziej naturalnego i najbardziej ekonomicznego.

 

– Co to jest miasto linearne?

– Miasto linearne rozwija się w układzie pasma, w środku ma układ komunikacji i infrastruktury technicznej. Wzdłuż tego ciągnie się zrównoważona tkanka miejska o niewielkiej szerokości, rzędu jednego kilometra, w związku z tym w tym pasie ma miejsce bardzo dobre oddziaływanie naturalnej przyrody na człowieka.

 

– Czy miasto linearne jest czymś lepszym niż rozbudowujące się miasto typu XIX-wiecznego?

– W ogóle nie można ich porównywać. Problem miasta linearnego powstał, gdy miasta zaczęły liczyć miliony mieszkańców. XIX wiek miastami koncentrycznymi się zatkał. W momencie kiedy przychodzą samochody, przemysł, miasto starego typu dusi się. Warunki życia w dziewiętnastowiecznym Londynie i innych miastach angielskich były wręcz śmiertelne. Anglicy jako pierwsi zaczęli tworzyć regulacje próbujące łączyć cywilizację przemysłową z przyrodą.

 

– Czy miasto linearne ma jakieś wzorcowe odzwierciedlenie w rzeczywistości?

– Ono nie mogło powstać de facto. To jest ten stopień skoncentrowania decyzji dotyczących działania człowieka w przestrzeni, że to jest wymuszenie – „musicie działać na tej linii”. Jak dotąd w historii ludzkości tego typu siły się nie pojawiły, nawet w socjalizmie, chociaż miasto linearne ma swoją socjalistyczną wersję. Wołgograd przez pewien czas był tak projektowany, na podstawie pomysłów hiszpańskich. Hiszpanie pierwsi to zdefiniowali na bazie tramwaju elektrycznego, który pojawił się jako sprawna szyna komunikacyjna. Wokół tej szyny można było koncentrować aktywność ludzi. Opracowanie, które robiliśmy, było nie tylko prostym wzorcem geometrycznym, ale szczegółową analizą wszystkich funkcji miejskich w taki sposób poukładanych, aby się wzajemnie wspierały, a nie oddziaływały na siebie negatywnie. Chodzi o tę dążność do tworzenia układów synergicznych, czyli wytwarzających większą energię niż suma energii części składowych.

 

– Czy przed tym okresem potężnego rozwoju cywilizacyjnego i demograficznego, jeszcze 80-100 lat temu albo w czasach jeszcze wcześniejszych, urbanistyka i architektura w sposób naturalny brały pod uwagę coś, co teraz jest nazywane postulatami ekologicznymi, a wtedy w ogóle nie było nazwane?

– Nie miały potrzeby tego robić świadomie. Jeżeli całkiem duże miasto w średniowieczu miało jeden kilometr średnicy, to oddziaływanie przyrody było pełne. Działalność człowieka w mieście nie była negatywna dla przyrody a była korzystna dla ludzi. Przyroda oddziaływała tak, jakbyśmy chodzili po lesie, a mieszkańcy czuli się bezpiecznie, to znaczy mogli wymieniać informacje, handlować i przede wszystkim uważać się za wspólnotę. Wszystkie wspólnoty tworzą układy synergiczne albo przynajmniej ich celem jest tworzenie takich układów – tak żeby przyrastało znacznie więcej niż się wydatkuje.

 

– Jakie są przyczyny, że problem rozwoju zrównoważonego staje się coraz bardziej popularny, przynajmniej wśród specjalistów?

– Przyczyn jest kilka. Przede wszystkim rozwój demograficzny i cywilizacyjny. Potrzeby ludzi i sposób ich załatwiania zaczynają być wewnętrznie niszczące. Widać to zwłaszcza w miastach, w makroskalach społecznych. Aktywność człowieka jest nastawiona na zawłaszczenie, grabież i kumulowanie przy sobie coraz większej ilości dóbr. Coraz więcej podmiotów ma chęć i przede wszystkim możliwości, aby to robić. Zagrożony jest niebywale delikatny system stworzony przez naturę czy Boga, czyli przestrzeń życia wokół Ziemi i delikatny Instynkt Współżycia człowieka z człowiekiem. Nie mam wątpliwości, że człowiek został stworzony do walki, ma instynkt dominacji i to jest naturalne, tylko że w tym momencie skala dominacji i skala zawłaszczenia warunków, które tworzyły życie, jest nieprawdopodobna.

