Aktualności / Wszystko oddamy za piękną formę
Rozmowa z Kazimierzem Łatakiem, prowadzącym wspólnie z Piotrem Lewickim pracownię architektoniczną Lewicki Łatak. Architekci otrzymali główną równorzędną nagrodę XIX edycji konkursu Polski Cement w Architekturze.
– Odbierając nagrodę, powiedział Pan o tunelu, że nigdy nie brał udziału w tak niedorzecznym przedsięwzięciu.
– Byłem szczery. Powiedziałem, że to była głupota wydawać na ludyczną imprezę tak grube pieniądze. Pocieszające jest to, że one są prywatne, ale wydawanie dla zabawy takich pieniędzy boli. Cała budowla, która kosztowała 23 mln zł, służy temu, żeby na kilka minut unieść się w powietrzu. Oczywiście każdy o tym marzy, sam miałem sny, że ląduję, startuję, i ktoś mnie pyta: „dlaczego tak łatwo ci się leci?”. Odpowiadam, że ruszam rękami i lecę.
– Uważam przeciwnie, że wydanie prywatnych pieniędzy na coś, co zarabia, powinno być solą gospodarki. Ludzie zaryzykowali, będą mieć zysk albo stracą. To lepsze niż urzędnik, który zarządza państwowymi środkami bez osobistego ryzyka.
– Oczywiście, jest to zasadnicza różnica, czy wydaje się prywatne czy państwowe pieniądze. One są prywatne i to usprawiedliwia inwestycję. Jednak dla mnie jest to problem, że tyle się wydaje „na karuzelę”. Jeden z inwestorów, Michał Braszczyński, zapytał mnie, czy to jest gorsze od pchnięcia kulą albo od rzutu dyskiem. Czyli mówi, że to jest sport, i ma rację. Rozmawialiśmy i inwestorzy znają naszą opinię o tym przedsięwzięciu. Robimy teraz pewien projekt w Busku, tam przed wojną prywatny inwestor zbudował szpital dla dzieci chorych na chorobę Heinego-Medina, nie miał dużo pieniędzy, ale umiał znaleźć. Nurtuje mnie różnica między dzisiejszą wrażliwością a tą przed 1939 rokiem. Problem polega na tym, że dziś jest potrzeba zabawy, a kiedyś zachowanie było chyba bardziej odpowiedzialne. To nas zawstydza.
– Zwykle projektujecie w Krakowie, w znaczących miejscach, a tunel powstał pod Warszawą, przy autostradzie, na działce, która „z twarzy jest podobna zupełnie do nikogo”. Co robić z taką sytuacją?
– Rysowaliśmy tunel tak, żeby przekonać klientów do pewnej myśli, której byliśmy pewni: że nie będzie potrzebna żadna reklama. Najlepszą reklamą jest to, że jadąc autostradą widzę, jak w środku latają ludzie. I tak się stało. To świetne miejsce na tego typu inwestycję, która wymaga reklamy bez napisów, tylko pokazania tego, co dzieje się w środku. To jest nasz komentarz na – jak pan mówi – niemiejsce.
– Jak doszło do zlecenia?
– Bardzo medialnie, w tym sensie, że Michał Braszczyński robił dla nas zdjęcia i on był typem człowieka, który nas zachwycił. Potrafił przyjechać z Częstochowy, żeby zrobić dwa zdjęcia, ale to były dla nas bardzo ważne zdjęcia. Jest znakomitym fotografikiem, potrafił zrobić zdjęcie „chaszczy” z kilkoma elementami, które były bardzo znaczące i ważne dla projektu, którym się zajmowaliśmy. Jedno zdjęcie może być inspiracją do zrobienia projektu. Czyli złapaliśmy bliski emocjonalny kontakt. Przy jakiejś okazji Michał zaproponował temat aerotunelu. Na początku w ogóle nie wiedzieliśmy, co to jest.
– Podobno projekt ewoluował, nie od razu pojawił się żelbet.
– Rysowaliśmy projekt w tkaninie technicznej, zrobiliśmy piękną wizualizację, gdzie tunel był półprzeźroczysty, widać było główną rurę, w której krąży powietrze i w której się lata. Jest to tworzywo sztuczne na stelażu, podobne do elewacji Allianz Areny, materiał, który ma określoną wytrzymałość. Potem tkanina zamieniała się na żelbet, co było niezwykle ciekawe. Pytanie: jak wyrazić lekkość, bo mieliśmy ideę, że chcemy wyrazić wiatr, który wieje i unosi latawce albo torby z Tesco albo coś innego, w każdym razie pokazać siłę grawitacji za pomocą wiatru – i jak to wyrazić w żelbecie. Zdaje się, że cała zabawa polegała na tym, że ten wielki ciężar każdego metra sześciennego betonu, który jest uziemiony – jak go przełożyć na układ wertykalno-horyzontalny, żeby wyrażał siłę wiatru?
