Aktualności / Siła Roberta
Eliminuję wszystko, co niepotrzebne, i nic na to nie poradzę. Często dochodzimy jedynie do dwóch, trzech kresek, które dają to samo. Tak naprawdę tylko fachowiec wychwyci, jaka to jest potężna praca, ile kosztuje czasu i wysiłku, żeby doprowadzić coś do takiego minimalizmu – mówi architekt Robert Konieczny.
– Patrząc na Pana projekty, ma się wrażenie, że są absolutnie bezkompromisowe. Jakby były efektem pracy czystego racjonalnego umysłu, który nie liczy się z ograniczeniami materii, oczekiwaniami klientów, procesem budowy i innymi takimi rzeczami. Z czego Pan wyrasta, w sensie ideowym?
– Pierwsza rzecz, bo od tego się zaczęło, to szkoła gliwicka, czyli absolutnie racjonalny sposób myślenia. Ale chyba nawet gdybym nie skończył „Gliwic”, to myślę, że to poszukiwanie sensu mam wrodzone. Dlatego każdą rzecz muszę sobie uzasadnić i wytłumaczyć. Jeżeli jest dla mnie nielogiczna, to projekt nie ma sensu. Oczywiście to co mówię nie znaczy, że architektura jest dla mnie matematyką. Rozwiązań projektowych każdego z tematów jest zawsze nieskończona ilość. Ale tu dochodzimy do rzeczy dla mnie najważniejszej – mocnej, logicznej idei. Pomysłu, który powoduje, że z tej nieskończonej ilości rozwiązań wkraczamy na tę jedną jedyną drogę. To nie znaczy, że ona jest najlepsza. Ważne natomiast jest to, że staje się jedyna. Jeżeli konsekwentnie nią podążam, to mogę dojść do ciekawych rezultatów. Przeprowadzenie pomysłu od początku do samego końca daje szansę na stworzenie czegoś nowego, a czasem nawet nowatorskiego. Dlatego że odrywam się wtedy od swoich przyzwyczajeń formalnych.
– Przyzwyczajenia są groźne?
– Każdy z nas, ja też, lubi jakieś bryły, mniej lub bardziej. Lubi jakieś rozwiązania, które siedzą w nas. Gdybym przy projektowaniu kierował się własnym gustem czy upodobaniami, to kręciłbym się w kółko. Nie zrobiłbym niczego nowego i w końcu wszystko byłoby wtórne. A kiedy wpadam na jakiś pomysł i konsekwentnie podążam za tym pomysłem, to idąc za nim, czasem postępuję wbrew sobie, wbrew własnym upodobaniom. Mam za to możliwość wykreowania zupełnie nowej architektury. Tak było z Domem Aatrialnym i kilkoma innymi projektami. Gdybym bazował tylko na własnych upodobaniach i przyzwyczajeniach, to stałbym w miejscu. Mam coś takiego w sobie, że korci mnie, żeby szukać czegoś nowego. Fakt jest taki, że dopiero czas zweryfikuje, czy to są rzeczy dobre czy nie. To są poszukiwania i te poszukiwania są sensem mojej pracy. Może jedna ścieżka, którą uda mi się wydeptać, będzie miała sens, a reszta to będą pomyłki. Tego nie wiem, ale szukam. To jest niezwykle ważna rzecz, która mnie wyróżnia na tle większości architektów. Ja o tym mówię zupełnie otwarcie, że polskiej architekturze, mimo że mamy bardzo zdolnych architektów, brakuje wiary we własne możliwości. Ten brak wiary przekłada się na to, że wielu sięga do tego, co już było. Inspirują się czymś w sposób dosłowny, zamiast sięgnąć do tego, co faktycznie mogą zrobić sami. Ja przez lata nabywałem pewności siebie, początkowo, jak każdego studenta, inspirowały mnie rzeczy już stworzone. Wzorowałem się na nich, starając się dołożyć coś własnego. Z czasem jednak, w wyniku ciężkiej pracy, udziału w wielu konkursach, zaczęły się kształtować moje poglądy. Powoli wkraczałem na własną ścieżkę. Zdobywane nagrody pomagały i dodawały mi niezbędnej pewności siebie. Kolejne projekty nie były już cytatami, każdy następny nie powstałby bez poprzedniego. Dlatego w tej chwili naprawdę kreujemy, a klienci, którzy teraz przychodzą do mnie, właśnie tego oczekują.
