Aktualności / Niebezpieczny rozwód architekta z budową

Niebezpieczny rozwód architekta z budową

Przez stulecia architektura rozwijała się dzięki jej weryfikacji w procesie budowy, ale to się niestety skończyło – uważa architekt Paweł Wład Kowalski.


 

– Bardzo mnie zaintrygowało kategoryczne zdanie, które kiedyś usłyszałem od Pana, że łatwiej dogaduje się Pan z inżynierami i zwykłymi ludźmi na budowie niż z innymi architektami. Dlaczego?

– Architekci tworzą własne światy, a ja chcę żyć w świecie odbiorców mojej twórczości. Chcąc w nim być, muszę zrozumieć, jakim procesom podlegała architektura, od kiedy człowiek w ogóle nauczył się budować. Ludzie stawiali domy, wymyślali nowe rozwiązania i natychmiast sprawdzali, czy one zdają egzamin. Potem jedne rozwiązania przyjmowali, drugie poprawiali, inne odrzucali. Znów udoskonalali te konstrukcje, budowali, sprawdzali, poprawiali. Żyli w świecie, który w ten sposób współtworzyli. Rozumieli go i wspólnie odczuwali, rozwiązania były naturalne, logiczne, rodziły się jakby same z siebie. Jeśli się popatrzy na kształt głowic w kolumnach greckich, to one wzięły się stąd, że słup drewniany przyciśnięty belką rozszczepiał się w miejscu, gdzie był naciskany. Ludzie obserwowali, jak materiał budowlany reagował na konstrukcję, obserwowali warunki naturalne i potem utrwalali zaobserwowane formy w kamieniu czy innym trwałym materiale, żeby uzyskać ten kształt, który w sposób naturalny wyłaniał się z pracy konstrukcji. Była to zasada małych kroków, a przede wszystkim współpraca użytkownika i architekta – budowniczego. Taki stan miał miejsce do początku XX wieku. I wtedy sytuacja całkiem się zmieniła.

 

– A jakie znaczenie dla samej architektury miał ten sposób budowania?

– Mam tu na ścianie projekt willi w Nowym Sączu z 1894 roku. Proszę zobaczyć, że na jednej płachcie papieru jest cały projekt, który składa się z dwóch narysowanych elewacji, dwóch przekroi i planów: parteru, piwnicy, poddasza, wszystko w skali 1:100. Nie ma nic więcej, żadnych szczegółów. Taki stopień ogólności zupełnie wystarczał, bo pozostałe sprawy i architekt, i budowniczowie znali z doświadczenia przekazywanego od pokoleń. Wiedzieli, co i jak zrobić, i nie potrzebowali projektu rozrysowanego w kilku tomach. Architekt przychodził na budowę i pokazywał, co, gdzie i jak robić. Był na budowie i współbudował na podstawie tych ogólnych szkiców. Ludzie wiedzieli, jak budować, więc nie potrzebowali więcej rysunków.

 

– Co się zmieniło na początku XX wieku, o czym Pan wspomniał?

– Na początku XX wieku wraz z industrializacją pojawił się modernizm. Budownictwo zostało uprzemysłowione i zreorganizowane w proces inwestycyjny. Różne elementy powstają w fabryce, by je potem zmontować na budowie, a to zmusza architektów do bardzo dokładnego rozrysowywania projektów. Odtąd wszystko musiało być bardzo dokładnie zaplanowane przed budową. Na placu budowy już nic nie mogło się zmienić. Wcześniej architekt przychodził na miejsce i współtworzył to, co zaprojektował, a teraz architekt stał się zbędny. Po rewolucji modernistycznej architekt na budowie staje się niepotrzebny jako twórca, bo etap twórczości już się odbył. Teraz może ewentualnie sprawdzać, czy projekt, który zrobił wcześniej, jest realizowany prawidłowo. To jest zupełnie inna rola. To oznacza, że przed budową wszystko musi być zapięte na ostatni guzik. Potem nie da się nic skorygować czy dopowiedzieć. Skutek jest taki, że architekci zaczęli się skupiać na projekcie jako czymś samym w sobie, a nie na dziele finalnym. Zaczęli myśleć o projekcie jako o czymś wirtualnym, a nie zapisie realnie oddziałującej architektury. Już nie oddajemy klucza do budynku, stojąc obok majstra. Na budowie i podczas odbioru mamy nie przeszkadzać, musimy tylko formalnie coś podpisać i do widzenia. Inwestor i wykonawca chwalą się budową, architekt jest już niepotrzebny, przeżywa frustracje, nie chce nic doskonalić, bo budowa źle się kojarzy. Zamyka się w świecie własnych wizualizacji i koło się zamyka.

