Aktualności / Żeby przestrzeń nie była nudna

Żeby przestrzeń nie była nudna

– Okazuje się, że nawet najlepszy pomysł architekta w koncepcji – może okazać się fatalny w fazie niekontrolowanej realizacji. Na poziomie idei jest pięknie, ale gdy brakuje piętna technologii i dbałości o każdy detal, cała koncepcja zaczyna się sypać – mówi Piotr Barełkowski, szef pracowni architektonicznej ADS.


 

– Jakie były pierwsze doświadczenia, które ukształtowały Pana jako architekta?

– Pierwsze doświadczenie wyglądało tak: jestem uczestnikiem ośmioosobowej grupy na pierwszym roku studiów i w interwale tygodniowym opracowujemy serię ćwiczeń. Dostajemy kolejne zadania dotyczące kształtowania przestrzeni. Mamy opracowywać tematy, ale nie byle jak, w formie jakichś szkiców czy przejściówek, tylko jako prace właściwie konkursowe. Z dbałością o grafikę i wszystkie inne detale, które dopracowuje się, wysyłając prace na dobry międzynarodowy konkurs. To jest bardzo ważne, bo robiliśmy prace studenckie, ale każda prezentacja, nawet gdy dotyczyła etapów przejściowych, musiała być w stu procentach przemyślana. Efekt był taki, że nawet laik mógł sensownie odebrać taki projekt, bo w nim wszystkie sprawy związane z przekazem zapisu przestrzeni były podane w sposób graficznie dojrzały. To niesamowite doświadczenie wiąże się z osobą profesora Jerzego Buszkiewicza, który miał właśnie taki system prowadzenia zajęć. Jeżeli porównam to z kolegami, którzy na studiach mieli do zrobienia dwie albo trzy prace w całym roku, to nasza intensywność była ogromna. To w jaki sposób pracuję teraz, bezpośrednio wynika z tego, jak pracowałem wtedy.

 

– Jeden czuje się pewniej, gdy operuje w mniejszej skali, dba o relacje architektury z najbliższym otoczeniem, ostrożnie ingeruje w przestrzeń. Inny czuje się dobrze w dużej skali, w dominacji, w wielkich płaszczyznach i formach, bez kontekstu człowieka. Jaka architektura jest Panu najbliższa z natury, z charakteru?

– Każdy sobie radzi inaczej. Na przykład Tadao Ando ma dość ograniczony zasób środków, którymi się posługuje. Jest to jak gdyby zamknięty słownik, bardzo ograniczony alfabet. Zapytany kiedyś, dlaczego jego słownik jest tak ubogi, że prawie zawsze projektuje tak samo, odpowiedział, że gdyby dla każdego projektu wymyślał osobny język, to już by nie żył. Według niego liczba napięć spowodowana tym, że do każdego tematu trzeba stawać od początku, czyli każdy temat jest w pewnym sensie eksperymentem, jest dla człowieka emocjonalnie ciężka do zniesienia. Na drugim biegunie są tacy architekci jak na przykład Herzog i de Meuron, którzy za każdym razem projektują inaczej. Ich każdy obiekt ma inną historię dochodzenia do formy. Osiągają to dzięki zaangażowaniu dużej grupy współpracowników. Wykorzystują potencjał młodych ludzi. Umieją i mogą pracować z najlepszymi, tworzą zespoły zadaniowe – wieloosobowe. Powiedziałem o dwóch zupełnie różnych podejściach.

 

– Co Panu jest bliskie, biorąc pod uwagę Pański charakter?

– Na początku miałem do architektury podejście trochę idealistyczne. Najważniejsza była dla mnie absolutna współpraca z przyszłym użytkownikiem. Rozumiałem to jako pełne uczestnictwo w procesie projektowania i doprowadziłem tę myśl prawie do absurdu. W mojej pracy dyplomowej, której tematem był projekt domu jednorodzinnego, wymyśliłem całą strategię współpracy projektanta z przyszłym użytkownikiem. Japońska idea, że architekt mieszka ze swoim klientem przez parę lat, poznaje jego styl życia i upodobania, a dopiero później łączy te wszystkie sprawy z architekturą, nie była mi obca. Takie rozumowanie wydawało mi się bardzo poprawne, ale dość szybko doszedłem do innych wniosków. Zrozumiałem, że człowiek się zmienia, z upływem lat zmienia upodobania, zmienia styl życia i swoje priorytety. Człowiek w wieku lat trzydziestu ma inne doświadczenia życiowe niż człowiek w wieku lat sześćdziesięciu, czyli nie da się wypracować żadnego uniwersalnego modelu nawet dla jednego klienta.

