Aktualności / Mądre miasto Katowice
Nowa siedziba NOSPR-u otrzymała główną równorzędną nagrodę w XIX konkursie Polski Cement w Architekturze. O budynku, jego architekturze i konstrukcji, pisaliśmy obszernie w numerze 4/2015 BTA. Po nagrodzie – podsumowanie.
Mądre miasto rzecz jasna umie korzystać ze swoich atutów, które tak jak w Krakowie są podane na talerzu. Nic tylko czerpać garściami z bogactwa historii, nagromadzonych zasobów, z potencjału naukowego, kulturalnego i zasadniczo dobrej reputacji. Bez ryzyka i bez wyzwań; iść do przodu, ale tak, by się nie zmęczyć. Wykorzystywać potencjał umysłowy, ale bez przesady. Obserwować, co dobrego dzieje się w świecie, ale z tych nauk korzystać ostrożnie i z niedowierzaniem. Modernizować miasto, ale tylko na tyle, na ile zmuszą nas okoliczności. Ułatwiać życie mieszkańcom, ale na pół gwizdka, żeby z radości nie przewróciło im się w głowie. Korzystać z dobrodziejstw nowych metod zarządzania, ale z dwudziestoletnim opóźnieniem. Żyć bez impulsów i głębszych poruszeń, jak zasobny rentier, niegłupi przecież, ale zawsze nadmiernie ostrożny. W tak zakreślonych granicach, gdy nie przydarza się, nie daj Boże, nagła dziejowa katastrofa, sukces miasta mającego za sobą tak wspaniałą przeszłość jak Kraków jest gwarantowany. Widać go wyraźnie, bez ironii. Pojawia się w rankingach i w tym, że ludzie głosują nogami; chcą tu żyć, chcą tu zamieszkać. Czasem tylko pojawia się pytanie, czy po nas, po dzisiejszych ludziach w tak rozumianym mieście pozostanie coś wartościowego, jakieś osiągnięcie umysłowe lub materialne, o którym będzie się chciało rozmawiać w przyszłości. Czy odziedziczone bogactwo nie jest przypadkiem zatrutym skarbem, który słabsze umysły – a z takimi zwykle mamy do czynienia w elicie rządzącej miastem – łatwo paraliżuje i rozleniwia? Na koniec duch tak zdefiniowanego miasta zawsze wpływa na to, co się buduje – na architekturę, czyniąc ją zbyt często letnią, byle jaką i bez znaczenia.
Za to Katowice wydają się właśnie teraz naprawdę mądrym miastem, choć dziesięć lat temu wielu by się zawahało przed wygłoszeniem podobnej opinii. Wydawało się, że stolica Górnego Śląska ma niewiele atutów, przynajmniej w tej złożonej sferze, którą określa się jako „miejskość”. Zalety gospodarcze Katowic i ich rola przede wszystkim w okresie PRL-u są niezaprzeczalne, ale to za mało, aby miasto uznać za dobrze rokujące na przyszłość, przyciągające nowych mieszkańców i mające to „coś”, co sprawia, że chcemy tu być. Z reputacją Katowic nie było najlepiej. Nie mając bogatej historii ani mocnej elity, nie były znaczącym ośrodkiem intelektualnym ani uniwersyteckim. Nie wytyczały dróg rozwoju, raczej czekały na swoją kolej w sposób bierny, zwłaszcza po transformacji 1989 roku. Obrazu Katowic nie zmieniały nawet wybitne jednostki, szczerze zakochane i zadomowione w tym mieście, jak – skoro jesteśmy na gruncie muzyki – Henryk Mikołaj Górecki czy Wojciech Kilar. A jednak, czy to dzięki roztropności kadry zarządzającej czy nadzwyczajnego zbiegu pozytywnych przypadków – czas Katowic nadszedł. Lepiej wierzyć, że stało się to na skutek ogromnego wysiłku ludzi, którzy chcą dobrze dla miasta, wiele mu poświęcają, są pełni inicjatywy i szybko się uczą. Proces naprawy Katowic trwa, a jego spektakularnym (choć przecież nie jedynym) przejawem jest powstanie Strefy Kultury z imponującą siedzibą NOSPR-u na czele.