 

– Należy rozumieć, że ten stan trwa do dzisiaj?

– Pewnych procesów nie da się cofnąć. Trzeba zdać sobie sprawę, że jest przepaść między architektami a tymi, którzy budują – specjalistami z branży budowlanej. Nie mówiąc o przepaści między architektami a odbiorcami. To są trzy różne światy, które już się nie rozumieją, bo nie współdziałają jak kiedyś. Jest to cecha rzeczywistości, a nie wada czy zaleta. Może mieć jednak złe konsekwencje. W przeszłości regułą było podejmowanie prób ulepszania architektury budynków, szukania nowych form i kształtów, ale w ten sposób, że doświadczenie zebrane podczas budowy i obserwowanie reakcji użytkowników powodowało korygowanie następnych projektów. Mówiłem o metodzie małych kroków. Po rewolucji modernistycznej nie ma o tym mowy, bo nastąpiło rozdzielenie: świat architekta, świat budowy i świat odbiorcy, to są trzy różne światy. Architekci skupiają się na projekcie i chcą odnieść sukces, a sukces i nowe zamówienia w tym świecie projektów może im przynieść tylko niezwykła wizualizacja. Projekt nie musi mieć związku z miejscem, w jakim będzie realizowany. Architekt nie przejmuje się tym zbytnio, bo przecież nie będzie budował, w procesie inwestycyjnym będzie nadal ograniczony, więc musi wykazać się w sferze projektowej, robiąc dokumentację, za którą inwestor i tak nie chce dobrze zapłacić, bo to tylko „malunki” na papierze.

 

 

– Jakie skutki ten stan rzeczy ma dla architektury?

– W momencie, w którym architekt oderwał się od struktur inżynierskich, oderwał od budowania, od ciągłego sprawdzania rozwiązań, to przestał zwracać uwagę na zasadę, że budynek musi się kierować racjonalnością rozwiązań. Architekci nie mogą już w codziennej praktyce budowania weryfikować swoich pomysłów, więc zachowują się jak artyści. Konstruują jakąś bryłę i patrzą na nią jak gdyby z zewnątrz, z lotu ptaka, bez brania pod uwagę, czy ta przestrzeń da satysfakcję człowiekowi, dla którego jest budowana. Przyjmuje, że im bardziej jest udziwniona, tym staje się atrakcyjniejszym towarem na rynku. Natomiast człowiek, wchodząc w przestrzeń, musi ją rozumieć, akceptować. Przykładowo, jeżeli jakieś elementy konstrukcji nienaturalnie wiszą w powietrzu, wbrew prawu grawitacji, czy nielogicznie użyto materiałów budowlanych, to wytworzona przestrzeń będzie niezrozumiała, obca lub tworząca emocje sprzeczne z użytkowaniem obiektu.

 

– Usystematyzujmy: mówi Pan o ogólnym procesie, któremu podlega architektura. Myślę, że jak każdy opis ogólny, on może mieć różne oblicza i warianty, ale rzeczywiście jako ogólny duch jest wyczuwalny. Czy ta zmiana roli architekta i jego wyizolowanie ma znaczenie dla sfery techniki i inżynierii?

– Zacznę od tego, że architektura jest zawsze odbierana z wnętrza przestrzeni. Jej odbiorca może znajdować się w pomieszczeniu, na ulicy jest we wnętrzu zbudowanym z elewacji budynków, w parku jest we wnętrzu stworzonym przez drzewa. Na placu jest się we wnętrzu zbudowanym z budynków, drzew, małej architektury etc. Odbiorca jest zawsze osią tego wnętrza, najważniejszym punktem, z którego odbiera się architekturę. Architektury nie odbiera się z lotu ptaka, tylko z perspektywy człowieka we wnętrzu. Jeżeli chcę zrobić dobry projekt, to muszę przyjąć tę samą perspektywę, to znaczy muszę patrzeć na tworzoną przestrzeń z bliska, oczami odbiorcy. Jeżeli architektura powstaje z lotu ptaka i architekt projektuje z dalekiej perspektywy, a nie z perspektywy odbiorcy, to stosuje reguły nieludzkie, oderwane, indywidualnie artystyczne, traktuje projekt jak rzeźbę, bryłę. Wtedy nie ma związku ze światem odbiorcy, proponowane rozwiązania są trudne konstrukcyjnie i nienaturalne w użytkowaniu. Zanikł proces, który polegał na stałej weryfikacji rozwiązań architektonicznych w doświadczeniu. Architekt wymyśla projekt, oddaje go i znika.