 

– Chciałbym Pana spytać o czas, w którym zaczynał Pan karierę i trzeba było myśleć, co dalej, a sytuacja przedstawiała się tak, że w schyłkowym PRL-u architektura była w rozsypce, tak jak cały system gospodarczy. Co Pan robił?

– Bardzo chciałem mieć kontakt z jakimś dobrym ośrodkiem za granicą i udało mi się zostać asystentem na uniwersytecie technicznym w Kaiserslautern. Tutaj miałem ciekawe doświadczenie, bo zaraz po przyjeździe udało mi się zrobić projekt rozbudowy teatru na konkurs ogłoszony w Moguncji. Wszedłem do ścisłej czołówki pięciu prac ze 165 zgłoszonych. Wydaje mi się, że lepiej niż inni rozumiałem, czym jest teatr, bo teatr pod koniec PRL-u
był jedną z bardzo niewielu przyjemności w życiu studenta. W związku z tym chłonąłem początki Teatru Ósmego Dnia w Poznaniu. Śledziliśmy sukcesy Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu. Na dodatek zaraz po studiach zacząłem terminowanie w poznańskiej pracowni Jerzego Gurawskiego. On jest po pierwsze znakomitym architektem, a po drugie tworzył ze wspomnianym Grotowskim słynny na całym świecie Teatr Laboratorium. Mogę nazwać Jurka Gurawskiego moim przyjacielem, to jest człowiek bliski mi duchowo. Nasze rozmowy o teatrze dały mi jakiś klucz do panowania nad przestrzenią teatralną – może nie tyle panowania, co otwarcia się, pewnej elastyczności, w każdym razie traktowałem teatr bardzo poważnie.

 

– Jaka była Pańska pierwsza ważna realizacja? Pierwsze doświadczenia po założeniu własnej pracowni?

– Początkowo, po założeniu ADS w 1989 roku, produkowaliśmy projekty na półkę. To była normalna sytuacja na przełomie lat 80. i 90. Potem dostaliśmy zamówienie, które nauczyło mnie czegoś ważnego. Zrobiliśmy remont zdewastowanych pomieszczeń wokół pięknego dziedzińca w Zamku Cesarskim, który był takim naszym poznańskim „Pałacem Kultury”. Przestrzeń została przeznaczona na bibliotekę i dużą czytelnię. Inwestycja miała być oddana pod klucz. Odkrywaliśmy oryginalną posadzkę z czasów budowy zamku, która była przykryta warstwami kolejnych posadzek. Odtwarzaliśmy sklepienia kolebkowe i prowadziliśmy inne prace konserwatorskie. Sami zaprojektowaliśmy meble. Najciekawsze okazało się to, że nasza cała grupa miała możliwość pracy zespołowej – zarówno projektowej jak i wykonawczej. Gdy było trzeba, zespół po prostu pracował fizycznie. Było to nie tylko działanie komercyjne, ale również społecznikowskie. Od tego czasu mam pełne poczucie architektury jako pracy wyłącznie zespołowej, w której stały przepływ informacji i jak najlepsza koordynacja są nieodzowne.

 

– Pańska pracowania zaprojektowała większość największych inwestycji w Poznaniu, w tym port lotniczy, rozbudowę Międzynarodowych Targów Poznańskich, centrum handlowe i kulturalne Stary Browar i inne. Czy można te 20 lat podzielić na jakieś etapy?

– Pierwszy okres lubię nazywać okresem 9006, a ta liczba to numer koloru (w skali RAL) paneli elewacyjnych. Sami zaczęliśmy produkować panele elewacyjne, które miały wspomagać nasze doświadczenia architektoniczne. To jest dziwne z dzisiejszego punktu widzenia, ale taki to był okres. Ceny materiałów sprowadzanych były wielokrotnie wyższe niż przeznaczane na nie budżety, a chciałem osiągać w budynkach jak najlepszy efekt zarówno technologiczny jak i architektoniczny. To była jedyna droga, żeby skutecznie realizować pomysły na najważniejsze elementy architektury. Na przykład wydzielaliśmy z całości projektu elewację frontową i po prostu budowaliśmy ją, nawet w charakterze podwykonawcy. Tak było w Paso przy ulicy Bałtyckiej w Poznaniu. Chciałem mieć możliwość pełnej kontroli nad ważnymi fragmentami architektury. Chciałem wiedzieć, jak to pracuje, jak poprawiać błędy, jak optymalizować. Każdy element był narysowany i wygięty na giętarce, którą sami sprowadziliśmy. Był to rodzaj rękodzieła. Z drugiej strony wiedziałem, że ta dziwna sytuacja nie potrwa wiecznie, że postęp technologiczny nie ominie Polski i będziemy mówić o odrodzeniu kultury technicznej.

