Aktualności / Monolit był wszystkim
Rozmowa z Pawłem Garusem i Jerzym Woźniakiem z poznańskiej pracowni mode:linaTM. W XXV konkursie Polski Cement w Architekturze pracownia otrzymała nagrodę specjalną SPBT za Amfiteatr Brain Embassy w Warszawie.
– Nagrodę otrzymaliście za obiekt, który nie jest w głównym nurcie waszej twórczości. Był wyjątkiem, przypadkiem, ścieżką obok drogi. Jak podeszliście do zadania?
Jerzy Woźniak: – Szkic amfiteatru powstał szybko i bez szczegółów – na serwetce; a podeszliśmy do niego w archetypiczny sposób. Wykorzystaliśmy archetyp amfiteatru, czyli kształt okręgu. Narysowaliśmy go tak, jakby plac z jednej strony uchylił się i podniósł. Okrągły betonowy dach unosi się z ziemi; pod nim znajdują się scena i widownia. Był pomysł, żeby dach sprawiał wrażenie lewitującego, jednak gdy do pracy włączyli się konstruktorzy, projektowe – powiedzmy – szaleństwo zostało ostudzone i pojawiły się dwie betonowe podpory. One nadały amfiteatrowi bardziej rzeźbiarską formę. W międzyczasie zastanawialiśmy się, jaki materiał będzie najlepszy dla takiej konstrukcji.
Paweł Garus: – Na początku inwestor pytał nas po prostu o możliwość zagospodarowania placu. Nie o amfiteatr konkretnie, ale o coś, co ożywi martwy plac przed biurowcem, w którym powstawały wnętrza coworkingowe. Było to na zasadzie luźnych rozmów: „pokażcie, jak takie coś mogłoby wyglądać, pobawmy się, zobaczmy”. Podeszliśmy do tego niezobowiązująco. Koncepcja powstała na bazie obręczy, którą podnieśliśmy, przekręciliśmy i zanurzyliśmy w ziemi, ale wtedy nie było mowy o projektach konstrukcyjnych, wykonawczych, budowalnych. Mniej więcej po roku inwestor powiedział: „robimy to”. Nasz pierwszy koncept został zbudowany bez większych zmian.
JW: – Koncepcja spodobała się. Była spójna – od kształtów po materiał. Do projektowania architektury podeszliśmy jak do projektowania krajobrazu, który przylega do budynku. Plac, który wcześniej był wyłożony granitowymi płytami, dostał sporo wysp zieleni. Centralny okrągły kształt został otoczony organicznymi zielonymi formami. Później pojawił się pomysł, żeby wzbogacić miejsce o inne elementy, jak mały plac zabaw czy siedziska. Amfiteatr jest niemal monolitem, więc zależało nam, żeby prawie nie było widać łączeń na betonie. Chcieliśmy, żeby miało to walor rzeźbiarski. Nie najłatwiejszym elementem było pokrycie czaszy amfiteatru trawą. Na szczęście wykonawcy wiedzieli, że uczestniczą w czymś fajnym i nietypowym. Amfiteatr dostał już trzy ważne nagrody, więc warto było.
PG: – Tego ringu nie dało się zrobić z innego materiału niż beton. Nie było alternatywy dla materiału. Nie było rozmów nad jakimś zamiennikiem czy okładzinami. Budulec jest tu wszystkim. Konstrukcją, elewacją, czymś naturalnym w odbiorze. Jest kwintesencją tego założenia. Wiedzieliśmy, że dla odbioru formy nie możemy zrezygnować z betonu.
– Amfiteatr stanął w miejscu dość klaustrofobicznym, zacienionym, w kleszczach dwóch ramion budynku biurowego. Jak wybrnęliście z tego problemu?
JW: – Wcześniej obok budynku był pusty plac, na którym nic się nie działo. Teraz słyszymy od warszawskich znajomych, że ludzie chętnie tam spacerują, przesiadują, nawet gdy nie ma żadnej imprezy. Jest to element miejskiego krajobrazu, przez który można przejść. Plac zyskał nie tylko przyjaźniejszą nawierzchnię, która przypomina boardwalk czy drewnianą promenadę z elementami zieleni. Jest to rodzaj rzeźby, która na pewno animuje przestrzeń i odwraca uwagę od tego, że biurowiec faktycznie jest już trochę niemodny. Ważniejsze jest to, co powstało w skali człowieka, niż to, co może przytłaczać i tworzyć nieprzyjazną atmosferę.