 

– To są naczynia połączone, system ekonomiczny i system społeczny.

– Cywilizacja straciła z oczu swój podstawowy cel, czyli człowieka jako jednostkę i grupę. W planowaniu urbanistycznym w ogóle nie znajdzie się pojęcia „człowiek”, „osoba”. Nie ma czegoś takiego. Podobnie jak w ekonomii. Są miliony wskaźników, które nic nie znaczą. Takie pojęcie jak „zwiększony obrót przepływu pieniądza”. Co to dla mnie znaczy? Może to być katastrofa, a nie żadna korzyść. Obowiązujący neoliberalizm nie zauważa jednostki przy całym rzekomym nastawieniu na jednostkę.

 

– Jeżeli architekt chce brać pod uwagę idee zrównoważonego rozwoju i w swojej pracy brać na siebie obowiązek tworzenia więzi społecznych…

– Nie, to nie jest rola architekta. Zadanie tworzenia więzi społecznych ma władza lokalna i religie. To ma być nasza władza i ma tworzyć więzi. Taką rolę przypisywali sobie urbaniści w okresie modernizmu, gdy problemy polityki zostały w dużym stopniu ukierunkowane w ręce profesjonalistów.

 

– Ale nieudana urbanistyka może bardzo przeszkadzać w tworzeniu więzi między ludźmi albo działać wręcz destrukcyjnie.

– Mówi pan „nieudana”. Ona nie jest „nieudana”, tylko jak najbardziej świadoma. W urbanistyce świadomie zaprzecza się budowaniu więzi społecznych i konstruuje układy, w których jednostka jest całkowicie wyalienowana. Żaden socjalizm nie posuwał się do tego, co się dzieje w tej chwili, jeśli chodzi o alienację jednostki. W sensie tworzenia wspólnoty sytuacja jest dramatyczna, wystarczy przykład znanego Miasteczka Wilanów pod Warszawą, które jest przedstawiane jako wspaniałe miejsce. W rzeczywistości jest to najgorszy rodzaj blokowiska, w którym nie powstało absolutnie nic poza bardzo przegęszczoną zabudową mieszkaniową.

 

– Jest przekonanie, chyba dość powszechne w społeczeństwie, że w architekturze mieszkaniowej to, co powstało przed 1989 rokiem, w PRL, jest prawie na pewno złe, a to, co powstaje teraz, jest prawie na pewno dobre.

– Tworzyłem prawie 30 lat w socjalizmie i prawie 20 lat w nowej rzeczywistości. W jednym i drugim wypadku starałem się być, powtarzam, architektem biorącym udział w przekształcaniu przestrzeni dla potrzeb życia. Poziom techniczny wykonywanych budynków jest w tej chwili o kilka długości lepszy. Socjalizm nie potrafił zrobić dobrej techniki, to jest śmieszne, bo cały system był rzekomo na to nakierowany. Nie potrafił zrobić dobrych materiałów, sprawnych urządzeń i działających elementów, które decydują, że budynek jest dobry. Druga sprawa to świadomość systemu, że budujemy przestrzeń dla ludzi i ona w socjalizmie była nieporównanie wyższa niż jest dzisiaj. Śmiem twierdzić, że w tej chwili władza, politycy i biznes nie mają pojęcia o właściwych warunkach życia człowieka, np. w mieście. Nie mają, bo nie jest im to do niczego potrzebne. Biznes jest w stanie sprzedać każdy budynek, najlepiej, jak jest ładnie pomalowany. Pojedynczy budynek jako taki może być jeszcze w porządku, ale w sensie tworzenia warunków dla pełnego życia, jest drobną cząstką większego systemu.

 

– W latach 70. był Pan głównym projektantem potężnego osiedla mieszkaniowego Ursynów Północny. Niektóre wątki należące do zrównoważonego rozwoju udało się tam przeprowadzić. Ursynów jest bardzo dobrym miejscem do mieszkania, cieszy się teraz dużym zainteresowaniem w Warszawie.