 

 

– Kolejny etap?

– Kolejny etap jest moją przygodą z cegłą. Chodzi o dwa duże obiekty – Stary Browar oraz budynki straży pożarnej. Obie realizacje były w pewnym sensie podobne. Obie stoją w samym centrum Poznania, obie były, gdy je przejmowaliśmy, budynkami zdegradowanymi i częściowo zniszczonymi. W obu realizacjach fragmenty starych budynków były przez nas rekonstruowane. Jednocześnie i w Starym Browarze, i w straży pożarnej zaprojektowaliśmy całkiem nowe obiekty, które miały tworzyć harmonijny kompleks ze starymi, bez poczucia kontry. Tu moja kolejna obserwacja, że warto myśleć o ścisłym centrum Poznania jak o miejscu, w którym jeszcze jest za wcześnie na nowoczesną architekturę stojącą w opozycji do charakteru tego miejsca, ponieważ grozi to rozbiciem atmosfery miejsca. Dlatego budynek straży, mimo że jest nowy, operuje detalem bezpośrednio nawiązującym do zabudowy przemysłowej XIX wieku. Chciałem tu zachować nastrój i jednak pozostać przy continuum struktury starego miasta.

 

 

– Gdzie się Pan lepiej odnajduje – w formach nawiązujących bardziej do przeszłości czy w szukaniu rozwiązań bardziej nowoczesnych?

– Znacznie przyjemniej pracować mi w formach nowoczesnych niż w takich, które mają kontynuować już wyznaczony styl. Wolałbym mieć taką sytuację, że wchodzę na doskonale zachowaną starówkę, gdzie są tylko dwa albo trzy miejsca, w których jeszcze można zaprojektować jakieś uzupełnienia. Wtedy nowoczesne plomby, nawet zaprojektowane w kontrze, nic nie zepsują. Tak jak w Pradze zrobił Frank Gehry, który postawił tańczący dom. On może się podobać, może nie podobać, ale stoi w pierzei ulicy i swoją skalą jest wpisany w otoczenie. Nie zaburza przestrzeni. Natomiast warto sobie zdać sprawę, że takie wysublimowane zabawy wymagają technologicznej perfekcji. Jeżeli perfekcji zabraknie, to mamy do czynienia z jakimś karłem. Tańczący dom jest technologicznie nie do przyjęcia i jego odbiór jest odbiorem złamanym. Gdyby technologicznie był bez zarzutu, to taki akcent na starym mieście mógł być odświeżający, a jego technologiczna dojrzałość mogłaby przetrwać próbę czasu. Okazuje się, że nawet najlepszy pomysł architekta w koncepcji – może okazać się fatalny w fazie niekontrolowanej realizacji. Na poziomie idei jest pięknie, ale gdy brakuje piętna technologii i dbałości o każdy detal, cała koncepcja zaczyna się sypać.

 

 

– Jednym z etapów, bardzo wielu, od projektu do realizacji, jest dobór materiałów. Na którymś etapie tę decyzję trzeba podjąć. Na co Pan zwraca uwagę podczas wyboru materiałów?

– Na pewno to, jak się materiał zachowuje w czasie, jest kryterium najważniejszym. Cofam się do tego pierwszego okresu, gdy okładzina w kolorze 9006 była naszym znakiem rozpoznawczym. Widać, że pewne fragmenty już nie wyglądają dobrze. Te słabsze elementy muszą być utrzymywane w czystości cały czas. Może w niektórych miejscach trzeba by te elementy zamienić na nowe. W tej chwili pracuję nad tym, żeby dobór materiałów zawsze opierał się na tym kryterium, czy materiał przetrwa próbę czasu, czy będzie nabierał patyny. Tu pojawia się pytanie, co jest lepsze, czy piaskowiec, który ma sto lat i nikt przy nim nic nie robił, czy piaskowiec, który ma sto lat i jest wyczyszczony tak, jakby wczoraj został oddany do użytku. Czy lepiej mieć patynę na materiale, czy utrzymywać wrażenie, że budynek powstał wczoraj.