PG: – Głównym czynnikiem jest skala, czyli dostosowanie architektury do osoby spacerującej. Architekturę wysokościową, biurową, mieszkaniową obserwujemy z samochodu, tramwaju czy roweru. Myśmy weszli w skalę spacerującego człowieka. Forma jest – powiedzmy – dosyć duża, ale inne elementy, jak huśtawki, trampoliny, ławeczki, roślinność – jest w skali człowieka. Można się w tym odnaleźć.
– Budowa amfiteatru była częścią waszej współpracy z firmą Adgar Poland, dla której projektowaliście duże wnętrza coworkingowe w czterech warszawskich budynkach.
JW: – Amfiteatr oczywiście podniósł wartość budynku, w którym znajduje się coworking. Nasz klient jest otwarty na pomysły i myśli szeroko. Cieszy nas, że to, co zrobiliśmy dla nich w kontekście wnętrz, było na tyle ciekawe, że powierzyli nam zupełnie coś innego. Biura architektoniczne chyba nie mają doświadczeń w tego typu nietypowych obiektach. Amfiteatr jest niewielki i nie jest przeznaczony na masowe koncerty. Jest kameralny. Chylimy czoła za otwartość i odwagę inwestora. Wyobrażam sobie, że tego typu zlecenia są raczej przedmiotami konkursu. Trudno porównać ten projekt do innych, bo nie jest ani typowym budynkiem, ani wnętrzem. Ma odrębną kategorię, bez stopniowania.
PG: – Ze strony inwestora było to podejście filantropijne. Od początku wiedzieliśmy, że amfiteatr powstanie nie po to, żeby zarabiać. Nie po to, żeby być czymś komercyjnym. Może kiedyś przyniesie dochód, bo to ciekawa przestrzeń, którą można wynająć, ale założenie było takie, że nie miało się zwrócić. W tej typowo biurowej części Warszawy powstało coś dla mieszkańców, dla pieszych, żeby aktywizować tkankę miejską. To nam się podobało. Takie projekty w karierze architekta albo nigdy się nie zdarzą, albo są jedyną szansą, żeby postawić coś pomiędzy architekturą a rzeźbą, z dość mocną artystyczną wizją i jednocześnie odniesieniem społecznym.
– Czy inspirowaliście się przykładami amfiteatrów zbudowanych w Polsce lub za granicą?
JW: – Dzięki temu, że na początku traktowaliśmy to jako luźną wizję, nie ograniczaliśmy się, nie inspirowaliśmy, nie szukaliśmy podobnych realizacji. W innych projektach inspirujemy się rozwiązaniami, które widzimy. Jak wszyscy artyści czy architekci patrzymy, co się dzieje na świecie. Jesteśmy na bieżąco. Tu jednak zrealizowaliśmy pierwszy pomysł, który kliknął.
– Czy była to wasza pierwsza praca z betonem?
JW: – Pierwsza, w której beton grał pierwsze skrzypce. W domach jednorodzinnych jest to budulec, ale tutaj betonowy monolit jest wszystkim. Kluczowym elementem był sposób budowania szalunku i wylewania betonu, żeby naturalne podziały, które powstają w momencie wylewania kolejnych warstw czy etapów, były jak najmniej widoczne. To powinno sprawiać wrażenie monolitu, a nie osobnych partii. Beton nie jest czymś, co łatwo upudrować. Budowa poszła zaskakująco sprawnie. Dzięki temu, że działka jest tak blisko budynku, który funkcjonował i był pełen pracujących ludzi, nie było presji na przeciąganie procesu. Projektowanie i wszystkie procedury trwały o wiele dłużej niż budowa.
– Jesteście uważani za młodych architektów. Czy to jeszcze komplement czy już problem?
PG: – Zaczynaliśmy trzynaście lat temu. Chciałbym myśleć o sobie, że jestem młody, ale pracownia nie jest już młoda. Jeśli chodzi o projekty biurowe, wnętrzarskie, szeroko rozumianego retailu, to plasujemy się – nieskromnie mówiąc – w polskiej czołówce. Jesteśmy pracownią ekspercką, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju projekty wnętrz. Zrealizowaliśmy już około czterysta projektów. Staliśmy się ekspertami od wnętrz coworkingowych, gdzie pracy jest nawet więcej niż przy podobnej kubaturze w architekturze. Projektujemy wielkie powierzchnie, ale lubimy też zadania, gdy klient przychodzi z biurem o powierzchni pięćdziesięciu metrów. W projektach w małej skali, ale z odważnym inwestorem, często jest dużo zabawy, pomysłów, zaangażowania przy realizacji i promocji projektu.
