Aktualności / Pracujemy dla naszego Gdańska
Rozmowa z Jackiem Droszczem i Bazylim Domstą, głównymi architektami Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, zdobywcami głównej nagrody XXII konkursu „Polski Cement w Architekturze”.
– Dużo się dzieje w Trójmieście. Europejskie Centrum Solidarności, Teatr Szekspirowski, Muzeum Emigracji, teraz Muzeum II Wojny Światowej, to duże inwestycje. Udało się Panom wpisać w ten nurt.
Jacek Droszcz: – Gdańsk dobrze znamy i rozumiemy jego potrzeby. Tutaj mieszkamy, poruszamy się codziennie jego ulicami. Dlatego łatwiej nam było wpisać się w jego fizjonomię. Prace konkursowe pokazały natomiast, w jak różny sposób architekci rozumieją strukturę miasta. Naszym celem było zaprojektowanie obiektu, który miałby znaczenie miastotwórcze; uznaliśmy, że właściwym rozwiązaniem będzie pozostawienie miejsca na plac. Staraliśmy się odszukać pozytywne cechy lokalizacji, która już podczas tworzenia warunków konkursu była mocno kontestowana. Za naturalną lokalizację muzeum związanego z II wojną światową uważano teren Westerplatte. Jednoznacznie kojarzy się z początkiem wojny. Jest położony jednak mocno peryferyjnie w stosunku do śródmieścia Gdańska i posiada dość skomplikowany dojazd. Decyzja o lokalizacji muzeum w odległości pieszego dystansu od Głównego i Starego Gdańska okazała się słuszna. Tym bardziej że miasto w tę stronę wskazało kierunek swojego rozwoju, zajmując tereny postoczniowe na obszarze tzw. Młodego Miasta.
– Co chcieliście Panowie opowiedzieć swoim projektem? Zacznijmy od miasta, nie od wojny.
JD: – Tak się złożyło, że Gdańsk, ale też Gdynia i Sopot nie mają wykształconych centrów miejskich wokół rynku, czy chociażby placu. Główne przestrzenie publiczne są kształtowane przez ulice. Taką rolę w Gdańsku pełnią Długa i Długi Targ oraz Długie Pobrzeże. Miasto oglądane z perspektywy ulic jest piękne, pełne detali, ale pozbawione możliwości obserwacji perspektywicznej, sylwetowej. W tym znaczeniu plac przed muzeum jest odkryciem. Można stąd obserwować dość rozległą panoramę miasta. A że taka potrzeba istnieje, mogły świadczyć tłumy mieszkańców i turystów, którzy wykorzystując wyjątkowo piękne lato, spacerowali w tym kierunku. Decyzja o budowie muzeum uruchomiła też inne inwestycje na tym terenie: osiedle Brabank oraz kładkę na Ołowiankę. Tym bardziej nas to cieszy, bo możemy śmiało powiedzieć, że muzeum ma wielkie znaczenie miastotwórcze. A o to przecież nam chodziło.
– W jaki sposób został osiągnięty ten rezultat? Jakimi środkami?
Bazyli Domsta: – Przedstawiliśmy do konkursu pracę inną niż wszyscy. Działka jest ogromna, półtora hektara. Spodziewaliśmy się, że większość prac konkursowych zabuduje teren wysoką kubaturą. Chcieliśmy odróżnić się od domniemanych typowych rozwiązań, więc wpadliśmy na pomysł, aby prawie cały program muzeum wkopać w ziemię. Praca przy konkursie to dreszczyk emocji. Nie da się wygrać konkursu pracą typową. Wkopując 70 procent kubatury w ziemię, uzyskaliśmy duży plac, na którym trzeba było architektonicznie rozwiązać pozostałą część substancji. Długo sublimowaliśmy ten nietypowy kształt, który miał wystawać z ziemi. Były momenty kryzysów i chwile załamań, bo nie wiedzieliśmy, czy idziemy dobrą drogą. Długo trwało, zanim wypracowaliśmy tę formę. W rezultacie powstała charakterystyczna wysoka wieża, pionowy akcent, wyraźna dominanta. Nasze podejście, czyli wkopanie budynku w ziemię i pozostawienie nad ziemią tylko 30 procent, pozwoliło na wykształcenie placu, o który nam chodziło.