– Programowanie i urbanistyczne rozwiązania Ursynowa były oparte na przemyśleniach zdobytych przy koncentracji liniowej i moim dwuletnim pobycie w Danii, którą uważam za absolutny wzorzec organizacji społecznej i wzorzec społeczeństwa obywatelskiego. Początek Ursynowa to lata 1971-72, czyli początek próby humanizacji socjalizmu, jak się mówiło, oraz „korzystania z doświadczeń Zachodu”, czyli bardzo dobry okres do rozpoczynania różnych działań. W moim przekonaniu władza naprawdę miała intencje do tworzenia dobrej przestrzeni. Uzyskaliśmy przyzwolenie na stworzenie wzorca dobrego fragmentu miasta socjalistycznego. Mankamentem było to, że mieliśmy to robić a priori, a dobre miasto musi powstawać w procesie. Byłem doskonale świadomy, czym jest proces, ale system socjalistyczny był całkowicie antyprocesowy w tym sensie, że wszystko musiało być zaplanowane, a potem wykonane według planu, nawet klamki i okna. Socjalizm unifikował swoje produkty i swoje myśli. Planowanie odgórne było oczywistym błędem, bo należy planować i programować, ale nie do końca. Wyznaczać kierunki, osie, układać sieci, na których to wszystko ma się dziać. To jest możliwe w systemie demokratycznym i, co najważniejsze, w rozproszonej, drobnoziarnistej aktywności gospodarczej. Tego socjalizm nie zapewniał, tak jak nie zapewnia współczesna organizacja państwowa, europejska czy światowa. Cywilizacja obecna jest tak samo przeciwna drobnoziarnistości, a to jest moim zdaniem podstawa prawidłowego działania demokracji i rynku.

 

– Jak powstawał Ursynów? Normy regulujące relacje człowiek – środowisko w PRL były bardzo dobre, znacznie lepsze niż teraz, a rzeczywistość budowania bardzo słaba.

– Musieliśmy wytworzyć strukturę, którą potem wykonywał jeden kombinat, zarządzać miała jedna spółdzielnia, czyli moce wykonawcze były całkowicie scentralizowane. W tych całkowicie scentralizowanych strukturach próbowaliśmy znaleźć wielość i bogactwo życia – zaprogramowane. To się da zaprogramować tak, żeby funkcjonowało trochę podobnie do miasta, które powstaje w procesie, ale pod warunkiem, że zostanie zbudowane dokładnie tak, jak zostało zaprojektowane. Cały układ handlu, usług, pracy był planowany jako zrównoważony i bardzo starannie analizowany. Szkoły miały być dostosowane do zmienności demograficznej, która występuje na tego typu osiedlach. No ale system był niewydolny, żeby tak złożoną strukturę zbudować. Zbudował bardzo skomplikowane bloki mieszkalne o podwyższonym standardzie w stosunku do tego, co ówcześnie powstawało, i wysiadł, rozpadł się. Zamiast dwunastu szkół mamy chyba sześć. Proces realizacyjny był chaosem. Maszyna, jaką jest fabryka domów, wielkie prefabrykaty, one z natury rzeczy są sprzeczne z tą delikatnie wyhaftowaną strukturą programową, którą zrobiliśmy.

 

– Prefabrykacja w Polsce padła i się nie odrodziła, ale może być wydajnym systemem budowania, o czym świadczy przykład Skandynawii.

– Nie wiem, jak teraz wygląda prefabrykacja w Skandynawii. Prefabrykacja w sensie masowym na Zachodzie padła wcześniej niż u nas. W tej chwili tu i ówdzie pojawia się w budownictwie, i są wypadki, że się opłaca. Niemniej inne sposoby budowania są teraz bardzo sprawne i bardzo wydajne, chociaż jest pozornie większa trudność organizacyjna na samej budowie. W Polsce prefabrykacja dlatego została zastosowana, żeby się wreszcie od tych „potwornych” rzemieślników oderwać. Od murarzy i od prywatnych cegielni, które zostały celowo wykończone. Budowanie z cegieł było znacznie tańsze niż budowanie z prefabrykatów, natomiast trzeba do tego używać facetów z umiejętnością układania cegieł. Jeżeli jest wielu facetów, to oni czują swoją siłę, prawa i mogą czegoś chcieć. Socjalizm dążył do tego, żeby wszyscy pracowali za półdarmo, ale to jest kolejne śmieszne podobieństwo do dzisiejszego systemu. Socjalizm dążył do pracy niewolniczej i dokładnie to samo robi w tej chwili neoliberalizm. Podobieństwo tych dwóch systemów jest dla mnie oszałamiające.

 

– Czy odwrót w stronę postaw związanych ze zrównoważonym rozwojem był związany z kryzysem modernizmu jako sposobu organizowania przestrzeni dla człowieka?

