Aktualności / Wierzę w ludzi i marzę…
– Na Śląsku jest coś, co mnie ujęło od początku: pragmatyzm, wręcz industrialne podejście do projektu i w ogóle do architektury. Często słyszałem, że budynek jest maszyną, która ma dobrze działać – mówi architekt Tomasz Konior.
– Prowadzi Pan pracownię architektoniczną w Katowicach. Czy utożsamia się Pan z czymś, co można by nazwać śląską szkołą architektury?
– Utożsamiam się z dobrą tradycją i kulturą kształtowania przestrzeni. W Krakowie i na tamtejszym wydziale architektury nauczono mnie wrażliwości na otoczenie i na architekturę. Miałem znakomite wzorce: bogactwo historii miasta i zacnych profesorów. Tam jest szacunek dla tradycji i od wieków świetnie ukształtowana miejska przestrzeń. Ze Śląskiem historia obeszła się mniej łaskawie. Rabunkowy stosunek do środowiska w okresie ostatniego półwiecza przyczynił się do zniszczenia przestrzeni, kultury i dobrej tradycji. Zerwano z przeszłością, zabrakło kontynuacji. Szukano więc nowych wzorców. Silny, przemysłowy kontekst i złoty okres dla Śląska, czyli lata dwudzieste ubiegłego wieku, są dziś tym, co tworzy podstawy śląskiej szkoły. Architektów i architekturę na Śląsku kształtował ten kontekst, który uczy rozsądnie myśleć, pragmatycznie i racjonalnie podchodzić do projektowania. Codzienność jest dla mnie konfrontacją krakowskich, humanistycznych korzeni ze śląskim, racjonalnym podejściem. Uważam to połączenie za bardzo ciekawe i inspirujące.
– Jakie różnice widzi Pan w podejściu do architektury w jednym i drugim miejscu?
– Ze studiów wyniosłem radość tworzenia i działo się to nawet kosztem pewnej dyscypliny i reżimów, kosztem racjonalności przemyśleń. Na Śląsku jest coś, co mnie ujęło od początku: pragmatyzm, wręcz industrialne podejście do projektu i w ogóle do architektury. Często słyszałem, że budynek jest maszyną, która ma dobrze działać. To brzmiało jak manifest. Wcześniej, zanim trafiłem na Śląsk, nie spotkałem się z taką doktryną. W dodatku stosowaną w praktyce. Przede wszystkim stawiano ideę, kreację, jako coś, co powinno być istotą architektury. Tutaj usłyszałem, że „funkcja to piękno” i chyba przez parę lat zdążyłem takim myśleniem przesiąknąć. W katowickim SARP-ie często o tym rozmawiamy. Od trzech lat w ramach odmłodzonego zarządu staramy się przywracać dobry klimat dla architektury, promować jakość i poznawać doświadczenia innych.
– Idee związane z przemysłem, z rozwiązaniami industrialnymi, technicznymi, pomimo pewnej mody, jaką teraz obserwujemy, nie budzą dobrych skojarzeń, przynajmniej w potocznym odczuciu.
– Ważne jest, żeby świadomie wskazywać na dobre wzorce. Mies van der Rohe powiedział: „less is more”, czyli mniej znaczy więcej. W Krakowie usłyszałem parafrazę, odwrócenie tego stwierdzenia, nawet trochę złośliwe, że „mniej znaczy nudniej”. Na początku swojej drogi też tak to widziałem. Niezależnie od mód chodzi o dobrą architekturę, to znaczy takie odczytanie kontekstu, czasu i miejsca, aby w twórczym procesie uzyskać czytelny przekaz, a nie abstrakcyjnie poszukiwać wrażeń poprzez eksperymentowanie formą dla samej siebie. Nie można jednak ograniczać twórczego procesu jedynie do spełniania technologii i funkcji. Bo to z kolei zabija ideę i psuje krajobraz. Żyję w przekonaniu, że takie podejście daje szansę na dobry budynek, szczery, autentyczny i współczesny.
– Poza projektowaniem nowych budynków zajmował się Pan takimi sprawami jak, przykładowo, rewaloryzacja XIX-wiecznych kamienic i rewaloryzacja obiektów przemysłowych. To są przeciwne bieguny. Skąd u Pana takie zainteresowania?