– Jak postępowały prace przy tunelu?
– Na rynku zleceń była bryndza, dlatego więcej czasu mogliśmy poświęcić na projektowanie. Cały nasz team miał możliwość, żeby zająć się tematem do samego spodu. Stąd detale, których byliśmy pewni. Nie udało się ich zrealizować tak, jak byśmy chcieli, a mimo wszystko wyszły dobrze. To jest ważne: być wewnętrznie przekonanym do pewnych rozwiązań, zaproponować je i narysować w ten sposób, że – mówiąc oględnie – nawet gdy nie będą zrealizowane w stu procentach, nie popsują projektu. Coś dobrego zostanie. Byliśmy w stresującej sytuacji, bo tego typu obiektów w Polsce nikt nie robił. Jesteśmy pierwsi. Nie wiedzieliśmy, co jest naprawdę ważne, gdzie wolno nam szukać oszczędności formalnych i ekonomicznych. A wiadomo, że „pospolitość skrzeczy”, jak pisał Wyspiański. Cały czas mam świadomość, że tunel wiatrowy to niepoważna funkcja, ale mieliśmy ogromną satysfakcję, że to narysowaliśmy i do końca zrealizowaliśmy.
– Czyli jesteście jako zespół zadowoleni z tego, co powstało?
– Jesteśmy artystami, to znaczy każdy temat traktujemy indywidualnie. Czasem marzymy o powtarzalności, czasem chcielibyśmy używać tych samych detali, które już były, próbujemy przemycić takie detale, ale rzadko to się udaje. Mamy to ograniczenie i ten luksus, że każdy temat jest niezależnym bytem. Nie znoszę oglądać swoich zrealizowanych projektów po czasie, widzę więcej błędów niż tego, co się udało przemycić, ale jechałem autostradą i widziałem w naszym obiekcie przeszklenie, w którym latają ludzie. Pomyślałem: to jest to, o czym myśmy myśleli. Całe życie architekta polega na tym, że dogląda detali, które sobie wymyślił; ma to szczęście, że ogląda w realizacji to, co narysował, i jednocześnie wie, ile to wszystko kosztuje.
– Pan i wspólnik często powtarzacie, że w architekturze „forma jest najważniejsza”. Co to znaczy?
– Pracujemy dla klientów, klienci nam imponują, ale mamy też świadomość, że nas doceniają. Stawiają nam wysokie wymagania, a my je chcemy spełnić. Chcemy zrobić najlepszą formę. Najlepsza forma to taka, która – to zawsze mówimy z moim wspólnikiem Piotrem Lewickim – jest ładna, czyli mądra i piękna. Istnieje triada dobro – piękno – prawda. Chcemy mądrej i pięknej formy. Jesteśmy w stanie jako zespół wszystko oddać za formę. Nie wiem, czy to jest wydarte z serca stwierdzenie. Nie wiem, czy będzie docenione. To wszystko wymaga pracy, czasu i niestety pieniędzy, których chcielibyśmy zarabiać dużo, a zarabiamy mało. Ale dzięki takim klientom, jak ta trójka, która wydaje na bzdurną rzecz dużo pieniędzy – nas to zobowiązuje. Traktujemy zadanie jako najbardziej racjonalne i najbardziej wymagające; coś, co powoduje, że każda kreska jest ważna, każdy element przestrzenny jest ważny. Fantastyczne zlecenie.
– Istotą tej inwestycji jest niezwykle kosztowny mechanizm służący do unoszenia człowieka w powietrzu. Czy Panów rolą nie było przypadkiem opakowanie go w dowolne, byle bezpieczne i spełniające techniczne standardy opakowanie?
– Nie. Zawsze szukamy istoty projektu, a istotą tego projektu jest wiatr, który wieje z taką siłą, że unosi ludzi, konstrukcje żelbetowe, latawce czy foliowe torby. Istotą jest to, że można się unieść w powietrzu, co jest zarówno racjonalne jak i bardzo poetyckie. Chcieliśmy wyrazić siłę wiatru i chwała inwestorem, że zrozumieli, że ta forma będzie właściwa dla ich biznesu. Dzięki takiej formie będą mogli zarobić, mieć zwrot z inwestycji. My jesteśmy artystami i szukamy pozaekonomicznej istoty projektu, ale stąpamy twardo po ziemi. To znaczy, że musi to być racjonalna forma, która wyraża irracjonalne wartości.
– Czy wykonawcy mieli wyczucie i umiejętność pracy z betonem?