Walka o lepsze Katowice jest więc walką prowadzoną przez kogoś bardzo głodnego sukcesu, kto startował z niskiej pozycji, a wiedząc o tym i znając swoje słabe strony, ma większą motywację w parciu do celu niż konkurenci bezpiecznie umoszczeni w życiu. Idea Strefy Kultury wydawała się w polskich realiach organizacyjnych przedsięwzięciem tak ryzykownym, że mogła upaść z hukiem wprost proporcjonalnym do kosztów przedsięwzięcia. A jednak pod względem architektonicznym udało się ponad oczekiwania. Trzy nowe obiekty, każdy znaczący, tworzą wyraźną oś, której kompozycję stanowią po kolei Muzeum Śląskie, budynek NOSPR, Międzynarodowe Centrum Kongresowe, a czwarty obiekt w linii to stary znajomy – Spodek, który od czterdziestu pięciu lat jest symbolem miasta.
W Strefie Kultury zaistniała wreszcie urbanistyka, to znaczy próba twórczego kształtowania przestrzeni wykraczająca poza ściany budynków. Urbanistyka to w Polsce zasadniczo nieistniejące słowo. W Katowicach udało się zaplanować i zbudować kawał przestrzeni publicznej, nie niczyjej, ale właśnie publicznej, wykreowanej, wymyślonej przez architektów i przeprowadzonej konsekwentnie w procesie inwestycyjnym. Pomińmy tu z braku miejsca gorące spory, które rozpalają katowickie głowy: czy pomysł na Strefę Kultury nie jest swego rodzaju kontynuacją idei Katowic z okresu modernizmu lat 70. i czy w związku z tym sprawdzi się w przyszłości bez zastrzeżeń; jest to ważny spór między zwolennikami miasta rozumianego tradycyjnie a coraz liczniejszymi miłośnikami powojennych Katowic, rozbudowywanych z rozmachem godnym stolicy wielkiej aglomeracji, ale przy nieodwracalnej stracie drobnej tkanki miejskiej. Spór ten ma pierwszorzędne znaczenie dla Katowic i będzie żywy w kolejnych latach, zawsze gdy będziemy sobie zadawać pytanie, jak budować miasto.
Czyjej determinacji zawdzięczamy NOSPR jako budynek o nadzwyczajnych walorach architektonicznych razem z całym – nie zapominajmy – obszarem uporządkowanego miejskiego krajobrazu? Z pewnością jest to dzieło architekta Tomasza Koniora z zespołem plus wielu osób, bez których dobrej woli sukces nie byłby taki pewny. Trzeba wymienić prezydenta miasta Piotra Uszoka, dyrektorkę orkiestry Joannę Wnuk-Nazarową, dobrego ducha przedsięwzięcia pianistę Krystiana Zimermana i poleconego przez niego światowej sławy japońskiego akustyka Yasuhisa Toyotę. Swoją rolę odegrali wybitni kompozytorzy wspierający powstające dzieło: to Krzysztof Penderecki, Wojciech Kilar i Henryk Mikołaj Górecki (dwóch ostatnich nie dożyło inauguracji sali, Górecki zmarł w 2010 roku, a Kilar w 2013).
Miasto Katowice uważa Narodową Orkiestrę Symfoniczną Polskiego Radia za – dosłownie – bezcenny klejnot, który czekał kilkadziesiąt lat na oprawę. Teraz zadbało o niego tak, że efekt zapiera dech w piersiach, ale żeby naprawdę doświadczyć emocji związanych z tym miejscem, trzeba znaleźć się tam, w środku, osobiście. Oglądanie fotografii niewiele da. Trzeba dotknąć prawdziwej ściany, usiąść w realnym fotelu; posłuchać muzyki na żywo, żeby doświadczyć dobrodziejstw akustyki idealnej (choć japoński akustyk twierdzi, że nie da się zbudować budynku z idealną akustyką, bo gdyby powstało dzieło idealne, nie byłoby po co budować kolejnych). Będąc na koncercie, można z satysfakcją pomyśleć, że Górny Śląsk przekształca się, że suma działań idzie ku lepszemu. Przy okazji architekci korzystają ze sporej ilości betonu i cegieł, ale to inny temat. My wybieramy się na koncert, przyjeżdżając do Katowic na przykład z Krakowa.
Paweł Pięciak