 

 

– Wiem, że jednym z architektów, których Pan najbardziej ceni, jest Tadao Ando, znany z finezyjnych realizacji w betonie. Pan ma w sumie bardzo niewiele realizacji w betonie.

– Dla mnie Ando jest architektem z pierwszej piątki. U niego jest malutki dziesięcioosobowy zespół, który zajmuje się tylko robieniem koncepcji i właśnie dzięki temu może cały czas udoskonalać ten specyficzny język, ale ten język, ten alfabet prawie się nie zmienia, tylko cały czas ulega nieśmiałej modyfikacji. Zachowuje absolutną ciągłość i jednocześnie jest bardzo delikatnie modyfikowany. Dlatego użycie nowych materiałów czy technologii jest u niego, jeżeli bierze się pod uwagę całokształt projektów, niewielkie. Poza tym on zdecydowanie lepiej czuje się w mniejszych formach, chociaż stara się projektować wszystko. U mnie rzeczywiście elementów nawiązujących do Ando nie ma wiele, może poza moim własnym domem na Winogradach w Poznaniu. Odkryty beton jest w naszej pracowni, ale to jest coś innego, bardziej brutalnego. Natomiast ostatnia moja realizacja – Greenpoint, to przykład użycia prefabrykowanych piaskowanych elementów żelbetowych. To myślenie o architekturze mieszkaniowej tworzonej ze szkła i betonu.

 

– Co jest ważne przy kształtowaniu przestrzeni, z Pańskiego punktu widzenia, jako architekta?

– Nie wyobrażam sobie generalizowania. Funkcja, forma, struktura i miejsce to rzeczy ważne, ale chciałoby się tak kształtować przestrzeń, żeby nie była nudna. Poza tym uważam, że istnieje ten dziwny balans, to znaczy granica między przestrzenią zewnętrzną i wewnętrzną, i to jest fascynujące. Jest to niematerialna bariera, która może być ustalona w paru planach w zależności od pory dnia, od indywidualnego odbioru, żeby można było tą przestrzenią zewnętrzną i wewnętrzną grać. Trzeba umieć panować nie tylko nad wnętrzem i skórą, ale też nad sposobem, w jaki ta bariera jest ustawiona w przestrzeni. Kolejna rzecz – nie powinno się odrywać projektu budynku od projektu zieleni, one muszą być uzupełnieniem, tak jak nie wyobrażam sobie, żeby nie było współpracy architekta wnętrz z architektem, który wie wszystko o projekcie. Osobiście lubię rozpocząć rozmowę od tego, jakie meble człowiek lubi, a nie od tego, czy chce mieć elewację z drewna czy z betonu. Po to, żeby dokonać projekcji przestrzeni od tego detalu, który jest najbliższy, który można wybrać i sprawdzić, który będzie w pewnym zakresie kierunkować nastrój. Taka hierarchia pracy jest mi bliższa.

 

 

– Dziękuję za rozmowę.

Paweł Pięciak


Życiorys

Architekt Piotr Barełkowski razem z Przemysławem Borkowiczem i Pawłem Wieczorkiewiczem prowadzi w Poznaniu biuro projektów STUDIO ADS. Piotr Barełkowski w 1986 roku ukończył Wydział Budownictwa Lądowego Politechniki Poznańskiej (dyplom pod kierunkiem Jerzego Gurawskiego). Był asystentem na politechnice w Kaiserslautern w Niemczech. W 1989 roku założył STUDIO ADS. Do najbardziej znanych realizacji STUDIO ADS należy Port Lotniczy Poznań-Ławica (2001), kilkukrotna rozbudowa Międzynarodowych Targów Poznańskich, prowadzona etapami od 1999 do dziś, projekt adaptacji i rozbudowy Starego Browaru prowadzony w dwóch etapach, centrum handlowe Cuprum Arena w Lubinie. Stary Browar został uznany przez „Architekturę-Murator” za jedną z 20 ikon polskiej architektury, jakie powstały w Polsce po 1989 roku, a w 2005 roku otrzymał nagrodę dla najlepszego centrum handlowego Europy i świata. Cztery razy pracownia była laureatem prestiżowej poznańskiej nagrody im. Jana Baptysty Quadro za najlepsze realizacje architektoniczne w mieście (lata 1999, 2001, 2003, 2008). Piotr Barełkowski jest członkiem SARP oraz Bussines Centre Club.

 

Galeria Zdjęć