– Do Pana projektów może najlepiej pasuje słowo „bezkompromisowe”. Ma się wrażenie, że od projektu ideowego aż do zakończenia realizacji wszystko jest przeprowadzone dosłownie żelazną ręką. Czy to jest prawda? Czy projekt nie zmienia się w żadnym szczególe w trakcie budowy? Gdzie są granice bezkompromisowości?
– U nas, w pracowni, wymyślanie idei, pomysłu i przekładanie tego na projekt trwa rzeczywiście bardzo, bardzo długo. W tym czasie staramy się stworzyć taką rzecz, która będzie naprawdę dobra. Kiedy ta koncepcja jest zatwierdzona, kiedy klient ją zatwierdzi i kiedy przede wszystkim my ją zatwierdzimy – to w tym momencie zasada jest taka, że zmian nie ma żadnych. Chyba że są drobne korekty, które nie wpływają na całość. To się zawsze zdarza na budowie. Jeżeli chodzi o główne założenia, to absolutnie nie ma żadnych zmian. Tak naprawdę wiąże się to z jedną wielką drogą krzyżową, bo trzeba walczyć, po pierwsze, z klientem, który ma żonę, dzieci, znajomych, którzy mu doradzają. Trzeba mieć posłuch u niego albo w jakiś inny dyplomatyczny sposób to załatwiać. Walczy się z firmą budowlaną. Staram się współpracować z budowlańcami, którzy czują moją architekturę. Trzeba walczyć z urzędnikami. Trzeba walczyć z własną słabością, ale cel jest jeden – na końcu projekt ma wyglądać tak, jak założyłem na początku. Zawód dla absolutnie cierpliwych ludzi. Ja nie jestem z natury cierpliwy, ale cierpliwość pojawia się we mnie w czasie tego procesu i w tym momencie mam jej bardzo dużo. Gdybym tego nie lubił, to po jednym doświadczeniu dałbym sobie spokój. Jeżeli ktoś tego nie lubi, to nie wytrzyma. Rozumiem, dlaczego ludzie idą na kompromisy, machają ręką i mają dość wszystkiego, bo to jest absolutna męka.
– Mówi Pan, że działanie polegające na utrzymaniu za wszelką cenę tego wypracowanego, wyśrubowanego projektu daje lepszy rezultat w architekturze niż pójście na kompromis. Sprawdził Pan na sobie, że tak jest. Czy to jest ogólna prawidłowość?
– Wypowiadam się za siebie, ale wydaje mi się, że to jest prawda ogólna. Kiedy projektujemy, kiedy tworzymy na papierze, kiedy rozmawiamy z klientami, to uzgadnianie jest oczywiście konieczne. My to robimy dla kogoś, klient musi to zaakceptować. On oczywiście nie zdaje sobie sprawy z wielu rzeczy, architekt jest od tego, żeby go oświecać, przekonać do pewnych rozwiązań. Ale potem, kiedy projekt jest gotowy i skończony, to kompromis jest rzeczą niedopuszczalną. Na czym on polega najczęściej? Na tym, że klient się zaczyna czegoś bać. Próbuje coś zmienić, widząc tylko jakiś mały kawałek, nie widząc całości. Kompromis w tym momencie jest absolutnie zły. Trzeba to doprowadzić do końca. Mówię to nie jako chłopak, student, który jeszcze niczego nie zrobił. Jestem po kilkunastu realizacjach, które są zamknięte. Zazwyczaj ta walka się opłaca, bo zyskujemy uznanie klienta, że warto było. Mówię to w oparciu o to, co słyszę od klientów. Oni zapominają potem o tej męce, tej walce na budowie. Ja to pamiętam, niestety. Im więcej lat, tym bardziej mi się to odkłada, ale ciągle mi się chce.