 

– Czyli ludzie budujący mogą odczuwać kłopoty związane z tym, że architekci zamknęli się w świecie swoich projektów i w pewnym sensie ich opuścili?

– Często konstruktorzy czy instalatorzy są ofiarami tego zamieszania, ponieważ architekci proponują rozwiązania, które nie wynikają z logiki konstrukcji czy instalacji. Niejednokrotnie architekci projektują, w ogóle nie rozumiejąc struktury budynku. Pomijam już to, co dawniej się zdarzało, że w projekcie słup jednej kondygnacji nie stał nad słupem drugiej kondygnacji. Teraz to raczej nie ma miejsca, bo programy komputerowe zabezpieczają przed takimi błędami. Architekt, który projektuje, patrząc z bliska i z „wewnątrz” struktury, takiego głupstwa nie zrobi. Będzie starał się zrozumieć reguły rządzące daną przestrzenią i potrzeby odbiorcy. Architekta, który patrzy „z lotu ptaka”, logika i struktura tej konstrukcji nie interesuje, on ją rzeźbi, nie zwracając uwagi, czy wszystko się konstrukcyjnie zgadza, czy elementy stoją na sobie, czy dźwigają swój ciężar, czy konstrukcja jest odpowiednio sztywna. Taki architekt jest pochłonięty na przykład ideą geometrii albo jakąś inną ideą, którą sobie wymyślił autorsko. Wtedy konstruktorzy i instalatorzy mogą mieć naprawdę potężne kłopoty.

 

 

– W takim razie pytanie ostateczne: czy w takim układzie fuszerka budowlana jest bardziej prawdopodobna?

– Współczesna technika potrafi wszystko i ona nas jakoś zabezpiecza, rozgrzesza, można powiedzieć, że wszystko da się zbudować. Tylko jak ma się w tym wszystkim odnaleźć człowiek? Przez wieki dom pasywny to był zwykły dom, który przez mądrość pokoleń był zbudowany w odpowiednim miejscu, gdzie wentylacja odbywała się przez lekko nieszczelne okna i kominy z przewodami grawitacyjnymi, i wszystko pracowało zgodnie z rytmem przyrody. Teraz potrafimy postawić dom pasywny w każdym miejscu na świecie, niezależnie od okoliczności, jako inkubator, gdzie wytworzymy sztuczny świat wewnątrz, gdzie wpompujemy powietrze, ciepło etc. Są entuzjaści techniki, którzy chcą rozwijać architekturę i budownictwo w tę stronę, a ja jestem bardzo ostrożny. Dlatego, że pewne rzeczy muszą być odczuwane zmysłami zgodnie z naturą. Jeżeli pozbawimy człowieka wszystkich realnych bodźców, na przykład, że nie będzie mu nigdy zimno w domu, to zrobimy mu krzywdę. Kiedy wyjdzie z takiego inkubatora na zewnątrz – rozchoruje się.

 

Pomorski Park Naukowo- Technologiczny w Gdyni

Pomorski Park Naukowo- Technologiczny w Gdyni

– Faktycznie, widać zainteresowanie skomplikowanymi strukturami, które po zatoczeniu koła mają dać efekt, jaki kiedyś był uzyskiwany w prosty sposób przez doświadczenie pokoleń.