– Modernizm był dramatycznym wydarzeniem w budownictwie, bo po pierwsze opierał się na typie uprzemysłowienia taśmowego, na produkcie powtarzalnym i człowieku stojącym przy taśmie, czyli na zunifikowanym człowieku i zunifikowanym produkcie. Właściwie u schyłku tego typu organizacji produkowania specjalnie dla tego typu produkcji został wynaleziony modernizm. Od tego czasu produkcja szalenie się rozwinęła i daje ogromne szanse różnorodności. Uważam, że właśnie teraz zrównoważony rozwój jest możliwy dzięki bardzo wyrafinowanej produkcji, gdzie postęp techniczny i postęp materiałów, instalacji, urządzeń jest tak ogromny, że można sobie w tej chwili pozwolić na przykład na współżycie budynku z rośliną. Uważam to za jedną z najprostszych rzeczy do stosowania współcześnie, że po prostu wiążemy budynek z rośliną i to jest początek ruchu zrównoważenia. To jest śmieszny początek, ale jest, i w skali jeden do jeden. Drugą rzeczą, na której oparł się modernizm, to problemy, które odkryli i uspołecznili higieniści, że człowiek potrzebuje słońca i wody. Tyle że higieniści proponowali miasta-ogrody, a modernizm uznał, że człowiek jest zunifikowany, potrzebuje małego pudełka, słońca przez okno i koniec. Teraz cały niebywale złożony problem miasta, które jest fantastycznym organizmem o niezmiernie specyficznych relacjach między funkcjami, potrzebami, przestrzeniami, czyli całe bogactwo odpowiadające bogactwu osobowości człowieka, zostało zaprzeczone. Człowiek został sprowadzony do uproszczonych problemów higienicznych i zera relacji społecznych.

 

– Czy na podstawie jakiegoś jednego konkretnego projektu może Pan opisać próbę praktycznej realizacji, konkretyzacji idei zrównoważonego rozwoju w architekturze?

– Jestem bezradny wobec takiego pytania, bo uważam, że problem zrównoważonego rozwoju nie leży w pojedynczym budynku, ale w naszym poczuciu obywatelstwa Ziemi. Najważniejsze jest takie przekształcanie przestrzeni, aby rozwijać warunki podtrzymujące życie albo przynajmniej je podtrzymywać. W Piśmie Świętym jest napisane, że trzeba czynić sobie ziemię poddaną, ale to nie znaczy, że mam ją zdominować, zniszczyć. W Polsce po 1990 roku nie ma po co uprawiać urbanistyki, bo nic z tego nie wynika. Jeżeli ktoś chce to robić w kategoriach obywatelskich, to zostanie usunięty. Ta warstwa planowania przestrzeni jest zdominowana przez idee wielkiego biznesu, czyli zawłaszczenie i zagarnięcie. A właśnie w tej warstwie jest podstawowa część zabezpieczenia zrównoważonego rozwoju. Ponieważ coś trzeba robić, a tu się nie da, to zgodnie z przekonaniami zacząłem robić architekturę. W tej chwili zajmuję się takim projektowaniem obiektów zupełnie normalnych, żeby lansować tę myśl współistnienia człowieka z człowiekiem, rośliny z budowlą, natury z człowiekiem.

 

– Proszę jednak wyjaśnić „jak to się robi”, jak to się udało w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, która jest najbardziej rozpoznawalnym budynkiem, jaki powstał w Polsce po przemianach 1989 roku?

– Przede wszystkim BUW jest dzieckiem bardzo dobrego współdziałania państwa, miasta, uniwersytetu, dyrekcji biblioteki, inwestora zastępczego, wykonawcy, architektów, by zbudować zdefiniowaną Ideę Bibliotekarzy. BUW to dobry przykład równoważenia ducha i materii, to znaczy budynek ma tak skomponowaną przestrzeń, że ona ułatwia wejście w sferę ducha. To jest bardzo ważne, że nie tylko kościół jest tym miejscem, gdzie mamy go szukać, ale też inne przestrzenie. Uzyskuje się to korzystając z pewnych rozważań i rozwiązań, które płyną z przeszłości. Na przykład odkrywamy, że ludzie w określonych obiektach, kształtach i pewnych formach mogą odnaleźć w sobie pociąg do rzeczy wyższych.

 

– Na jakich zasadach oparł Pan projekt Biblioteki Uniwersyteckiej?