– Czy w waszej karierze był projekt, który zgodnie uważacie za przełomowy?
PG: – Na pewno biuro Opera Software we Wrocławiu. Po pierwsze, wcześniej nie projektowaliśmy tak dużych obiektów. Miały od kilkudziesięciu do kilkuset metrów, a Opera weszła z powierzchnią około czterech tysięcy metrów. Po drugie, w uzyskaniu zlecenia konkurowaliśmy z największymi pracowniami wnętrzarskimi, a teraz – równymi nam. Wtedy wygranie konkursu zaskoczyło nas. Był to milowy krok ze względu – przede wszystkim – na wielkość założenia. Podeszliśmy do projektu bardzo kreatywnie, nie powiem, że na skalę światową, ale w Polsce była to odważna realizacja. Projekt poniósł się po świecie i zebrał kilka światowych nagród.
JW: – Odkryciem były rzeczy bardzo niskobudżetowe, robione dla siebie albo znajomych. Myślę o naszym własnym biurze, które marketingowo nazywało się OSB Office. Była to piwnica, w której zbudowaliśmy biuro niemal w całości z płyt OSB. Wówczas pracowaliśmy też nad projektem małego mieszkania na wynajem. Nazwaliśmy go Quotel, z połączenia słów quote i hotel. Zaskoczyło nas, jak oba te projekty poniosły się w mediach. Pisano o nich na dziesiątkach portali o dizajnie i w wielu książkach. Na drugiej stronie skali jest amfiteatr, który był zupełnie innym zadaniem.
PG: – Ważne były biura Brain Embassy, gdzie przeszliśmy fajną szkołę. Klient jest niesamowicie świadomy i zaangażowany w proces projektowy. Uczył się od nas, a my od niego. Myślę przede wszystkim o aspekcie użytkowym. Tego typu przestrzeń musi, po pierwsze, działać, po drugie, być komfortowa dla użytkownika, po trzecie, musi zarabiać, bo to jest biznes. Otworzyło nas to na rynek coworkingu, który nadal jest świeży i wschodzący. Ten rynek dostał niezłego kopa przez pandemię i wszystko, co się działo w biurach w tym okresie. Ludzie potrzebowali niewielkich miejsc do wspólnej pracy. Po realizacji czterech coworkingów jesteśmy ekspertami w tym zakresie.
– Moją uwagę przykuł Demiurg Bunker Office, gdzie zachowano stary betonowy bunkier. Bunkier stoi tuż za oknami i ma się wrażenie, że wejdzie do środka jako gość.
JW: – Bunkier jest i widać go, ale nie jest to nasza zasługa. Po rozpoczęciu robót inwestor odkrył, że pod ziemią jest bunkier. Udało się go wyeksponować, odkryć, zachować. Naszą rolą była aranżacja wnętrz w nowym budynku i odnieśliśmy się do tego. Bunkier oraz to, że firma Demiurg zajmuje się formułą „design and build”, czyli projektuje i buduje, spowodowały, że nasze wnętrza są naturalnym rozwinięciem klimatu budowlanego. Przeplatają się tam surowe betonowe elementy, w nawiązaniu do bunkra, ale też zestaw materiałów i rozwiązań żywcem wzięty ze świata budowlanego. Staraliśmy się pożenić dwa światy: surowego bunkrowego klimatu z zabawnym nawiązaniem do świata budowy. Bunkier współgra z wnętrzami, które zaprojektowaliśmy.
– Wnętrza i ich wyposażenie są – historycznie patrząc – rzeczami nietrwałymi. Zużywają się, są wymieniane, niszczone, poprawiane, w końcu ustępują nowym trendom. Większość waszej pracy za dwadzieścia-trzydzieści lat może nie istnieć. Czy dla architekta to problem?