– Mówicie Panowie o ważnej sprawie, bo w budowaniu może mniej chodzi o mury i stropy, a o trudną do osiągnięcia jakość rozumianą nawet intuicyjnie; energię miejsc, gdy w jednych chcemy się zatrzymać na dłużej, a inne mijamy szybkim krokiem.
JD: – Architektura jest sztuką kształtowania przestrzeni. To dotyczy nie tylko przestrzeni – struktury budynku, ale także, może przede wszystkim, przestrzeni pomiędzy budynkami. Architekt odpowiada za to, czy ta przestrzeń ma pozytywną czy negatywną energię. Stąd wielka odpowiedzialność i nieustanna potrzeba refleksji, zwłaszcza podczas projektowania przestrzeni publicznych, bo one decydują o jakości miasta. W przypadku Gdańska trzeba przyznać, że obserwujemy ogromny progres w tym zakresie.
BD: – Pracujemy z Jackiem na Politechnice Gdańskiej, zadajemy studentom różne zadania projektowe. Od 10 lat rejonem działań jest Młode Miasto z enigmatycznymi lokalizacjami, dla których brakowało konkretnych punktów zaczepienia. Nie bardzo wychodziły te projekty studenckie. Nie miały się czego przytrzymać, bo nie było kontekstu. Od tego czasu powstało wiele inwestycji i nawet jeśli są krytykowane za formę, to mają dobrą strukturę przestrzenną. Są to magnesy, można powiedzieć. Teraz projekty studenckie lepiej wychodzą, bo łatwiej jest projektować w dobrym kontekście. Jest się do czego odnieść. Jeżeli nadal będzie koniunktura, to takie rzeczy jak Młode Miasto, teren za naszym muzeum, rozwinie się w mig. Trzeba się tylko modlić, żeby w tym wszystkim architektura była dobra.
JD: – Architektura budynków podlega subiektywnym ocenom. Może się podobać lub nie. Podobnie jest z naszym muzeum. I to jest naturalne. Nie można jednak przejść obojętnie obok takich budynków jak ECS, Teatr Szekspirowski i Muzeum II Wojny Światowej. Już aspirują do roli ikon architektonicznych Gdańska i choć nie jestem zwolennikiem takiej kategoryzacji, cieszę się, że nasz budynek jest zauważany. Wszystkie trzy obiekty mają bardzo silne formy i zdecydowane faktury; corten w ECS-ie, antracytowa cegła w Teatrze Szekspirowskim i czerwony beton w muzeum.
– Jakie konsekwencje niosła za sobą decyzja o umieszczeniu muzeum pod ziemią?
JD: – Biliśmy się z myślą, czy wkopanie budynku pod ziemię nie jest zbyt śmiałą decyzją. Jesteśmy między dwoma kanałami, Raduni i Motławy. Warunki są niesprzyjające, ale my jesteśmy odważni. Tym bardziej że nieopodal buduje się doki, w których powstają statki. Możemy korzystać z doświadczenia inżynierów, którzy na co dzień muszą rozwiązywać takie problemy. W efekcie zagłębiliśmy budynek, tworząc półtorahektarową wannę. Poczucie bezpieczeństwa zapewniliśmy sobie związując się z doświadczoną firmą konstrukcyjną PG-Projekt z Wrocławia. Zespół prowadzony przez Pawła Gębkę potrafił ustabilizować obiekt w trudnych warunkach, gdzie mamy wielki napór wody. Konstrukcja przypomina statek zanurzony w wodzie. Dopóki wypór wody nie był zrównoważony ciężarem całego budynku, ta wanna była cały czas trzymana przez kotwy. Po odcięciu kotew, proszę sobie wyobrazić, budynek ruszył się tylko o kilka milimetrów. Świetna robota.
– Skąd się Panowie wywodzicie, jeśli chodzi o architekturę? Jakie jest wasze zaplecze ideowe?