– Każdy budynek ma swoją powłokę zewnętrzną i wnętrze. W BUW powłoka zewnętrzna jest dostosowana do otaczającej Natury i Kultury (Miasta). Wnętrze tworzy przestrzeń współżycia wokół idei poznania. Biblioteka jest założona na całkiem historycznych zasadach budowania przestrzeni wokół osi. Oś, odkąd budowanie jest znane ludzkości, była powszechnie stosowana. W bibliotece główna oś wejściowa to klasyka rozwiązania świątynnego, każdego założenia, które ma uwznioślać i dać poczucie, że się wkracza do miejsca niezwykłego. Ta oś prowadzi nas do specjalnego, bardzo wysokiego i stosunkowo małego miejsca. Jest to oś pionowa w centralnym miejscu budynku. Oś pionowa łączy skarbiec biblioteki, czyli miejsce, gdzie jest skumulowana najwspanialsza wiedza i energia, z nieskończonością, Bogiem i naturą. Proszę zauważyć, że w tym miejscu najchętniej siadają ludzie, zwłaszcza ci, którym duch jest potrzebny do życia i funkcjonowania. To jest ta wielka, wzniosła część biblioteki, szukanie miejsca niezwykłego. A z drugiej strony mamy zupełnie inny rodzaj przestrzeni, która jest kameralna, jak w miejskich uliczkach, gdzie stoją niekończące się regały z książkami i pan chodzi między tymi książkami. Jest pan sam na sam z książką, światłem, w takim miejscu, jakim pan chce być. Czyli zestawiam taką pełną hierarchiczność i prestiżowość przestrzeni z tą drugą skalą pojedynczego człowieka wobec książki. To wszystko jest w nas, bo każdy szuka rzeczy wzniosłych, doskonałych, wspaniałych i każdy szuka odejścia w swoje zamknięte Ja i drobne rzeczy. To są typowe cechy człowieka i w obiekcie o charakterze publicznym obie te rzeczy powinny być.

 

– Jeżeli dobrze rozumiem, mówi Pan nie o własnym widzimisię czy pomysłach nieograniczonej wyobraźni, ale o pewnych raczej niezmiennych cechach człowieka i regułach życia, które zostały kiedyś rozpoznane. Pan to przekłada na współczesność, to się udaje i świetnie działa.

– Dokładnie tak.

 

– Jednocześnie są tysiące przykładów w architekturze, gdzie tych reguł się nie stosuje, nie zwraca się na nie uwagi albo celowo pomija, i przestrzeń nie działa. Czy straciliśmy rozeznanie reguł ułatwiających dobre życie?

– My nie, ale cywilizacja, to znaczy te reguły, które teraz rządzą. Całe nieskończone bogactwo człowieczeństwa zostaje sprowadzone do jednowymiarowego funkcjonowania.

 

– Dziękuję za rozmowę.

Paweł Pięciak

 


Życiorys

Architekt Marek Budzyński
urodził się w 1939 roku w Poznaniu. Studia architektoniczne ukończył w Warszawie w 1963 roku. Do klasyki polskiej architektury współczesnej weszły dwa potężne budynki jego autorstwa: Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego (1991-1994) i Pałac Sprawiedliwości (siedziba Sądu Najwyższego) na placu Krasińskich w Warszawie (1991-1999). Jest też autorem kościoła na Ursynowie (1980-1985) i budynku dydaktycznego Wydziału Prawa UW.

Marek Budzyński był generalnym projektantem Zespołu Osiedli Ursynów (1972-1980), potężnej eksperymentalnej inwestycji mieszkaniowej w Warszawie, oraz generalnym projektantem Zespołu Osiedli Młodych (1978-1983).

W roku 2000 wygrał konkurs na projekt Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie, który został znakomicie przyjęty, ale nie został zrealizowany z przyczyn pozamerytorycznych. Obecnie w trakcie budowy jest bardzo duża realizacja – Opera w Białymstoku. Marek Budzyński jest profesorem na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, kierownikiem Pracowni Projektowania Miejskiego. Ważniejsze prace naukowe: „Koncentracja liniowa” (1969), „Parcelacja grupowa” (1985). Znaczną część swojej pracy teoretycznej oraz projektowej jako architekt poświęcił architekturze mieszkaniowej. Prowadzi na Ursynowie pracownię architektoniczną razem ze Zbigniewem Badowskim i Adamem Kowalewskim.

Galeria Zdjęć