– Zdobył Pan rozgłos przede wszystkim projektami niezwykłych domów jednorodzinnych. Jeden z takich domów został nazwany Domem z Ziemi Śląskiej. Pracuje Pan na Śląsku. Jeżeli założymy, że jest coś takiego jak architektura śląska, to czy Pana coś łączy z tym zjawiskiem?
– Architektura śląska jest wielowątkowa, ale jej główną cechą jest racjonalność. Śląska racjonalność, gdzie nie ma miejsca na głupoty. Rozmawiałem niedawno z konserwatorem zabytków, który powiedział mi, że dla niego śląskość to śląska cegła, która jest charakterystyczna i powinna być nadal stosowana. Zgadzam się, że tak są postrzegane budynki na Śląsku, ale popatrzmy, jak teraz wyglądają nowe elewacje. Jest ściana z bloczków i ta cegła jest przykładana na kotwach. Tak naprawdę jest to warstwa licowa, która nie ma żadnego sensu. Ma tylko sens ozdobny. To nie jest śląskość, jeżeli powierzchownie odbieramy to, co było. Śląsk wygląda tak a nie inaczej, bo cegła była tania, dostępna, dobra i trwała. Dlatego była stosowana. Racjonalnie – szybko, tanio, oszczędnie. Kiedy tworzyłem dom dla rodziców, tak zwany Dom z Kapsułą, to on był tanim, prostym, racjonalnym domem. On nie jest z cegły. Ludzie pytali mnie „dlaczego on jest tak mało śląski?”. On jest dużo bardziej śląski niż te domki, które są teraz okładane cegłą. Dlatego że jest absolutnie racjonalny, po prostu prawdziwy. Moim zdaniem Śląsk to bardziej sposób myślenia, a nie rzeczy pozornie charakterystyczne wizualnie.
– Czy ta racjonalność, której Pan jest wierny, musi się wiązać z tak silnym minimalizmem, jaki jest obecny w wielu Pańskich projektach? Z odrzucaniem, usuwaniem kolejnych warstw po to, aby zostawić dosłownie tylko to, co jest niezbędne?
– Wie pan, ten minimalizm siedzi we mnie. Po prostu ja w naturalny sposób dążę do syntezy. Eliminuję wszystko, co niepotrzebne, i nic na to nie poradzę. Kiedy tworzymy jakiś projekt, to on jest tak długo męczony, tak długo rozpracowywany, że wszystkie elementy są gdzieś tam upraszczane. Często dochodzimy jedynie do dwóch, trzech kresek, które dają to samo. Tak naprawdę tylko fachowiec wychwyci, jaka to jest potężna praca, ile kosztuje czasu i wysiłku, żeby doprowadzić coś do takiego minimalizmu. Ludziom, którzy się absolutnie na tym nie znają, wydaje się, że to jest tak proste, że aż prostackie. Że można to zrobić ot tak! Nie ma rady, nie są w stanie się przekonać, nawet gdy im się pokaże sto rysunków. Musieliby brać udział w pracy biura, żeby zrozumieć, ile czasu zajmuje doprowadzenie czegoś do absolutnej prostoty. Czasem rozmawiam o tym z klientami. To jest tak jak ze stolarzem i drzwiami. Gdyby robić drzwi w jednym, idealnie prostym i gładkim kawałku drewna, to prawie każdy stolarz się na tym wyłoży. A drzwi skomplikowane, urozmaicone, powyrzynane, wyżłobione są dużo prostsze do zrobienia. Robi się je z kilku kawałków, składa i nie widać błędów. Błędy widać na prostych rzeczach. Ta rzecz, która jest pozornie prosta, jest praktycznie nie do zrobienia. Tak samo jest z architekturą. Doprowadzenie projektu do absolutnego minimum jest niezmiernie trudne i czasem bolesne.