– Mam wielkie szczęście wciąż robić różne rzeczy. Nie przypominam sobie w naszym biurze dwóch podobnych projektów. Bank, kościół, szkoła, sala koncertowa, sąd… Każdy jest nowym doświadczeniem. Do tego zabytki. Szczególnie te, dla których wymyślamy nowe przeznaczenie. Muszę się przyznać, że wiele zawdzięczam moim braciom, którzy prowadzą tu firmę budowlaną o profilu konserwatorskim. Taki był początek mojej pracy na Śląsku, projekty konserwatorskie, modernizacje starych kamienic, głównie w centrum Katowic. W stylu zwanym śląską secesją.
Tu wchodzimy w kunszt dawnych mistrzów, którzy znali się na budowaniu, obróbce kamienia, specjalnie wypalali cegły o fantazyjnych kształtach. W takich kamienicach, które są w katastrofalnym stanie, duże fragmenty trzeba odtwarzać. To się udaje, ponieważ znaleźliśmy na Śląsku rzemieślników, z którymi rekonstruujemy detale, znane tylko ze starych rycin. Często musimy wyobrazić sobie, jak pewne elementy mogły wyglądać, a dzięki umiejętnościom lokalnych majstrów udaje się to zrealizować.
– Skoro Pańscy bracia prowadzą firmę budowlaną, to czy Pan jako architekt ma jakiś specjalny stosunek do fazy budowy?
– Od dziecka fascynował mnie plac budowy. Sterta cegieł, piasek, a później krok po kroku powstający budynek. Do dziś pozostała dziecięca radość z obserwacji każdej budowy. To ma jakiś metafizyczny wymiar. Teraz patrzę na to oczywiście jeszcze inaczej. Idea i projekt są już za nami, ale architektury wciąż nie ma. Dlatego etap budowy jest szalenie ważny. Budowa jest procesem nieodwracalnym i kosztownym. Z przekonaniem stwierdzam, że to etap decydujący o budynku. Dlatego trzeba zadbać o dobrą realizację. A konfrontacja idei z rzeczywistością bywa trudna. Albo standard i gotowy system albo ostra jazda i szukanie sposobów, aby dopiąć celu. Satysfakcja jest wtedy, gdy się uda. Bywa tak, że trzeba się pokajać i próbować naprawiać. Na tym polega przygoda z architekturą, że urzeczywistnia się poprzez pracę wielu ludzi i różnych talentów. Tak naprawdę nie jesteśmy pełnymi autorami dzieła. Jesteśmy twórcami idei, kreatorami. Współautorów są dziesiątki po drodze. Zaliczam do nich budowniczych naszych pomysłów.
– Stara się Pan jakoś „kontrolować” ten proces, panować nad nim mniej lub bardziej? Czy to jest w ogóle możliwe?
– Jean Nouvel powiedział kiedyś, że architekt może nie być inteligentny, ale musi być dobrze poinformowany. Konieczne jest, żeby miał wokół specjalistów i umiał z nimi rozmawiać, umiał słuchać i wyciągać wnioski. Wtedy wszystko rozwija się lepiej. Umiejętność komunikacji i siła perswazji są tutaj nieocenione.
– Rozumiem, że najpierw poznał Pan architekturę od strony budowy, we własnej rodzinie, i wtedy zdecydował się, że sam zostanie architektem.
– Nie, ja od zawsze chciałem zostać architektem, alternatywą w latach szkolnych była tylko muzyka organowa. Do dziś mi pozostało, że kocham Bacha i jego muzykę, to była jedyna alternatywa rozważana poważnie. Odkąd pamiętam, miałem własną półkę w księgarni, gdzie odkładano dla mnie książki z architekturą.
– Czy Bach ma coś wspólnego z architekturą?
– Bach jest jednym z najbardziej architektonicznych kompozytorów, jakich znam. Proszę sobie przypomnieć popularną, fantastyczną Toccatę i Fugę. Monumentalna forma. Albo cudowna Passacaglia c-moll o niepowtarzalnym brzmieniu. U Bacha harmonia, melodia i rytm egzystują ze sobą w niezwykłej symbiozie. Rozmawiamy o geniuszu kompozycji, który potrafił zmieniać nastroje w ciągu jednej chwili. Budował fenomenalne formy muzyczne i przy tym był bardzo twórczy. Architektura absolutnie przejawia się w twórczości Bacha. Chociaż teraz częściej słucham jazzu, zawsze chętnie wracam do jego muzyki. Szczególnie podczas koncertów w jakimś wyjątkowym wnętrzu. Mam nadzieję, że już za rok posłuchamy go w naszej sali koncertowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Już stoją mury.
– Czy da się coś z tej muzyki przenieść do architektury?