– Gospodarka rynkowa wśród masy zalet ma tę wadę, że napędza popyt na gadżety i tendencję do produkcji elementów dobrze się sprzedających. Technika nie powinna wyprzedzać człowieka i zmuszać go, żeby się zmieniał pod jej dyktando. Odwrotnie, ma realizować ludzkie potrzeby. Plantacje wiatraków budzą we mnie grozę. Od zawsze dziewięćdziesiąt procent nowo powstających obiektów stanowią domy mieszkalne. Tymczasem tendencje we współczesnej architekturze są kreowane przez bardzo dziwne, ale przez to wyróżniające się obiekty. Efekt jest taki, że na przykład w Polsce domy mieszkalne zaczynają być projektowane przez architektów, którzy też chcą udziwnić projekt, żeby go sprzedać na rynku. Te domy mieszkalne w kształcie pieńka (okrągły dom) albo w postaci labiryntu z pochylniami wewnątrz domu są otoczone zachwytem przez innych architektów. Kreowana jest architektura jak modny ciuch, a może od niego ważniejszy jest architekt jak modelka na wybiegu. Patrzę na to z przerażeniem. Powtarzam, każda próba wymyślenia nowej formy czy technologii powinna być weryfikowana przez życie. Doraźny efekt medialny „oglądalności” nie powinien sterować rozwiązaniami w architekturze.

 

– Jak Pan podchodzi do projektowania we własnej praktyce?

– Samemu wchodzę w skórę odbiorcy. To, co projektuję, ma być budowane w sposób normalny, to znaczy zgodnie z alfabetem ludzkiego odczytywania architektury – jako miejsca bezpiecznego, wygodnego, jako wnętrza, w których toczy się życie w odpowiednim rytmie, w zgodzie z przyrodą, potrzebami funkcjonalnymi. Architektura to nie jest rzecz niezmienna – jest to proces, ale związany z doświadczeniem pokoleń. Ona musi być budowana w sposób racjonalny, żeby człowiek nie musiał widzieć czegoś dziwnego, niepokojącego, czego będzie musiał się od nowa uczyć. Do świata wyobrażeń, który ma w sobie odbiorca, można coś dodać, ale nie wolno mu tego świata całkiem przewartościowywać albo wywracać do góry nogami. Dla domu jednorodzinnego podstawowa jest emocja związana z rodzinnością i bezpieczeństwem dachu nad głową, tutaj zbyt wiele eksperymentować nie można. Można trochę poprawić, unowocześnić, zrobić jakąś syntezę tej formy.

 

– A eksperymenty w innych budynkach, w realizacjach wyjątkowych?

– Patrzę z uznaniem na to, co projektuje na przykład Gehry czy Zaha Hadid, ale mam świadomość, że tworzą przestrzeń, która jest ważniejsza od jej przeznaczenia. To są na przykład muzea, gdzie eksponaty już nie są potrzebne, wystarczy wejść do pustych hal i doznawać emocji wynikających z kompozycji architektury. Dla muzeum nie jest to chyba najlepsze rozwiązanie. Natomiast sprawa architektury mieszkaniowej powinna być, moim zdaniem, wręcz objęta jakąś ochroną prawną (śmiech), żeby obronić ludzi przed pochopnym zachwytem piękną wizualizacją. Potem są kłopoty, bo dom wygląda jak bryła betonu lub akwarium, wszystko widać z zewnątrz i człowiek nie ma się gdzie ukryć. Niestety, odbiorcy architektury są coraz gorzej przygotowani do odczytywania projektów i ich świadomej akceptacji, i tu mam swój kategoryczny osąd na temat edukacji. Wyobraźnia mojego pokolenia była ukształtowana przez kredki i rysunki. W szkole, będąc dziećmi, rysowaliśmy kwiatki albo domy i porównywaliśmy rysunek z tym, co widzieliśmy. W ten sposób dzieci wychwytywały różnice i człowiek intuicyjnie uczył się, jaka jest relacja między rzeczywistością a jej graficznym przedstawieniem. Poprzez malowanie i rysowanie uczyliśmy się czytać rzeczywistość. Teraz młodsze pokolenia nie mają już umiejętności jej czytania z rysunku, nawet z fotografii, bo świat wirtualny, w który się komputerowo zanurzają, jest oszukańczy, nie odtwarza rzeczywistości, pokazuje ją z perspektywy informatyka, twórcy wizualizacji. U mnie w pracowni ciągle mam do czynienia z problemem, że klienci w najmniejszym stopniu nie są w stanie odczytać z rysunku, jak coś będzie wyglądało. Mamy do czynienia z formą analfabetyzmu bardzo groźnego dla rozwoju człowieka, gdyż wpływającego na orientację i odczytywanie przestrzeni.