– Na budowie byli młodzi ludzie, których cenię w tym sensie, że chcieli dużo osiągnąć, mimo że robili to pierwszy raz. Nie mieli do końca wyczucia betonu; ich zasługą jest bardziej wola niż umiejętności. Wola godna pochwały była bardziej znacząca niż umiejętności. Jak mówiłem, mieliśmy poczucie bezpieczeństwa, to znaczy byliśmy pewni, że nie można tego projektu „zniszczyć” na etapie wykonawstwa. Ich wola była istotna, bo jeżeli będą w przyszłości robić obiekt, gdzie beton będzie ważny, to dużo się nauczyli. Następnym razem będą mieć świadomość nauki wynikającej z tego doświadczenia.
– Mamy teraz trend, że wszystko, czego dotkniemy, ma być zaawansowane albo innowacyjne (śmiech). Czy przy budowie żelbetowej formy zastosowaliście zaawansowane technologie?
– Byłem zaproszony na konferencję do Columbia University, gdzie tematem był sustainable development, zrównoważony rozwój. Zastanawiałem się, na ile to jest nowatorskie, a na ile PR-owskie. Czy my jako projektanci, jeżeli realizujemy architekturę jak najlepiej, zgodnie ze swoim sercem i umysłem, czy działamy zgodnie ze zrównoważonym rozwojem czy nie? Cały czas jestem przekonany, że jest miejsce dla architektów i inżynierów, którzy dobrze wykonują swój zawód, czyli szukają najlepszego rozwiązania. Ekonomicznego, formalnego, funkcjonalnego, we wszystkich tych przymiotnikach, które odnoszą się do projektowania. Chodzi tylko o dobre projektowanie. My jako pracownia jesteśmy wycofani w tym sensie, że myślimy o dobrym projektowaniu, a nie o zaawansowanym projektowaniu. Oczywiście można powiedzieć, że zbudowaliśmy najlepszy tunel aerodynamiczny w Europie, i to jest prawda, przyjeżdżają tu ludzie z całego świata. Dzięki tej przypadkowej w sumie decyzji, że mamy beton, a nie tworzywo sztuczne, w tunelu nie ma drgań, czyli lepiej się lata. Gdybyśmy użyli tworzywa, latanie może nie byłoby tak komfortowe. W tym sensie jesteśmy zaawansowani, że stworzyliśmy optymalne warunki do latania.
– Jaki był stopień komplikacji inżynierskiej tego projektu, w skali od jeden do dziesięciu?
– Trzy. Myślę o projekcie inżynieryjno-budowlanym. Może cztery…, żeby nie urazić Wojtka, naszego konstruktora. W drugim tunelu, który teraz projektujemy dla tych samych inwestorów w Katowicach, próbujemy podnieść trudności konstrukcyjne, bo próbujemy użyć mniej spektakularnych form dla wyrażenia tego samego – pokonywania siły grawitacji za pomocą wiatru.
– Jakie są Pana wyobrażenia na temat latania? To mocno działa na wyobraźnię.
– Jeśli prześledzimy historię unoszenia się w powietrzu, to najpierw mamy balony, które wykorzystywały różnice temperatur, a później samoloty, które wykorzystywały różnice ciśnień. W naszym obiekcie człowiek unosi się poprzez siłę wiatru, i to jest trzeci sposób, inny od tamtych. Trzeci sposób unoszenia, nie jak balon, nie jak samolot. Trochę z kreskówek Disneya. Projektowaliśmy kiedyś Muzeum Lotnictwa w Krakowie na konkurs, gdzie niestety dostaliśmy drugie miejsce. Zaproponowaliśmy obiekt, który nie był lotniczy, nie kojarzył się z samolotami, ale właśnie z balonem. Dlatego że balon, wbrew pozorom, lepiej niż samolot pokazuje ideę lotu; w sposób bardziej spektakularny i łatwiejszy do odczytania przez postronnego obserwatora.
Balon jest oczywisty i zrozumiały; unosi się w powietrzu dlatego, że jest lżejszy. Idea „działania” samolotu jest bardziej skomplikowana. Tego typu przemyślenia mieliśmy przy okazji muzeum lotnictwa.
– Nad czym teraz pracujecie w zespole?
– Robimy obiekty, które są zwykłymi mieszkaniówkami, hotele, biura, ale też kładkę w Dobczycach czy kładkę w Busku. Kładka w Dobczycach pozwoli na połączenie zapory na Rabie ze ścieżkami, które prowadzą na dawny zamek, gdzie podobno Jan Długosz uczył synów Kazimierza Jagiellończyka, między innymi św. Kazimierza, mojego imiennika, który podobno był najinteligentniejszym z jego synów (śmiech). Z kolei nasza kładka w Krakowie, która miała połączyć Kazimierz i Ludwinów, ciągle nie jest budowana, nad czym ubolewamy, bo to był bardzo przemyślany projekt. Trochę bolesne jest, że jak byliśmy młodsi, to myśleliśmy, że będziemy wygrywać wszystkie konkursy i że one zawsze będą realizowane. Okazuje się jednak, że ludzie, w tym architekci, mają ograniczone możliwości. To przykre.
– Dziękuję za rozmowę.
Paweł Pięciak