– Sądzę, że można, ale tak genialne rzeczy zdarzają się raz na epokę. Nie tylko w muzyce. Możemy próbować czynić przekaz projektowy tak czytelnym jak zapis kompozycji w muzyce. Jednak dziś jesteśmy bardziej inżynierami niż artystami. Mimo że architektura jest sztuką kształtowania przestrzeni, głównie zajmujemy się technologią, organizacją i procedurami. Na jakość zwraca się mniejszą uwagę. Przywołam czasy katedr. Jak genialne w sensie inżynierskim było myślenie majstrów, ówczesnych inżynierów architektów, że potrafili konstruować abstrakcyjne a zarazem niezwykle logiczne budowle bez współczesnych możliwości technicznych. Wymyślone, potem zbudowane, stoją do dnia dzisiejszego.
– Nie nazywano nawet tych ludzi „architektami”, raczej „budowniczymi”.
– Profesor Lech Niemojewski nazwał architektów „uczniami cieśli”. Z tego bije też pewna pokora, co w naszym zawodzie jest dość pożądane, bo nie jesteśmy najważniejsi na świecie. Czasem mocno się panoszymy schlebiając gustom, zaspokajając doraźne potrzeby zapominamy o ciągłości, tradycji, ale również o przyszłości. Architekt powinien znać dobrze swój fach i dbać o klienta. Ta dbałość powinna przejawiać się w uświadamianiu, edukowaniu, bynajmniej nie powinna być działaniem bezkrytycznym, pozbawionym zasad. Żeby nie było tak, że po nas choćby potop.
– Jest taki optymistyczny pogląd, że polska architektura może być tylko coraz lepsza, że nic złego raczej nie może się przydarzyć. Jest wiara w postęp, oczywiście nie u wszystkich. Pan ją podziela?
– Przed architekturą jest przyszłość. To zależy od koniunktury, ale jeszcze bardziej od świadomości i potrzeby jakości. Gorzej jest z przestrzenią miast. Czyli wszystkim tym, co jest pomiędzy budynkami. W dziedzinie urbanistyki w ostatnich dziesięcioleciach działo się źle. A takie procesy trudno odwrócić. Miasta budowane są na podstawie szczątkowych planów miejscowych. O ich kształcie często decydują partykularne interesy. Powstają coraz lepsze domy, co nie oznacza, że mamy ładniejsze miasta. Na Śląsku, z racji wielkomiejskiej aglomeracji i zdegradowanego środowiska, troska o przestrzeń powinna być czymś szczególnie istotnym. Dlatego między innymi znalazłem się na Śląsku, ponieważ świeżo po studiach miałem wrażenie, że nigdzie indziej w Polsce nie ma tak dużo do zrobienia. Natura nie znosi pustki. Trzeba próbować to zmieniać. Jestem idealistą, wierzę w ludzi i marzę. W tym zawodzie optymizm jest jak powietrze.
– Jedną z Pana realizacji jest Tyskie Muzeum Piwowarstwa, które otrzymało wyróżnienie w ostatnim konkursie Polskiego Cementu. Jest to przykład adaptacji architektury poprzemysłowej.
– Muzeum powstało w starych warsztatach na terenie zakładów piwowarskich w Tychach, które były przez kilkadziesiąt lat poddawane tylko prostym remontom. Teraz, kiedy jest nowy właściciel, pojawiła się potrzeba promocji marki przez zbudowanie miejsca, w którym będą gromadzone birofilia i gdzie będą prezentowane wszelkiego rodzaju media, które promują produkt. I ten stary obiekt posiada dziś nową funkcję, został mocno przebudowany, chociaż jego charakter, skala i najcenniejsze fragmenty struktury zostały zachowane. Wszystkie nowe elementy w tym obiekcie starają się być współczesne. Są wykonane ze stali, szkła, drewna i z betonu, bardzo prostego i surowego. Wszystko to kryje całą masę elektroniki i multimediów, co dostosowuje obiekt do dzisiejszych standardów.
– Co by Pan osobiście chciał ocalić z architektonicznego krajobrazu Śląska?