– Czy śledzi Pan, jaki jest odbiór społeczny Pańskiej architektury, co ludzie myślą o tych „dziwnych domach”?
– Przeglądałem forum „Gazety Wyborczej”, gdy opublikowano kilka zdjęć Domu Aatrialnego, który zdobył nagrodę dla najlepszego domu świata. Dom Aatrialny jest mocnym przykładem, jest inny od tego, co powstaje dookoła. Wyniki były takie: dwie trzecie głosów absolutnie na „nie”, jedna trzecia na „tak”. To i tak nieźle. Najczęściej ludzie to odbierają powierzchownie. My nie dostaliśmy nagrody za najpiękniejszy dom świata, tylko za najlepszy. Nie mylmy pojęć. Najlepszy w tym sensie, że najbardziej interesujący, nowatorski, dobrze rozwiązany funkcjonalnie. Nikt na świecie jeszcze nie zrobił takiego domu. Czy on jest piękny czy nie – to jest kwestia gustu i nie chcę o tym rozmawiać. Ten dom mógł przecież wyglądać zupełnie inaczej, a funkcjonowałby dokładnie tak samo. A wygląda tak jak wygląda, bo jest transformacją domu-kostki z lat 60. i 70. To jest osobny temat, czyli kontekst domów-kostek budowanych w PRL. W całej Polsce architektura domów jest tak naprawdę architekturą kostki z lat 70. Tylko w ten sposób można było budować. Teraz jest pół na pół. Połowa to kostki, druga połowa to świeże gargamele. Kostki kreują polski pejzaż i chyba te domy, które tworzymy, niezależnie od pomysłów, na jakich są oparte, strukturalnie powinny być transformacją kostki. Dlaczego? Bo ta kostka praktycznie wszędzie istnieje. Kiedy projektowaliśmy nasz pierwszy dom, to okazało się, że będzie stał wśród okolicznych kostek i w sposób naturalny wpisaliśmy go w otoczenie. Kiedy pojawił się temat Domu z Ziemi Śląskiej, to znowu okazało się, że dookoła są kosteczki. Przez transformację bryły wpisujemy się w zastany kontekst. Takie decyzje nie są pomysłami, ale raczej jakąś ogólną strategią.
– Czy pracuje Pan z betonem?
– Betonu w moich realizacjach jest dużo. Jesteśmy na Śląsku, i najlepszy strop, jaki może powstać na szkodach górniczych, to strop betonowy. To wynika z racjonalnych przesłanek i w tym rejonie się sprawdza. Z fundamentami jest podobnie. Teraz projektujemy coraz więcej poza Śląskiem, i byłem naprawdę w szoku, że gdzie indziej fundamenty są takie leciutkie i delikatne. My tutaj tworzymy prawie podziemne krążowniki. Projektując na Śląsku, trzeba się skupić na tym, jak budynek będzie pracował wśród tych zaistniałych szkód. Generalnie miałem zawsze jakieś numery z ziemią. Przy naszym pierwszy domu, Domu Trójkątnym w Katowicach, okazało się, że pod ziemią są torfy i trzeba było go palować, a na palach jest położona płyta. Była to nasza pierwsza realizacja i od razu zostaliśmy wrzuceni na głęboką wodę. Drugim przykładem jest Dom z Ziemi Śląskiej, gdzie mamy czwartą kategorię szkód górniczych i możliwość występowania uskoków. Na dodatek sam projekt był tak trudny, że kilku konstruktorów się wycofało, i nie ze względu na szkody, tylko po prostu nie umieli sobie poradzić z tą architekturą. Jeśli chodzi o fundament domu, to pojawił się pomysł, ja go nazwałem „kształtem kartofla”, żeby zrobić pod ziemią formę przypominającą kartofel. Dlaczego? Bo na szkodach najlepiej pracują zwarte bryły: kwadrat, nieduży prostokąt, rzeczy niepołamane i nierozrzeźbione. Mimo ruchów ziemi one są spójne i nic złego się nie dzieje. Kształt domu obrysowaliśmy płynną linią przypominającą kartofel, dlatego dom tak dobrze pracuje, dobrze się zachowuje. Takie doświadczenia z naszą śląską ziemią.