BD: – Między nami jest 15 lat różnicy. W październiku skończyłem 50 lat pracy na politechnice, a przedtem 6 lat studiów, więc moje nogi drepcą po uczelni już 56 lat. Pan widzi wokół nas mnóstwo rysunków odręcznych, kolega tak samo rysuje, tylko nie ma czasu (śmiech). Zaczynałem pracę w katedrze geometrii wykreślnej, to też jest rysunek, tyle że techniczny. Po kilku latach niekorzystania z zawodu przeniosłem się do katedry architektury mieszkaniowej i tak jest do dziś. Interesują mnie idee w projektowaniu. Widzimy fajny budynek, podoba nam się, ale to jest pojęcie względne. Pytanie, co za nim stoi. W projekcie powinien być pomysł, idea. Moim językiem jest rysunek, wolę coś pokazać niż o tym mówić. Rysunkiem można wszystko opowiedzieć, komunikować się nawet w zwykłej rozmowie. Jest mnóstwo elementów, które cechują budynek, ale moja dewiza – pomysł jest najważniejszy. Tego uczę studentów, oczywiście na wyższych semestrach, bo na początku uczą się podstaw.
JD: – Studiowałem w latach 80. i fascynowałem się postmodernizmem. Na szczęście była to krótka fascynacja. Z tego okresu pozostało wiele naiwnych szkiców i rysunków. W związku z sytuacją polityczną nie wyjeżdżaliśmy za granicę. Obracaliśmy się we własnym środowisku, kształtując poglądy i wyobrażenia o architekturze na podstawie zdobytych czasopism. Dużo czasu spędzałem w dość bogato zaopatrzonej bibliotece wydziałowej. Dużo rysowałem i przerysowywałem. Ta umiejętność dała mi możliwość dość swobodnego przedstawiania pomysłów. Nie używam komputera, więc do dziś traktuję rysunek jako podstawowe narzędzie w komunikowaniu się. Znaczenie powiedzenia, że podróże kształcą, doceniłem w latach 90., kiedy wykorzystywałem każdą sposobność, aby na własne oczy zobaczyć najlepsze przykłady architektury europejskiej i światowej. Wtedy zauważyłem, jak ważny jest kontekst miejsca, w którym projektujemy. Kiedy spotkałem na swojej drodze Bazylego – idealistę, ciągle poszukującego nowych idei w architekturze, związaliśmy się zawodowo. Wspólnie projektujemy architekturę, która w sposób szczególny uwzględnia kontekst miejsca, w jakim powstaje.
– W dwóch miejscach muzeum zaproponowali Panowie beton, można powiedzieć, manifestacyjny. Zacznijmy od czerwonej wieży.
JD: – Po wymyśleniu formy zastanawialiśmy się nad materiałem. Kolor był dla nas oczywisty – czerwień. Gdańsk ma czerwone faktury ścian i dachów. Wyraźnie odróżnia się od kolorytu białej, modernistycznej Gdyni. Pozostał wybór materiału. Cegła jest zbyt dosłowna, Gdańsk powstał z cegły, ale był to jedyny dostępny materiał. Bardzo dobry, bo Pomorze słynęło z dobrej gliny i cegielni. Rdzawa blacha cortenowska byłaby kopiowaniem elewacji ECS, które stoi niedaleko. Wybraliśmy beton. W projekcie konkursowym beton był jednorodnym monolitem ściennym wylewanym na budowie. Jakiś czas później zadzwonił kolega z Portugalii. Mówi, że w Cascais powstaje niewielkie muzeum, które do złudzenia przypomina pochyłą formę naszej wieży. Spakowałem się, pojechałem do Lizbony. Budynek projektował Eduardo Souto de Moura. Zobaczyłem obiekt, który wpisywał się w nasze wyobrażenia, miał pochyłe ściany z czerwonego betonu. Niestety, technologii, którą stosują w Portugalii, nie da się powtórzyć w Polsce ze względu na klimat. Beton był tam wylewany w szalunkach pochyłych jako jedna gruba ściana oddzielająca wnętrze od zewnętrza. W Polsce trzeba użyć izolacji i ściany trójwarstwowej. Pochyłość ścian powoduje, że każdy cm betonu dociska ścianę nośną albo jest odrywany od konstrukcji. Zaczynamy odpływać, jeśli chodzi o ekonomię i logikę konstrukcji. Zaczęliśmy szukać innych rozwiązań.
– Na czym stanęło?