PG: – Ma pan rację. Wnętrza jak najbardziej znikają. Na szczęście żyjemy w cyfrowych czasach, co dla nas jest błogosławieństwem. Aby zmienić architekturę, trzeba pytać o zgodę autora, poza tym wiąże się to z dużymi pracami budowlanymi lub rozbiórką. Wnętrze można zlikwidować, jeśli ktoś ma ochotę. Parę naszych wnętrz już przestało istnieć. Jednym z nich był lifestylowy sklep Run Colors w Starym Browarze w Poznaniu, ważny, jeśli chodzi o projektowanie retailowe. On zniknął, a na jego miejscu pojawił się nasz kolejny projekt. Było żal, ale teraz projekty wnętrz żyją cały czas, bo są dostępne przede wszystkim w formie cyfrowej. Tamten projekt poniósł się w Internecie i miał ponad pięćdziesiąt publikacji ogólnoświatowych w pierwszym tygodniu rozsyłania informacji. One są nadal dostępne. Ostatnim elementem układanki są drukowane publikacje, dwieście-trzysta magazynów, w których nasze projekty są opisane i pokazane. Kiedyś znikały całe budowle i nic o nich nie wiemy. Teraz żyjemy w sferze cyfrowej i jeśli wnętrze nie istnieje, to jest tak dobrze udokumentowane w sieci, że pozostanie z nami na długo.
– Projektujecie domy jednorodzinne. „Ślonsko Chałpa” czy „Fence House” intrygująco się prezentują. W kilku domach widać odsłonięty beton.
PG: – „Ślonsko Chałpa” to przebudowane budynki gospodarcze z czasów PRL-u; trzy czwarte domu to stary budynek, w którym beton został zachowany i odkryty. Część budynku została zburzona, a część dobudowana, żeby uzyskać otwartą antresolę, kondygnację na przestrzeń salonu. Jeśli chcemy się wyszaleć i stworzyć nietypowe formy, beton jest niezbędny przynajmniej w konstrukcji. Niedługo opublikujemy projekt „Hilltop House”, w którym będzie dużo odsłoniętego betonu. Nie lubimy natomiast udawać i proponować okładziny czy tynki betonopodobne. Nie wygląda to dobrze. Lepiej odkryć naturalny sufit czy gołą betonową posadzkę.
JW: – W „Ślonskiej Chałpie” odkryliśmy stare elementy betonowe. Natomiast poza amfiteatrem nie zdarzyło nam się jeszcze wykonać budynku jako betonowego monolitu. Jeśli chodzi o wnętrza, na przykład w Brain Embassy, odkrywamy i czyścimy betonowe słupy. Beton jest prawdziwym materiałem, nie musimy nic udawać. Jest przepiękny w strukturze, w kolorze. Nie martwimy się w ogóle, jak się zestarzeje. Widzielibyśmy wnętrza z dużą ilością betonu, ale nie każdy inwestor jest w stanie to znieść. Potrzebuje przełamania drewnem albo innymi materiałami.
– Serce oczywiście uśmiecha się do projektu leśniczówki, gdzie betonu pewnie w ogóle nie ma.
JW: – Jest (śmiech). To ciekawostka, że w tym domu posadzka jest betonowa, wylewana; blat na wyspie kuchennej też został wykonany z mikrocementu, żeby wyglądał jak monolit, a kolorowe płytki, które zdobią posadzkę i tworzą niejako dywany, to cementowe płytki polskiego producenta. Ręcznie robione.
– Praca przy którym z domów przyniosła wam najwięcej satysfakcji?
JW: – „Ślonsko Chałpa” to coś, co może nas najbardziej kręcić, bo to stary budynek, który zyskał nowe życie. Jednak w każdym z domów jest jakaś historia, są konkretni ludzie, którzy opowiedzieli nam, w jaki sposób żyją, jakie są ich zainteresowania. Robiąc domy, opakowujemy w bryłę i we wnętrza ich styl życia, zainteresowania, codzienną ścieżkę i historię. Każdy dom jest oparty na tym, czego się dowiedzieliśmy o przyszłym użytkowniku. One powstawały w pewnych odstępach czasu, więc zawsze mieliśmy chwilę, żeby odpocząć od poprzedniego projektu.
PG: – Przygoda z domami jest taka, że zazwyczaj strasznie długo trwa. Przy projektach wnętrz jest określony termin, budżet i zadanie, które trzeba zrobić. I to jest najfajniejsze. Od projektu do realizacji mija od pół roku do roku. W przypadku domów czas się rozciąga i od pierwszej kreski do realizacji mija czasem cztery-sześć lat. Na szczęście projekty nie zdążą się zestarzeć, bo dbamy, żeby były świeże i ponadczasowe (śmiech).
– Architektura jest pod presją ekologii i ma być – przynajmniej w słowach – zielona, zrównoważona, efektywna energetycznie i oszczędna materiałowo. Czy z tego punktu widzenia architektura wnętrz nie jest po prostu zbrodnią rozrzutności…? Może w ogóle nie powinno się projektować wnętrz?