 

– Jak Pan myśli, czy to, że człowiek stale spędza czas w otoczeniu architektury, ma wpływ na jego doznawanie świata? Inaczej mówiąc, czy architektura ma bezpośredni wpływ na kondycję człowieka?

– Wszystko właściwie zmierza do tego, że człowiek będący w jakiejś przestrzeni, czyli we wnętrzu – bo zawsze jesteśmy w jakimś wnętrzu – jest przez tę przestrzeń sterowany. Przestrzeń mu pomaga albo przeszkadza, inspiruje albo zubaża. Młodsze pokolenia w szkole nie nauczyły się wystarczająco rysowania i przestały rozwijać w sobie umiejętność odczytywania realnej przestrzeni na rzecz świata wirtualnego. Skupienie się na wirtualnym świecie powoduje, że relacja między człowiekiem a rzeczywistością wcale się nie zmienia, tylko człowiek przestaje ją prawidłowo odczytywać. Przestaje rozumieć, jak ta przestrzeń dla niego pracuje. Są dwie konsekwencje tego stanu rzeczy. Po pierwsze, jeżeli przestrzeń działa negatywnie, to taki człowiek będzie obojętny. Nie odczyta, że przestrzeń źle działa, nie zareaguje i będzie ciągle pod jej destrukcyjnym wpływem, aż coś w nim pęknie od rosnącego rozdrażnienia. Zamieni się w złość. To jest efekt kumulacji negatywnego odczuwania architektury. Po drugie, jeżeli przestrzeń działa pozytywnie, to człowiek też będzie wobec niej obojętny. Będzie zamknięty na bogactwo wrażeń i emocji, i to jest straszne, że otwarcie nie zachwyci się architekturą, ale harmonia i piękno działające na jego podświadomość spowodują, że będzie się w niej czuł dobrze i nie zaplanuje przebudowy.

 

– Podkreśla Pan porozumienie, które powinno być między architektem, odbiorcą architektury i tymi, którzy budują. Miał Pan własne doświadczenia na budowie?

– Oczywiście. Na początku lat 80. trafiłem na praktykę budowlaną. Nagle przyszedł stan wojenny, więc siedziałem dalej na praktyce, bo ruchy kadrowe zostały zamrożone. Od pierwszego dnia szef powiedział, że zamiast siedzieć za biurkiem, dostanę ekipę i będę usuwać usterki na budowanym osiedlu. To była najgorsza z robót, jaka mogła mnie spotkać, i najlepsza w sensie edukacyjnym. Byłem na każdym etapie budowy, od stanu surowego po wykończenie. Jak czegoś nie wiedziałem, to uczyłem się rozwiązań od ludzi. Nie udawałem mądrego. Lubię budowę, jestem pozytywnie nastawiony do ludzi, którzy budują, pomagają mi weryfikować projekt, natomiast inwestorzy nie wierzą, że podczas budowy ich nie opuszczę.

 

 

– Dziękuję za rozmowę.

Paweł Pięciak


Życiorys

Paweł Wład Kowalski jest gdańskim architektem. Urodził się w 1953 roku. Studiował na Wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej. W latach 70. i 80. pracował m. in. w biurach projektowych Miastoprojekt Gdańsk i Inwestprojekt Sopot. Był współautorem planu ogólnego dla Gdańska-Południe, planów miejscowych dzielnic mieszkaniowych, opracowywał stan rozwoju miasta w oparciu o autorskie koncepcje architektury organicznej. W latach 1982-1986 prowadził samodzielną praktykę zawodową w ramach ZAPA – Spółdzielni Pracy Twórczej w Gdańsku. W 1989 r. Paweł W. Kowalski założył „WM – Pracownię Projektowania Miasta”, w 2002 zakłada firmę „KOWALSCY architekci”. Obok działalności projektowej zajmuje się teorią i krytyką architektury, poradnictwem budowlano-architektonicznym, publikował artykuły problemowe w prasie specjalistycznej i codziennej. Był członkiem redakcji poradnika „Murator” w Warszawie. Laureat licznych konkursów architektonicznych, urbanistycznych i rzeźbiarskich. W 2009 r. otrzymał wyróżnienie w konkursie „Polski Cement w Architekturze” za realizację Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.

 

Galeria Zdjęć