– Słyszę ostatnio zbyt często „wyburzyć Skarbek”, „wyburzyć dworzec Tygrysów”. W tym momencie zdaję sobie sprawę, jak dużo trzeba zmienić w świadomości ludzi, którzy decydują o tym, co tutaj jest wartościowe, żeby bez kompleksów byli w stanie dostrzec mimo brudu i zniszczeń ich ukryte piękno. Piękno wielu zniszczonych, ale przez to nie mniej znakomitych budowli. Często pytam przyjezdnych, z czym pozytywnym w dziedzinie architektury kojarzą się Katowice. Słyszę w odpowiedzi, że ze Spodkiem i z dworcem z lat 70. To są dwie ikony współczesnej architektury śląskiej. Są świadkami epoki, w której powstały. Jak może komuś przyjść do głowy, żeby obiekt tak charakterystyczny, tak cenny historycznie rozebrać? To jest dramatyczna sprawa, że takie drobne fakty jak ten, że dworzec nigdy nie miał szans być porządnie wysprzątany i nigdy przez 30 lat nie był remontowany, wpływają na to, że się go ocenia negatywnie. Szanujmy ich zniszczone piękno. Nie dzielmy architektury na epoki, dzielmy na dobre i złe budynki i miejmy tę wiedzę, żeby oceniać je w szerszym kontekście kulturowym i czasowym. I szanujmy dobrą przeszłość.
– Czy uda się zachować w architekturze coś, co jest śląską specyfiką, jeżeli uznamy, że ona istnieje?
– Mówi się w kółko o katowickim rynku, że w Katowicach powinien być rynek. To zaczyna brzmieć jak zaklęcie i pojawiają się abstrakcyjne pomysły na jakieś atrapy. Brakuje czytelnego centrum, przyjaznej przestrzeni publicznej. To fakt. Tymczasem międzynarodowa ranga Spodka może być atutem i szansą dla miasta. Na razie nie jest i, co mnie martwi, wraz z przebudową ronda w najbliższym czasie nie będzie. Ale trzeba o tym myśleć i spojrzeć na Katowice inaczej, przez pryzmat ich specyfiki, tego, czego nie mają inne miasta. Mamy tutaj rzeczy absolutnie wybitne i unikalne. Przede wszystkim dużo zieleni, co w obiegowych opiniach o Śląsku nie jest takie oczywiste. Giszowiec i Nikiszowiec – przykłady wiecznie żywe i aktualne dla wzorów i sposobów zamieszkania. Dzielnica w południowej części Katowic. Nigdzie indziej w Polsce nie ma tylu znaczących realizacji w jednym miejscu w duchu funkcjonalizmu i modernizmu lat dwudziestych. Mogłaby być perłą europejskiej metropolii, tu czeka na swój czas. To samo dotyczy całej spuścizny poprzemysłowej, hal fabrycznych, szybów kopalnianych, wież wyciągowych, wież ciśnień. Są charakterystycznymi elementami krajobrazu. Jest ich wciąż sporo. Ale brakuje świadomości, że to są rzeczy cenne. A w przyszłości? Może wykorzystamy miasta podziemne, kto wie… Krzepiące jest to, że pojawiają się coraz częściej świadomi inwestorzy, potrafiący docenić ukrytą wartość Śląska.
– Dziękuję za rozmowę
Paweł Pięciak
Życiorys
Tomasz Mikołaj Konior jest architektem młodego pokolenia. Od dziesięciu lat prowadzi pracownię architektoniczną KONIOR STUDIO w Katowicach. Studiował na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej (1989-1994), odbywał praktykę w Szkole Architektury Bauhaus w Weimarze i praktykę konserwatorską w Ferireres. Jest współautorem takich obiektów już zrealizowanych jak: gimnazjum i Centrum Kultury w Białołęce (2005), Tyskie Muzeum Piwowarstwa (2004), szkoła podstawowa w Pruszkowie (2003), domy w zabudowie szeregowej „Osiedle Bażantów” w Katowicach (2004-2006), renowacja fasady kamienicy przy ul. 3 Maja w Katowicach (2004), aranżacji wnętrz Akademii Muzycznej w Katowicach (2003). Tomasz Konior jest współautorem projektów będących w trakcie realizacji, w tym dużej sali koncertowej przy Akademii Muzycznej w Katowicach, sądu rejonowego w Rzeszowie, zespołu sakralnego w Krakowie.
Gimnazjum i Centrum Kultury w Białołęce zostało uznane w 2006 roku za „ikonę polskiej architektury”, czyli jedną z 20 najlepszych polskich współczesnych realizacji. Wystawa przedstawiająca 20 ikon architektury będzie w tym roku promować polską architekturę w świecie. Szkoła podstawowa w Pruszkowie była nominowana do Nagrody Roku SARP 2002, a Tyskie Muzeum Piwowarstwa otrzymało wyróżnienie w IX edycji konkursu „Polski Cement w Architekturze”.