– Jak się ma nowoczesność w architekturze do tak zwanych nowoczesnych materiałów?
– Nie mam dogmatu, że „tu zrobimy dużo szkła, tu betonowe ściany, i jest super”. To nie jest nowoczesna architektura. To jest sztampowe działanie zupełnie bez sensu. Nowoczesność w architekturze nie polega na tym, że budujemy z hardcorowych materiałów typu stal, beton i kable na ścianach. To jest pomieszanie pojęć. Nowoczesność polega na tym, że w nowy sposób kreujemy przestrzeń. A materiały, które są stosowane, są sprawą dodatkową. Idea, pomysł są najważniejsze. Przestrzeń między ścianami jest ważniejsza niż sama ściana.
– Kim są klienci, którzy zamawiając u Pana dom jednorodzinny, decydują się jednak na pewną… przygodę, można powiedzieć?
– W tej chwili nie zdarzają się już klienci przypadkowi. Przychodzą ludzie, którzy chcą absolutnie czegoś wyjątkowego, chcą fantastycznego projektu i przychodzą do nas. Są nawet w stanie trochę poczekać, ale kiedyś było tak, że przychodzili różni ludzie i dosłownie udawało mi się obrócić o sto osiemdziesiąt stopni ich… nie gust, bo to jest złe słowo, ale pewne wyobrażenie o tym, co chcą mieć. Byłem w stanie przekonać ich do absolutnie innej rzeczy. Chyba mam duży dar przekonywania. Teraz przychodzą ci, którzy wręcz oczekują, że ich czymś zaskoczymy. To jest mój największy sukces, że doprowadziłem do czegoś, o czym kiedyś marzyłem – ten polski zaścianek mentalny, bo tak trzeba powiedzieć po imieniu, gdzie jest się nastawionym nie na kreację, tylko na zrzynanie cały czas tego samego, ten zaścianek udało się gdzieś złamać. Okazuje się nagle, że niekoniecznie wszystko kreuje się w Nowym Jorku, chociaż tam oczywiście też. Można przyjść do biura w Katowicach i oczekiwać tego samego. Super, że ludzie, którzy tego potrzebują, nie muszą patrzeć tam, tylko mogą popatrzeć tu.
– Dziękuję za rozmowę.
Paweł Pięciak
Życiorys
Robert Konieczny ma 37 lat.
Prowadzi pracownię architektoniczną KWK PROMES w Katowicach. W ciągu kilku lat biuro z mało znanej pracowni zamieniło się w jedno z najlepiej rozpoznawalnych miejsc na mapie polskiej architektury. Kojarzone jest przede wszystkim z architekturą awangardową, innowacyjną, eksperymentalną. Robert Konieczny jest absolwentem Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Projektuje bardzo różnorodną architekturę, w tym budynki biurowe i publiczne, ale rozgłos i sławę przyniosły mu projekty domów prywatnych, z których każdy staje się wydarzeniem w świecie architektury, a większość została obsypana prestiżowymi nagrodami.
Dom z Ziemi Śląskiej został zaliczony do 20 ikon współczesnej polskiej architektury i był nominowany w 2002 roku do międzynarodowej nagrody imienia Miesa van der Rohe. Poza tym do nagrody Miesa van der Rohe był nominowany w roku 2004 Dom Otwarty, a w 2006 Dom Aatrialny. Nagrody grand prix śląskiej architektury roku zdobyły Dom Trójkątny (2001) i Dom z Kapsułą (2004). Dom Aatrialny otrzymał tytuł House of the Year (Dom Roku na Świecie) 2006. Robert Konieczny mieszka w bloku w Katowicach i nie ma jeszcze pomysłu na własny dom.