BD: – Wybraliśmy cienkie płyty betonowe produkowane na Pomorzu. W wieży mamy tzw. ściany odpadające i elewacja musi się dobrze trzymać. Podkonstrukcja działa inaczej na odrywanie, inaczej na nacisk. Trzy lata zajęło nam szukanie i testowanie rozwiązań. Firmy przysyłały nam próbki, które, prawdę mówiąc, po kilku miesiącach wystawienia na słońce, deszcz czy śnieg blakły, stawały się fioletowe, brzydkie. Ładnie wyglądały przez pierwsze dwa miesiące. Trudno jest wybrać dobrej jakości materiał elewacyjny.
JD: – Jednak ta decyzja była w pewnym sensie bezpieczna. Byliśmy na budowie prawie codziennie, więc układając płyty, cały czas mieliśmy nad nimi kontrolę. Wiele rozwiązań zastosowanych przy konstrukcji wieży to nasze patenty, wymyślone z inżynierami i wykonawcami, pionierskie rozwiązania.
– Drugie miejsce to monumentalna klatka schodowa, która prowadzi zwiedzających 14 m w dół, na poziom ekspozycji. Panie Jacku, podobno to Pana pomysł.
JD: – Muzeum to magnes, który będzie przyciągał wielu zwiedzających, w tym wycieczki szkolne. Muzeum jest poświęcone dramatycznym wydarzeniom, więc zapoznanie się z ekspozycją wymaga ogromnego skupienia i skoncentrowanej uwagi. Uznaliśmy, że należy zaprojektować odpowiednią przestrzeń, która daje czas na przejście pomiędzy wesołym autobusem a wejściem na wystawę. Ten czas jest potrzebny na wyciszenie i skupienie. Już Egipcjanie stosowali taką technikę w swoich świątyniach, prowadząc wiernego do ołtarza przez kolejne, coraz ciemniejsze i mniejsze komnaty. My wykorzystaliśmy proces zagłębiania się w czeluść podziemia. W dół, ku wystawie, prowadzą nas wielkie, monumentalne schody. Poruszamy się wzdłuż surowych, betonowych ścian. Ten minimalizm jest zamierzony. Skupiamy się tylko na zejściu, wyciszając się. Zdawaliśmy sobie też sprawę, że przebywanie 14 m pod ziemią nie jest sytuacją naturalną. Jest dyskomfortem. Dlatego bryła jest tak uformowana, że w głównym korytarzu cały czas mamy kontakt z naturalnym światłem padającym z góry. Nie tracimy orientacji, czujemy się bezpiecznie.
– Sterujecie emocjami, korzystając między innymi z surowych materiałów.
BD: – Muzeum jest odpowiednio okraszone, to nie jest sam beton. Rozwiązywać wnętrza pomagała nam firma Loft. Tam, gdzie nie chcieliśmy surowizny, firma ingerowała. Mamy na przykład balustrady okute czarnymi blachami stalowymi. Schody mają drewniane stopnie. Ściany są ładnie wykonane z betonu architektonicznego, a instalacje wyrzucone na zewnątrz.
JD: – Kolorystyka i faktura materiałów budują nastrój. Tylko w jednym miejscu, na dole, bezpośrednio przy wyjściu z ekspozycji, zastosowaliśmy miedź. Ta wystawa opowiada o strasznych wydarzeniach. Wpadamy w smutny i zły nastrój. Zamierzaliśmy nieco ocieplić moment wyjścia, aby złagodzić te wrażenia.
– Czy muzeum dobrze się zestarzeje? Za kilkadziesiąt lat będzie nadal atrakcyjnym miejscem?
JD: – Muzeum, poprzez wystawę, wnosi ważne treści do naszej kultury, wzbogaca wiedzę historyczną i jest ważnym przesłaniem ostrzegającym przed kataklizmem wojny. W tym znaczeniu zawsze będzie ponadczasowe. A jeśli chodzi o formę, czyli architekturę, to pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że w przyszłości też będzie atrakcyjne. Każdy okres w historii odznacza się odrębnym językiem architektonicznym. Nawet do architektury socrealizmu podchodzę z respektem, bo opiera się na znakomitej przedwojennej szkole architektury monumentalnej i świetnym rzemiośle widocznym w detalach. Widoczna z daleka wieża muzeum jest silnym współczesnym znakiem w przestrzeni. W historycznej strukturze Gdańska takie silne znaki postawiły renesansowe, gotyckie i barokowe wieże kościołów i ratuszów. Zbudowane z trwałych materiałów przetrwają jeszcze wiele lat. Betonowa faktura elewacji muzeum też daje taką nadzieję.