PG: – Podchwytliwe pytanie.
JW: – Podchwytliwe i nie. Jeśli wnętrze jest zaprojektowane ponadczasowo, posłuży bardzo długo. Nasze najstarsze realizacje mają się dobrze. Zbrodni rozrzutności upatruję w kompulsywnym kupowaniu ubrań czy wymienianiu samochodów co chwilę. Znam wiele wnętrz komercyjnych, które nie były projektowane i zmieniają się znacznie częściej. Klienci, którzy wydają pieniądze na dobrej jakości wnętrza czy meble, robią to z założeniem, że posłużą im długo. Wiele naszych wnętrz powstaje w budynkach już istniejących, nie w nowo budowanych. Jest to nadawanie tym budynkom nowego życia albo wartości. Jeśli jest to narzędzie, które pozwala na wpuszczenie nowego ducha do budynku, który teoretycznie może być nieatrakcyjny i iść do rozbiórki, to OK. Tak właśnie jest w przypadku coworkingów dla Brain Embassy, gdzie nasze wnętrza podnoszą wartość budynków, które mogły się wydawać przestarzałe.
PG: – Jesteśmy oporni na wykorzystywanie elementów, które są obrandowane ekologią i jakimś niesamowitym recyklingiem. Najfajniejszy recykling to meble z odzysku albo elementy z odzysku wykorzystane we wnętrzu. Na przykład w jednej z kawiarni wykorzystaliśmy stare przepalone blachy piekarnicze, które de facto klient już miał.
– Dziękuję za rozmowę.
Paweł Pięciak
Paweł Garus – (rocznik 1985) jest absolwentem kierunku Architektura i Urbanistyka na Wydziale Architektury i Wzornictwa Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Był uhonorowany nagrodą Grand Prix w konkursie im. Marii Dokowicz za najlepszy projekt dyplomowy na ASP w 2011 r. Zapoczątkowało to serię nagród i wyróżnień w konkursach architektonicznych. Pawła można spotkać na maratonach; jest biegaczem, a kiedyś zawodnikiem tenisa i squasha.
Jerzy Woźniak – (rocznik 1984) studiował Architekturę i Urbanistykę na Wydziale Architektury i Wzornictwa Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu oraz na ArtEz w Enschede w Holandii. W trakcie studiów otrzymał wyróżnienie w konkursie architektonicznym za projekt Targi Przyszłości, organizowanym przez Międzynarodowe Targi Poznańskie. Jerzy to fan ciężkiej muzyki metalowej, którą oprócz słuchania gra na gitarze. Jest biegaczem i narciarzem.
Pracownia mode:lina™ powstała w 2009 r., kiedy obaj założyciele byli na IV roku studiów. W latach 2008-2009 koledzy przerwali studia na rok, aby zasmakować pracy w holenderskim biurze Liong Lie/123DV w Rotterdamie. Mimo młodego wieku założycieli, mode:lina™ jest pracownią z dużym dorobkiem. Gościła na stronach kilkuset wydawnictw krajowych i międzynarodowych oraz była nagradzana w dwudziestu międzynarodowych i krajowych konkursach.
Wybrane nagrody i wyróżnienia: Nagroda LIV Hospitality Design Awards 2020 za projekty restauracji Concordia Design Wrocław, domu Ślonsko Chałpa oraz wnętrz Camppinus Park (2021); Nagroda Specjalna Stowarzyszenia Producentów Betonu Towarowego w Polsce w XXV konkursie Polski Cement w Architekturze za Amfiteatr Brain Embassy w Warszawie (2020); Główna Nagroda Best Office Awards 2019 w kategorii Najlepszy Projekt Zagraniczny za co-creating Brain Embassy w Warszawie (2019); Nagroda PLGBC Green Building Awards 2018 w kategorii Najlepsze Zrównoważone Wnętrze za projekt Brain Embassy (2018); Nagroda ICONIC Awards 2017 Winner za projekt przestrzeni biurowych dla Opera Software Wrocław (2017); Główna Nagroda Best Office Awards 2017 w kategorii Najlepszy Projekt Zagraniczny za projekt przestrzeni biurowych dla Opera Software Wrocław (2017); Nagroda „Ulubieniec Polski” w konkursie Życie w Architekturze 2015 za projekt sklepu Run Colors w Poznaniu (2015).