BD: – Jeśli coś jest dobrze skonstruowane, funkcjonalne i z dobrych materiałów, to zostanie. Przykładem budynek naszej politechniki we Wrzeszczu, jeszcze z czasów kajzerowskich, około 1905 roku. Jest niesamowicie elastyczny, przede wszystkim ma funkcję naukową, ale różne rzeczy można w nim urządzać. Jakby pan zmierzył fugę między cegłami na elewacji, to na całej długości, 140 m, różnice są minimalne – półtoracentymetrowe. W przypadku muzeum nikt nam nie da 100 lat gwarancji na elewację (śmiech). Trzeba będzie kiedyś wymienić wykładzinę, której i tak szukaliśmy kilka lat.
– Muzeum ma 36 tys. m kw. powierzchni użytkowej i kosztowało 450 mln zł, tymczasem w Gdyni trzy lata temu powstał nieduży dom z bardzo eksponowanym betonem na elewacjach. Jak udało się Panom przekonać prywatnego inwestora?
JD: – Dom projektowałem dla siebie, więc miałem mniejszy problem, żeby przekonać inwestora (śmiech). Pozwoliłem sobie uzewnętrznić własne myślenie o współczesnej architekturze. Zapragnąłem mieć beton na wyciągnięcie ręki. Mieliśmy tam przenieść część pracowni. Dom musiałem sprzedać, ale nowy właściciel mówił, że kupił go ze względu na formę architektoniczną. W praktyce nie jest łatwo namówić inwestora do zastosowania betonu, który będzie widoczny na zewnątrz czy wewnątrz. To tak, jakby obiekt był niedokończony albo nie było nas stać na wykończenie. Ale to się powoli zmienia, dzięki znakomitym realizacjom, zwłaszcza w obiektach publicznych. Technologie betonowe otworzyły drogę do poszukiwań nowych struktur przestrzennych. Początek XX wieku, w dużej mierze oparty później na szkole bauhausowskiej, wprowadził nas w świat nowych możliwości. Równocześnie rozwijane systemy konstrukcji stalowych powodują, że dziś dysponujemy technologiami, które pozwalają projektować najbardziej nieprawdopodobne formy. Oby nie zabrakło nam wyobraźni z jednej strony, ale też umiaru z drugiej.
BD: – Tak, ale jednak architektura światowa jest w głębokim kryzysie. Le Corbusier nie żyje, Mies van der Rohe nie żyje, a mnie coraz częściej boli głowa i słabo się czuję (śmiech).
– Dziękuję za rozmowę
Paweł Pięciak
Architekci Jacek Droszcz i Bazyli Domsta są absolwentami Wydziału Architektury Politechniki Gdańskiej. Współpracują w ramach pracowni Studio Kwadrat w Gdyni. Historia firmy sięga przemian ustrojowych i gospodarczych końca lat 80. Pracownia ma charakter autorski. Pozycja firmy została ugruntowana po zdobyciu kilku głównych nagród w konkursach architektonicznych i urbanistycznych.
W Studio Kwadrat powstały takie projekty i realizacje jak: budynek Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku (2016); osiedle „Brabank” w Gdańsku (2016); osiedle Garnizon – „Avangard Apartamenty” w Gdańsku (2014); osiedle mieszkaniowe „Wzgórze Focha” w Gdańsku (2014); Osiedle mieszkaniowe „Komandorskie Wzgórze” w Gdyni (2012); Budynek InfoBox w Gdyni (2013). Niektóre wyróżnienia: nagroda główna w konkursie „Polski Cement w Architekturze” (2018); I nagroda w konkursie na zabudowę Wyspy Spichrzów (2015); I nagroda w konkursie na nową Marinę Gdynia (2014); I nagroda w konkursie na projekt Hotelu „Zdrowie” w Gdyni Orłowie (2013); I nagroda w konkursie na budynek Centrum Dziedzictwa Historii Gdańska (2012); I nagroda w konkursie na projekt Muzeum II Wojny Światowej (2010); II nagroda w konkursie na Park Rady Europy w Gdyni (2008).
Jacek Droszcz i Bazyli Domsta pracują również jako wykładowcy na Wydziale Architektury PG.